Z takim, jakże rewelacyjnym i genialnym w swej prostocie konceptem mającym rozwiązać problem nieubłaganej demografii wystąpił Krzysztof Oksiuta – politolog, nieudolny polityk, który kariery w sejmie zbyt wielkiej nie zrobił. Jakoś mnie to nie dziwi, sądząc po tej propozycji.
Pan Oksiuta wielce zatroskany o dzietność Polek i liczebność naszego narodu, głowił się i głowił i niespodziewanie odkrył prawdziwą przyczynę niewielkiej ilości rodzących się w naszym kraju dzieci. Nie są to bynajmniej niesprzyjające warunki gospodarcze, wysokie koszty pracy uniemożliwiające młodym ludziom godnie zarabiać, wysokie podatki od prawie wszystkiego i jeszcze wyższe od pozostałych rzeczy, brak żłobków, przedszkoli czy nawet mieszkań. Otóż wszyscy ekonomiści, socjologowie i planiści szukający przyczyny niskiej dzietności w warunkach społeczno-gospodarczych panujących w naszym kraju byli w głębokim błędzie. Niepotrzebnie się głowili, a jedynym, który potrafił spojrzeć na ten problem świeżym okiem był Krzysztof Oksiuta, który spojrzał i… dostrzegł kondoma! To kondom na członku polskiego kochanka jest przyczyną, dla którego Polki nie zachodzą w ciąże i nie rodzą nam legionów małych Polaczków! Jakże to proste! Najbanalniejsza przyczyna uciekła najmądrzejszym z mądrych i dopiero niepozorny, niedoceniany przez nikogo politolog ją zidentyfikował!
Tak więc wystarczy, aby dobrotliwe państwo posiadając już teraz znajomość tej tajemnej wiedzy o szkodliwym wpływie kondomów na ilość ciąż, zakazało ich używania na rok, lub może dwa, no ewentualnie na trochę dłużej – wszak Polaków nigdy za wiele! – aby odwrócić smutne, demograficzne tendencje i uniknąć katastrofy ludnościowej, gospodarczej i katastrofy systemu emerytalnego! Wystarczy zakazać Polakom używać prezerwatyw oraz paskudnych tabletek i plasterków i już zaczną rodzić się całe legiony dzieci! Jakie to proste!
Hola, hola! – zauważają nieśmiali komentatorzy na Twitterze Pana Oksiuty. Czyżby to nie była lekka przesada? A jakże, jasne, że nie! – odpowiada autor tej zacnej idei – przecież cel uświęca środki! Tak więc na wątpliwości ludu pan Oksiuta ma zawsze gotowa odpowiedź:
„z samego myślenia (…) dzieci się nie rodzą. Wskaźnik 1,3 to porażka rządu.”
No tak, rząd nie przyczynia się do zwiększania dzietności – z tej niepokojącej obserwacji niedaleko już do apelu o powołanie specjalnego urzędu, albo i nawet ministerstwa, które mogłoby stymulować wzrost populacji naszego kraju! Ministerstwo ds. Demografii, jak to wspaniale brzmi! Najpierw ministerstwo zadbałoby o wyrugowanie z aptek i sklepów wszelkich środków antykoncepcyjnych, a następnie? Może ośrodki lebensborn? No, jednak nie, aż taką pogardą dla ludzkiej wolności pan politolog się nie wykazuje, przyznaje nawet, że nikogo do robienia dzieci zmuszać nie zamierza:
„Widzę to bardziej jako kampanię społeczną,Nikt nie zmusza do seksu.Będzie ok.Oby jak najwięcej dzieci się urodziło-500 000!”
Pięćset tysięcy dzieci? I w jakim okresie miałoby się ich tyle narodzić? W ciągu jednego roku? Czy może to jakiś plan pięcioletni? 😉 Pan Oksiuta wykazał się też niezwykła wnikliwością i wiedzą o motywacjach ludzkich oraz wrażliwością na zdrowie społeczeństwa:
„Dużo kobiet nie chce mieć dzieci z powodu wygody,egoizmu społecznego,ale też duża grupa nie może,bo zatruwa się antykoncepcją.”
No tak – indywidualny egoizm, który sprawia, że ludzie dbają o to, aby po 10 latach związku nie mieć 10 dzieci i nie żyć w skrajnej nędzy! Przez takich egoistów niechcących poświęcić swej wygody i wysokiego standardu życia, Polska wyludnia się!
„W Niemczech jest 11 instrumentów polityki prorodzinnej,ale i tak mają wskźnik 1,4. Trzeba coś knkretego robić.”
Rozczulający jest moment, w którym Krzysztof Oksiuta wygłasza klasyczne hasło etatystów: skoro dużo etatyzmu nie rozwiązało problemu, to potrzeba jeszcze więcej etatyzmu! Nie przyszło mu oczywiście do głowy, że państwo nie może zrobić kompletnie nic, aby skłonić swoich obywateli do posiadania dzieci, poza usunięciem się z ich drogi i zaprzestaniem działań, które ich do tego zniechęcają. Jeśli przyjrzelibyśmy się młodym ludziom, potencjalnym rodzicom, można by podzielić ich zasadniczo na trzy główne grupy:
1) Tych, którzy posiadania dzieci w ogóle nie biorą pod uwagę – dzieci mieć nie chcą, niezależnie od tego, jak wiele ułatwień nie wprowadzi państwo. Nie chcą mieć dzieci z przyczyn osobistych. Pan Oksiuta nazwałby te przyczyny „egoizmem społecznym”.
2) Tych, którzy dzieci mieć pragną, ale uniemożliwiają im to względy ekonomiczne: niskie zarobki, wysokie koszty utrzymania dzieci, oraz różnorodne utrudnienia systemowe: brak żłobków itp.
3) Tych, którzy dzieci mieć pragną, ale nie mogą z przyczyn biologicznych.
Zakazanie stosowania środków antykoncepcyjnych nie rozwiązuje problemu żadnej z tych grup. Pozwala jedynie pogwałcić ich prawo do decydowania o własnym życiu i wolność, oraz – teoretycznie – wywindować wskaźnik urodzeń w rządowej statystyce, o czym Pan Oksiuta marzy. Tylko, że są to marzenia naiwne, żeby nie powiedzieć głupie. Nie wiem, czy słyszał on kiedykolwiek o amerykańskiej prohibicji alkoholowej lat 30’tych, ale nawet, jeśli słyszał, to nie wyciągnął z niej żadnych wniosków.
Gdyby zakazano sprzedaży środków antykoncepcyjnych, natychmiast pojawiłoby się podziemie nimi handlujące. Zakaz sprzedaży narzucony przez państwo nie zlikwiduje popytu na te dobra, a bardziej przedsiębiorczy obywatele szybko zorganizują przemyt lub nielegalna produkcję i dystrybucję. Skończy się na tym, że cała sprzedaż tych środków przeniesie się na czarny rynek, a państwo utraci kolejne źródło dochodów podatkowych (co należy uważać akurat za wielce pozytywny efekt uboczny). Tak, czy inaczej wzrośnie liczba osób wchodzących w konflikt z prawem, gdyż aby egzekwować zakaz, trzeba będzie zagrozić karą za jego łamanie. Penalizacja kolejnej formy dobrowolnej działalności ludzkiej stworzyłaby kolejne przestępstwo bez ofiary. Ten totalny nonsens kosztowałby podatników kilka milionów złotych wydanych na wyasygnowanie funkcjonariuszy państwowych kontrolujących apteki i sklepy, drobnych handlarzy oraz ścigających łamiących nowy zakaz obywateli. Gdyby złamanie tego zakazu wiązałoby się z pozbawieniem wolności, kolejnym kosztem byłoby utrzymanie następnej grupy więźniów, ich procesy sądowe itp.
I to wszystko zupełnie na nic. Nie trzeba budować modeli matematycznych ani specjalnie się głowić, aby móc już teraz stwierdzić, że zakaz sprzedaży środków antykoncepcyjnych nie przyniesie spodziewanych rezultatów. A jeżeli już urodzi się więcej dzieci, to jedynie w grupie najbiedniejszych Polaków, nie mogących pozwolić sobie na zakup „nielegalnych” prezerwatyw czy tabletek.
Tyle, jeśli chodzi o utylitarystyczną krytykę tej szalonej koncepcji. A co z perspektywy libertariańskiej? Cóż, zakaz sprzedaży czegokolwiek, komukolwiek, jest zwykłym pogwałceniem prawa własności. Każdy ma prawo dowolnie rozporządzać dobrami, które nabył lub wyprodukował lub otrzymał od innych osób. Stosowanie przymusu, aby uniemozliwic komuś rozporządzanie swoim mieniem jest niedopuszczalne. Nie znajduje uzasadnienia tym bardziej, że zakaz sprzedaży środków antykoncepcyjnych nie chroni niczyjej wolności, życia, ani zdrowia. Ma na celu jedynie realizację pragnień niektórych ludzi niepokojących się tym, że inni nie chcą mieć dzieci.
Co z wolnością tych „innych”? Cóż, jedyną osobą, która ma prawo decydować, czy wolno mi używać środków antykoncepcyjnych, czy nie, jestem ja sam. Każdy, kto próbuje mi, albo Tobie tego zakazać, będzie musiał zastosować przymus lub przemoc, aby nas powstrzymać. Jest zatem wrogiem naszej wolności i chce anulować nasze prawo do samo-posiadania. Tak więc z perspektywy libertariańskiej, zakaz taki jest niemoralny i niedopuszczalny.
Całe szczęście, ten absurdalny pomysł pozostanie jedynie w sferze narodowo-futurystycznych marzeń Pana Oksiuty.
Pingback: ANTISTATE