Kogo stać na rynkową/państwową służbę zdrowia?*

Tekst w formacie PDF: pobierz

Każdego obrońcę wolnego rynku kusi, aby na tak sformułowane pytanie odpowiedzieć słowami Thomasa Sowella:

Zdumiewające jest to, że ludzie, którzy myślą, że nie zdołamy sami opłacić sobie lekarzy, szpitali i lekarstw, sądzą jednocześnie, że jesteśmy w stanie opłacić nie tylko lekarzy, szpitale i lekarstwa, ale też rządową biurokrację zarządzającą tą ‘powszechną służbą zdrowia’.[1]

  Gdyby istotnie cały problem ze służbą zdrowia sprowadzał się wyłącznie do nadmiernej biurokracji[2] obecnej w publicznych systemach, to – przy życzliwym założeniu, że miłościwie nam panująca elita polityczna wraz z wykonującymi jej polecenia kadrami biurokratów wszystkich szczebli faktycznie pragnie dostarczyć nam możliwie najlepszą opiekę ze strony państwa – wszystkie (lub prawie wszystkie) kłopoty, z jakimi borykają się państwowe szpitale, przychodnie, sanatoria i poradnie specjalistyczne, już dawno zostałyby rozwiązane, a my cieszylibyśmy się (niemal[3]) doskonałym socjalizmem w medycynie. Warto zwrócić uwagę, że socjalistyczny ideał (lub utopia) zdaje się nie mieć sobie równych, zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę ludzkiego zdrowia i życia! Marksowskie motto „Każdy według swoich zdolności, każdemu według jego potrzeb”[4]– jest z konieczności spełnieniem najskrytszych marzeń każdego rozsądnego człowieka! Któż nie chciałby świata, który umożliwiałby zapewnienie wszystkim ludziom każdej, możliwej, choćby nawet najdroższej procedury medycznej, specjalistycznego sprzętu, najbardziej profesjonalnej opieki lekarskiej i dowolnej ilości każdego leku niezbędnego do ocalenia zdrowia lub życia?[5] Wbrew twierdzeniom[6] znanego polskiego komika i felietonisty, który chciałby też uchodzić za poważnego polityka, ludzie chcą przeżyć. Jedną z najbardziej fundamentalnych potrzeb wszystkich ludzi (za wyjątkiem, być może, skrajnych ascetów i mistyków religijnych, którzy za nic uważają swoje powłoki cielesne) jest pragnienie zachowania zdrowia i życia.

  Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że strach przed utratą zdrowia i życia to główny motor napędowy ludzkiego działania[7]. To on pchał pierwotnych łowców i zbieraczy do poszukiwania bezpiecznych schronień, do eksperymentowania w celu wyprodukowania jak najlepszych narzędzi i broni, do organizowania coraz doskonalszych i bardziej skomplikowanych społeczności, wreszcie plemion, królestw, narodów, nowoczesnych państw oraz ukoronowania tych wszystkich wysiłków w postaci bezpłatnej, powszechnie dostępnej służby zdrowia! Niestety okazuje się, że strach nie wystarczył, aby stworzyć taką opiekę zdrowotną, która zadowoliłaby wszystkich, a co gorsza, która wyleczyłaby nas wszystkich. Smutna prawda jest taka, że ludzie chorują i umierają[8], pomimo (a może czasem właśnie z powodu?) bezpłatnej służby zdrowia, którą uszczęśliwia nas nowoczesna socjaldemokracja.

  Niestety administracja publiczna daleka jest od idealistycznego modelu szlachetnych sług społeczeństwa, a dzięki badaczom takim jak Gordon Tullock i James Buchanan wiemy, że politycy i urzędnicy nie różnią się od innych ludzi i również próbują realizować swoje partykularne interesy[9] kosztem ogółu społeczeństwa. Mimo to problem nie sprowadza się wyłącznie do niewydolności lub złej woli biurokracji i nie możemy ograniczać się do atrakcyjnych, lecz niewyczerpujących tematu sloganów głoszonych przez libertarian i (uzasadniających te slogany) wyjaśnień oferowanych przez przedstawicieli teorii wyboru publicznego.

 Podstawowym problemem, z jakim boryka się ochrona zdrowia, są oczywiście pieniądze[10]. Nie chodzi jednak o to, że nie stać nas na jakąkolwiek służbę zdrowia – bo przecież jakąś posiadamy – lecz że nie stać nas na idealną służbę zdrowia. Wracając do naszego idealnego modelu darmowej, powszechnej i maksymalnie rozbudowanej opieki zdrowotnej dla wszystkich (utopijny socjalizm), musimy z rozczarowaniem stwierdzić, że profilaktyka, diagnostyka oraz leczenie są kosztowne, czyli wymagają poświęcenia rzadkich zasobów. Tylko dysponując nieskończoną materią, energią i czasem moglibyśmy zrealizować postulat Marksa wspomniany na początku. W prawdziwym świecie musimy pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy w stanie wyleczyć wszystkich ludzi, gdyż byłoby to zwyczajnie zbyt drogie[11].

  Skoro nie możemy osiągnąć ideału, musimy zastanowić się, kogo będziemy leczyć oraz jak bardzo (intensywnie, długo, kosztownie) będziemy go leczyli[12]. Zwolennicy rynkowych reform w opiece zdrowotnej, lub nawet całkowitej prywatyzacji tego sektora, wskazują na niewątpliwe zalety rynku w postaci jego zdolności do efektywnego alokowania rzadkich zasobów za pomocą mechanizmu podaży i popytu oraz procesu konkurencji między przedsiębiorcami poszukującymi najlepszych sposobów zaspokojenia potrzeb konsumentów[13]. Wskazują, że konkurencja wymuszająca na przedsiębiorcach minimalizację kosztów i ceny usług oraz towarów przy jednoczesnym maksymalizowaniu ich jakości miałaby zwiększyć efektywność służby zdrowia poprzez obniżenie kosztów i poprawę satysfakcji konsumentów (pacjentów). Wielu taka wizja uwodzi, jednak inni obawiają się, skądinąd nie bez podstaw, że co prawda konsumenci zdolni zapłacić za wysokiej jakości usługi prywatnych szpitali faktycznie będą zadowoleni, a może nawet zdrowsi i szczęśliwsi, jednak wielu biednych nie będzie w stanie opłacić wysokich kosztów kompleksowej opieki zdrowotnej oferowanej przez współczesną medycynę. Wskazują bardzo wysokie koszty leczenia najcięższych chorób i rujnujące rachunki za najbardziej zaawansowane usługi medyczne. Co z tego – pytają – że garstka bogaczy będzie zdrowsza, a może nawet zaoszczędzi dzięki „wydajniejszej” prywatnej służbie zdrowia, skoro biedni ludzie pozbawieni jakiejkolwiek opieki zdrowotnej będą umierać na ulicach? Libertarianie i wolnorynkowcy odpowiadają na to zwykle przykładami historycznymi, takimi jak funkcjonujące w XIX i na początku XX wieku stowarzyszenia ubezpieczeniowe zrzeszające biednych robotników i zapewniające im dostęp do lekarzy, a nawet szpitali, oraz tradycyjnie powołują się na dobroczynność organizacji religijnych, bogatych filantropów i zwykłych darczyńców[14]. Są to argumenty w pewnej mierze przekonywające, ale wątpliwość budzi gigantyczny wzrost kosztów medycznych, z jakim mamy dziś do czynienia. W XIX wieku nie znano większości współczesnych procedur medycznych, a większość chorób była śmiertelna i nieuleczalna. O wiele łatwiej było opłacić sobie pomoc lekarską w czasach, gdy lekarz nie musiał korzystać z ton najnowocześniejszego sprzętu medycznego i leków opracowywanych za miliardy dolarów przez korporacyjne wydziały badawcze. Z drugiej jednak strony – nasi przodkowie byli o wiele biedniejsi! Trudno jednak przekonać ludzi do rynkowego eksperymentu, który miałby pokazać, czy dziś jesteśmy dostatecznie bogaci, aby sami, indywidualnie lub przez dobrowolne stowarzyszenia, sfinansować sobie opiekę szpitalną – strach przed śmiercią i kalectwem powstrzymuje społeczeństwo przed podobnym ryzykiem, nawet gdy potencjalne korzyści są kuszące[15].

  Dlatego wielu preferuje wizję egalitarną. Socjaldemokratyczne państwo opiekuńcze kusi obietnicą leczenia każdego obywatela, bez względu na jego wkład finansowy w utrzymanie służby zdrowia[16]. Jednak praktyka pokazuje, że nawet ono musi ulec prawom ekonomii i ustalić limit wydatków na pojedynczego pacjenta (ewentualnie niektórych leczyć za „wszelką” cenę[17], a innym leczenia odmówić w ogóle)[18]. W efekcie – zamiast wykluczenia w postaci mechanizmu cenowego – publiczna służba zdrowia wprowadza inne wykluczenie w postaci mechanizmu kolejkowego[19]. Na wolnym rynku nie każdego stać na leczenie, za to w socjalizmie nie każdy dożyje, czekając w kolejce[20].

  Moglibyśmy przedstawić stojący przed nami w rzeczywistości dylemat za pomocą pseudowykresu, pokazującego zależność między modelem opieki zdrowotnej a spodziewanym stopniem zaspokojenia potrzeb zdrowotnych ludzi, w zależności od ich bogactwa:

Medycyna 1

Pseudowykres 1: Odpowiedź na pytanie, jaki model służby zdrowia jest preferowany, może być uzależniona od tego, jaki skutek jest bardziej pożądany przez pytanego. Zwolennik wolnego rynku może preferować sytuację reprezentowaną przez krzywą W1: w wyniku zniesienia podatków na przymusową służbę zdrowia usługi medyczne dostępne byłyby głównie dla najbogatszych, zaś większość biednych otrzymałaby ich mało lub wcale. Egalitarysta może preferować sytuację obrazowaną krzywą E: wszyscy składamy się przymusowo na publiczną medycynę, w efekcie każdy (w teorii) otrzymywałby równy dostęp do usług medycznych (przy czym bogatsi dokładaliby dużo więcej od biedniejszych, co obrazuje czerwona linia przerywana Ew). W tym wypadku sytuacja osób najbiedniejszych (których nie stać na dokładanie się do kosztów/płacenie na prywatną polisę zdrowotną) jest lepsza niż na wolnym rynku. Libertarianie i leseferyści mogą jednak wciąż argumentować, że w wyniku wzrostu efektywności, dzięki konkurencji, w istocie wolnorynkowa służba zdrowia będzie w stanie zaspokoić również potrzeby biednych (spadną ceny usług medycznych), co uwidacznia wykres W2, a może nawet wzrost efektywności będzie tak znaczący, że poziom zaspokojenia potrzeb zdrowotnych wszystkich grup zwiększy się znacząco (W3). Gdyby to był profesjonalny wykres, pole powierzchni pod krzywymi W1 i E byłoby identyczne.  Opadanie na końcu krzywych W obrazuje malejące korzyści ze wzrostu całkowitych wydatków na leczenie – powyżej pewnego poziomu wydatków przyrost długości życia i innych wskaźników jest malejący.           

  Pseudowykres ten pokazuje nam, że odpowiedź na pytanie tytułowe nie jest prosta. Z perspektywy bogatszych obywateli, będących poszkodowanymi płatnikami netto obecnego systemu, pytanie to należałoby zastąpić raczej odwrotnym: czy „stać nas” na publiczną służbę zdrowia oferującą bardzo drogie usługi o zaniżonej jakości? Jednak z perspektywy najbiedniejszych pytanie tytułowe może być kwestią życia i śmierci. Kto na wolnym rynku zagwarantuje im, że negatywna selekcja występująca w prywatnych systemach polis ubezpieczeniowych nie skaże ich na brak ubezpieczenia zdrowotnego? [21] Z ich perspektywy ryzyko wiążące się z ukształtowaniem się krzywej zaspokojenia potrzeb zdrowotnych podobnie do krzywej W1 jest zbyt wielkie w porównaniu do szansy na jej uplasowanie się w miejscu W3.

   Niezależnie od rzeczywistego ułożenia się tej krzywej, musimy pogodzić się z faktem, że nie wyleczymy wszystkich, choćbyśmy nawet przeznaczyli na socjalistyczną służbę zdrowia całe PKB[22] i wszystkie zasoby, jakimi dysponujemy. W związku z tym musimy wybrać mechanizm selekcji: rynkowy lub państwowy. Pierwszy sprzyja jednak maksymalizacji efektywności, oferuje nam korzyści płynące z konkurencji o klienta (pacjenta) i kontrolny mechanizm zysku i straty. Drugi za to mami nas rzekomą równością sprowadzającą się do tego, że o tym, czy zostaniemy wyleczeni, decyduje ślepy los w postaci miejsca w kolejce i arbitralnej decyzji urzędnika.

Wybór niestety i tak nie należy do nas, tylko do polityków.


* Tekst napisany został pierwotnie jako praca na konkurs na esej publicystyczny Instytutu Misesa pod tytułem: „Czy stać nas na rynkową służbę zdrowia”. Zdecydowałem się opublikować go tutaj, gdyż choć nie jest wystarczająco doby, aby opublikował go Instytut, nie jest aż tak zły, aby nikt nie odniósł korzyści z lektury.

[1] Thomas Sowell, Ever wonder why? and Other Controversial Essays, Hoover Institution Press, Stanford University, Stanford, California 2009, str. 447.

[2] O tym, dlaczego biurokracja (zwłaszcza nadmiernie rozrośnięta) jest problemem, dowiedzieć się można w: Ludvig von Mises, Biurokracja, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 1998.

[3] Wiele do doskonałości by temu socjalizmowi jeszcze brakowało, wszak ani skomplikowane układy równań Baronego, ani socjalizm rynkowy Langego, ani nawet superkomputery zdają się nie rozwiązywać problemu kalkulacji ekonomicznej w socjalizmie. Więcej na temat debaty kalkulacyjnej w socjalizmie: Mateusz Machaj, „Kapitalizm, socjalizm i prawa własności”, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2013, rozdz. 2.

[4] Karol Marks, Krytyka programu gotajskiego, Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski), Warszawa 2007, str. 8.

[5] Przypominam, że mówimy tu o utopii socjalistycznej, a nie o jej praktycznych próbach realizacji, które dalekie były od zapewnienia komukolwiek takich wspaniałych dobrodziejstw! Więcej na temat rzeczywistych problemów ze służbą zdrowia w ustrojach socjalistycznych: Yuri. N. Maltsev, „Czego uczy nas sowiecka medycyna?”, Instytu Ludwiga von Misesa, 20 lipca 2012, artykuł dostępny pod adresem: http://mises.pl/blog/2012/07/20/maltsev-czego-uczy-nas-sowiecka-medycyna/. Niektórzy uważają, że socjalizm „udał się” w medycynie kubańskiej. Z podobnymi wnioskami zapoznać się można w: Richard Warner, „Is the Cuban Healthcare System Really as Great as People Claim?”, The Conversation, 30 listopada 2016, artykuł dostępny pod adresem: https://theconversation.com/is-the-cuban-healthcare-system-really-as-great-as-people-claim-69526.

[6] Jak stwierdził kiedyś Janusz Korwin-Mikke w popularnym programie „Młodzież kontra”, „Celem życia nie jest przeżycie”. Wypowiedź w wersji oryginalnej można odsłuchać w serwisie YouTube pod tym adresem internetowym: https://www.youtube.com/watch?v=Ks85CJd1j34

[7] Należy zaznaczyć, że nijak nie stoi to w sprzeczności z tradycyjnym rozumieniem ludzkiego działania zaproponowanym przez Ludwiga von Misesa (Ludzkie działanie, traktat o ekonomii, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011), czyli jako działania mającego na celu zmianę aktualnego stanu na stan bardziej satysfakcjonujący. Niewątpliwie załagodzenie strachu bądź niepokoju jest równoznaczne z poprawą własnego dobrostanu. Niemniej – jak zauważa Mises – „Działanie pod wpływem emocji różni się od innych rodzajów działania oceną nakładów i środków. Emocje zakłócają ocenę. Człowiekowi, który kieruje się namiętnościami, a nie chłodną rozwagą, cele wydają się bardziej pożądane, a związane z nimi nakłady mniejsze” (str. 13). To tłumaczyłoby, dlaczego społeczeństwa gotowe są przeznaczać tak bajońskie sumy na finansowanie niewydolnej i powszechnie krytykowanej publicznej służby zdrowia.

[8] Szacuje się, że przez całą historię żyło na naszej planecie nieco ponad 107 miliardów ludzi (Carl Haub, „How Many People Have Ever Lived on Earth?”, artykuł dostępny pod adresem: http://www.prb.org/Publications/Articles/2002/HowManyPeopleHaveEverLivedon

Earth.aspx), spośród których znakomita większość oczywiście już nie żyje. Naturalnie większość z nich nigdy nie doczekała się błogosławieństwa, jakim jest kolejka do lekarza w bezpłatnej przychodni lekarskiej w małej, polskiej miejscowości w województwie podkarpackim. Wielu ludzi zginęło też w okolicznościach wykluczających możliwość ich uratowania niezależnie od tego, jak dużo i jak wspaniałej, bezpłatnej służby zdrowia by im zapewniono (mowa tu na przykład o natychmiastowych ofiarach ataków jądrowych na Hiroszimę i Nagasaki). Innym problemem z tym oszacowaniem i jego przydatnością dla naszych rozważań jest też fakt, że nie wiadomo właściwie, od kiedy należałoby zacząć szacunki, to znaczy, które istoty żywe należałoby już zaliczać do puli, a których jeszcze nie. Niemniej różnica o miliard w jedną czy drugą stronę nie powinna zbytnio zaprzątać nam głowy, gdy mówimy o ponad stu miliardach!

[9] Takie jak na przykład: zwiększanie budżetu podlegających im agencji i resortów, utrzymywanie lukratywnych stanowisk administracyjnych, praktyki nepotyczne, korupcja, żądza powiększania własnej władzy itp. Więcej na ten temat: James Buchanan, “Public Finance and Public Choice”, [w:] National Tax Journal 28, nr 4; James Buchanan i Gordon Tullock, The Calculus of Consent: Logical Foundations of Constitutional Democracy, Ann Arbor: University of Michigan Press; Richard Posner, ”The Social Cost of Monopoly and Regulation”, [w:] Journal of Political Economy 83, 1975.

[10] Oprócz fundamentalnego problemu ograniczonych zasobów, jakie możemy (i chcemy) przeznaczyć na opiekę zdrowotną, na którym skupiamy się w niniejszej pracy, występuje też szereg problemów charakteryzujących tylko państwową, przymusową służbę zdrowia, z których część wiąże się ze sposobem wydatkowania publicznych pieniędzy w takim systemie, a część z problemami zarządzania, monopolu i kosztów regulacyjnych. Z uwagi na ograniczoną formułę niniejszego eseju nie mogę omówić szczegółowo ich wszystkich, jednak można takie omówienie znaleźć w: Thomas Sowell, Applied Economics: Thinking Beyond Stage One, Basic Books, listopad 2008, rozdz. 3. Rozdział ten został udostępniony na stronie internetowej: http://leeconomics.com/00-Sowell-EconomicsMedicalCare.html

[11] Nie wspominając o tym, że nie wszystkie choroby i obrażenia są uleczalne przy obecnym stanie medycyny.

[12] Wbrew pozorom nie jest to błahy problem, co ukazuje prosty eksperyment myślowy. Mówi się często, że ludzie są rzekomo gotowi przeznaczyć dowolną sumę pieniędzy w celu zachowania zdrowia lub życia, co samo w sobie ma stanowić jeden z przykładów szkodliwych asymetrii rynkowych, gdyż lekarz/szpital dysponuje przewagą przetargową nad zagrożonym śmiercią lub kalectwem pacjentem i na wolnym rynku mógłby rzekomo żądać dowolnie wysokich kwot w zamian za usługi medyczne, a pacjenci i tak by je zapłacili. W rzeczywistości jednak nie jest to takie oczywiste. To, czy popyt na usługi medyczne jest rzeczywiście doskonale nieelastyczny, można by sprawdzić, zostawiając ludziom decyzję, czy chcą zapłacić z własnej kieszeni (biorąc pod uwagę możliwość zadłużenia się) za leczenie. Oczywiste jest bowiem, że dopóki pacjent leczony jest niezależnie od swego finansowego udziału w kosztach, będzie on żądał wszelkich możliwych terapii i nie będzie liczył się z kosztami, skoro rachunek pokrywają głównie inni podatnicy. Również szpital ani lekarze nie mają szczególnej motywacji do obniżania kosztów, skoro nie dyscyplinuje ich chęć zysku, a budżet nie jest uzależniony od liczby klientów skuszonych jakością i być może niskimi cenami, tylko arbitralnymi decyzjami biurokratycznymi. Można jedynie spekulować, czy na wolnym rynku ludzie chcieliby płacić mniej czy więcej na własne leczenie, pewne jest natomiast, że byłyby to ich własne decyzje,  nie zniekształcane publicznymi dotacjami z cudzej kieszeni.

[13] Niektórzy twierdzą też, że również poszukiwaniem niezaspokojonych dotąd potrzeb. Autor tej pracy stoi jednak na stanowisku, że od zarania dziejów potrzeby ludzkie nie uległy zmianie, za to zmieniały się tylko i doskonalone były sposoby ich zaspokajania.

[14] Zwolennicy wolnego rynku bardzo lubią nagłaśniać przypadki spektakularnych zbiórek (crowfundingu) na cele charytatywne, np. leczenie ciężko chorych dzieci, którym państwo odmówiło pomocy. Problem z tymi „dowodami” na wydolność prywatnej dobroczynności polega na tym, że rzeczywistym kosztem, jaki służba zdrowia musi unieść, jest mniej spektakularne leczenie setek tysięcy chorych ludzi, którzy może nie zapadli na wyjątkowo rzadką chorobę spoza listy schorzeń refundowanych, lecz i tak zagrożeni są śmiercią lub życiem w ciężkim stanie psychofizycznym, jeśli nie zostaną wyleczeni. Spektakularne zbiórki o akcyjnym charakterze nie mogą odbywać się co dwie sekundy, gdy kolejna osoba zapada na nowotwór żołądka, albo miażdżycę, gdyż nikogo nie stać, aby co dwie sekundy wpłacać dolara na inną akcję charytatywną. Należy docenić gotowość do niesienia bezinteresownej pomocy innym, jaką wykazują darczyńcy w takich akcjach, jednak nierozsądnym byłoby twierdzić na tej podstawie, że można by tak sfinansować całą służbę zdrowia.

[15] To zaś wynika z faktu, że awersja do ryzyka ma na ogół silniejszy wpływ na nasze decyzje, niż pragnienie zysku. Stojąc przed wyborem, w wyniku którego możemy stracić wiele, nie podejmiemy go, jeśli potencjalny zysk nie jest o wiele większy. Tymczasem w omawianym problemie zysk jest niepewny (i nie wszyscy się go spodziewają), a potencjalne straty są gigantyczne!

[16] Poza argumentacja o bezpłatnym leczeniu osób biednych, których być może nie byłoby stać na usługi prywatnej służby zdrowia, zwolennicy państwowego przymusu uzasadniają go też argumentem protekcjonalnym, zgodnie z którym obywatele nie są wystarczająco racjonalni i zapobiegawczy i dopóki byliby młodzi i zdrowi, nie nabywaliby ubezpieczeń zdrowotnych nawet, gdyby było ich na nie stać. Wobec tego państwo musi dla ich własnego dobra zmusić obywateli do nabycia usług medycznych poprzez wprowadzenie przymusowej, opłacanej z podatków, publicznej służby zdrowia. W odpowiedzi moglibyśmy przywołać przykład Amerykanów, którzy wydają prywatnie z własnej kieszeni ogromne kwoty na usługi medyczne, pomimo, że jednocześnie rząd USA przeznacza największy procent PKB spośród wszystkich państw świata na publiczne programy opieki medycznej (przy tym nie osiągając wcale rezultatów znacząco lepszych od wielu krajów, w których na służbę zdrowia wydaje się o wiele mniej). Więcej na temat amerykańskich wydatków na służbę zdrowia: https://www.adamsmith.org/blog/us-healthcare-most-people-dont-know-what-theyre-talking-about.

[17] Dobrym przykładem może być najświeższa historia najnowocześniejszego cyklotronu służącego do naświetlań zaledwie kilku, bardzo rzadkich rodzajów nowotworów. W wyniku urzędniczej decyzji to niezwykle kosztowne i ultranowoczesne urządzenie jest wykorzystywane w bardzo niewielkim stopniu, marnując pieniądze podatnika na nie przeznaczone. Jednak pojedynczy pacjenci, którzy „załapali się” na leczenie w cyklotronie, mogą uważać się za „szczęśliwców”, bo na ich leczenie państwo zdecydowało się wydać jednostkowo naprawdę ogromne kwoty. Więcej na ten temat można dowiedzieć się w materiale wideo dostępnym pod adresem internetowym: https://krakow.tvp.pl/35965976/skandal-w-nowoczesnej-terapii-onkologicznej-przez-caly-rok-leczone-cyklotronem-tylko-1-dziecko. Co ciekawe – przeciwnicy urynkowienia opieki zdrowotnej krytykują często hipotetyczny scenariusz, w którym bardzo bogata jednostka mogłaby na wolnym rynku opłacić sobie niezwykle kosztowne terapie i leki, podczas gdy setki lub tysiące biednych osób nie miałoby dostępu do nawet najbardziej podstawowych usług medycznych. Tymczasem tutaj mamy przypadek, gdy jeden pacjent otrzymuje niezwykle kosztowną opiekę, co odbywa się niewątpliwie kosztem odmowy leczenia wielu innych pacjentów. Jedyne, co odróżnia te dwa scenariusze, to że w pierwszym „dyskryminacja” jest prywatna i nikt nikomu nie zabiera pod przymusem pieniędzy, a w drugim „dyskryminacja” jest „publiczna” i opiera się na arbitralnym dysponowaniu budżetem finansowanym z przymusowych danin publicznych (tzw. składek zdrowotnych).

[18] Niektóre terapie i leki są refundowane przez państwo, inne nie są. Decyzje odnośnie tego, kogo i jak należy leczyć z pieniędzy podatnika, podejmują arbitralnie biurokraci, co nie wyklucza w żaden sposób korupcji ani walki o prywatne interesy ze strony producentów leków, aparatury medycznej itd.

[19] W związku z tym systemy publiczne narażone są na niejako „przemycenie” do nich tylnymi drzwiami mechanizmu cenowego w postaci korupcji. Pacjenci i ich rodziny regularnie przekupują decydentów (lekarzy, urzędników szpitalnych), aby zagwarantować sobie pierwszeństwo lub lepsze warunki w rzekomo egalitarnym systemie państwowym. Z jednej strony pokazuje to, że wolny rynek zawsze znajdzie obejście barier stawianych przez państwo, z drugiej zaś ujawnia rzeczywistą naturę pracowników państwa, którzy również dążą do zysku i podatni są na „nieczyste” motywacje przypisywane zwykle systemowi kapitalistycznemu.

[20] Zwolennicy egalitaryzmu utrzymują, że ponieważ to, kto otrzyma, a kto nie będzie miał szczęścia w systemie publicznym, uzależnione jest nie od zasobności portfela, lecz od czystego przypadku, system taki jest „sprawiedliwszy”. W rzeczywistości jednak można mieć kilka zastrzeżeń wobec takiego postawienia sprawy. Po pierwsze, jak wspomnieliśmy, również w publicznym systemie można przy pomocy pieniędzy „załatwić sobie” pierwszeństwo. Po drugie, nawet przyjmując marksistowską retorykę o wyzysku, zagrabionej wartości dodanej i walce klas, można przypuszczać, że przynajmniej niektóre spośród dobrze sytuowanych osób naprawdę zasłużyły na swoje bogactwo, ciężko na nie zapracowawszy. Nawet najgorliwszy socjalista nie może uważać, że żaden pracowity i utalentowany człowiek nigdy nie zdołał się dzięki swemu wysiłkowi wzbogacić. W związku z tym uniemożliwianie osobom takim zakupienia sobie lepszych usług medycznych jest nieuzasadnionym naruszeniem ich praw. Wreszcie, pozostawienie decyzji o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć przypadkowemu urzędnikowi, jest albo okrucieństwem wobec wrażliwego i oddanego służbie publicznej urzędnika, albo wyrazem pogardy dla człowieka wyrażającej się poprzez odebranie jednostce możliwości zapracowania sobie na lepszą opiekę zdrowotną, albo obiema tymi rzeczami jednocześnie.

[21] Możemy wyobrazić sobie prywatny program ubezpieczeń medycznych sprzedawany na rynku, w ramach którego jedni klienci (płacący mniej i/lub korzystający więcej) korzystają niejako z „dotacji” ze strony innych klientów (płacących więcej i/lub korzystających mniej). Niemniej, jako że na wolnym rynku uczestnictwo w programie ubezpieczeniowym jest dobrowolne, mechanizm negatywnej selekcji zniechęca zdrowych i bogatych do nabywania niepotrzebnych im ubezpieczeń, zwłaszcza jeśli mieliby tym samym dotować uboższych i bardziej chorych, przez co ich składki zdrowotne (ubezpieczeniowe) rosłyby. W efekcie zdrowi i młodzi uciekają z systemu, a w puli klientów pozostają chorzy i ubodzy. W związku z tym rynek nie promuje rozwiązań redystrybucyjnych i ich zasięg byłby ograniczony.

[22] W takiej sytuacji cały Produkt Krajowy Brutto pochodziłby wyłącznie z produkcji dóbr i usług medycznych i okołomedycznych (budowa i konserwacja budynków szpitalnych, produkcja karetek i śmigłowców ratunkowych etc.).