Wojna kojarzy się nam na ogół złowieszczo, intuicja podpowiada nam, że wojna to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby się nam przytrafić i to nawet pomimo, że pokolenia mogące pamiętać II wojnę światową są już właściwie na wymarciu, zaś lokalne konflikty, takie, jak wojna w Jugosławii, nie mogą wpływać na wyobraźnię szerokiej opinii publicznej.
Ludzie słusznie obawiają się wojny, gdyż – niezależnie od tego, jakby nie były szczytne hasła wykorzystane przez polityków do usprawiedliwienia działań wojennych – zawsze niesie ona dla ludności jedynie śmierć, zniszczenie, nędzę i regres cywilizacyjny trwający często długie lata po jej zakończeniu (a można by powiedzieć, że regres ten jest nieodwracalny, ale tym zagadnieniem zajmę się dokładniej później).
Jeśli chodzi o „szczytne hasła”, wykorzystywane do usprawiedliwiania wojen przez ich prowodyrów, to są one najróżniejszej maści, większość odwołuje się do pojęć nieekonomicznych, idei patriotycznych, sfery emocji, czasem wiary – tymi pretekstami nie będę się zajmował w swych rozważaniach, gdyż nie są to rozważania o naturze wojny ani o przyczynach wojen, czy, szerzej, naturze ludzkiej.
Istnieją jednak pewne specyficzne preteksty dla wszczynanych wojen wykorzystywane przez niektórych polityków jako główne, a niekiedy jako pomocnicze uzasadnienia: względy ekonomiczne. Wiele razy politycy i biznesmeni, a za nimi dziennikarze, powtarzali, że wojna X wynika z konieczności obrony interesów gospodarczych kraju Y, albo nawet całej grupy czy bloku krajów. Te preteksty do wszczynania wojen będą nas interesowały, tak, jak ekonomiczne skutki wojny w ogólności.
Na pytanie, czy wojny są dobre czy złe, większość z nas, jeśli nie jest psychopatycznymi sadystami, odpowie, że są złe. Niosą śmierć, kalectwo, choroby i głód. Powodują cierpienie tysięcy, a czasem milionów ludzi. Są z gruntu niemoralne – poza wyjątkiem – działań obronnych. Lecz działania obronne są tu tylko wtórne wobec poprzedzających je działań zaczepnych [1]. Wojna w całości jest więc z gruntu zła.
Jeśli zadamy więc pytanie, czy wojna jest szkodliwa, czy niszczycielska dla gospodarki, większość osób, całkiem słusznie, odpowie też, że jest ona jak najbardziej szkodliwa. Wszyscy zdają sobie sprawę, że w jej wyniku zniszczeniu ulegają miasta, fabryki, drogi i koleje, lotniska, oraz tysiące innych obiektów. Ludzie tracą domy i miejsca pracy, środki transportu, dostęp do dóbr konsumpcyjnych, wszelkie wygody dnia codziennego nagle stają się niewyobrażalnym luksusem w miastach odciętych od prądu i wodociągów, na które spadają bomby i rakiety. Po zakończeniu działań wojennych stan rozpadu życia społecznego i gospodarczego nie ustępuje od razu, lecz utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas, zależny od stopnia zniszczeń i zdolności organizacyjnych społeczeństwa. Wojna ograbia nas z dorobku, jaki zgromadziliśmy przed jej wybuchem i przynosi następującą w jej trakcie i po niej nędzę.
Jednak bezpośrednie zniszczenia wojenne to nie jedyny sposób, w jaki wojna zubaża społeczeństwo. Bomby niszczące budynki i drogi widać jak na dłoni, a o innych skutkach działań wojennych mało kto zastanawia się, gdy wokół świszczą pociski. Te inne skutki to powstrzymanie normalnej działalności produkcyjnej i usługowo-handlowej. Zakłady produkcyjne, jeśli nie zostały jeszcze zniszczone, zostają zamknięte, lub – jeśli istnieje taka możliwość – ich produkcja zostaje przestawiona na potrzeby obronne. Zamiast samochodów powstają pojazdy pancerne, zamiast domów wznosi się zapory przeciwczołgowe i umocnienia, zamiast ulic i domów zasila się elektrycznością reflektory przeciwlotnicze i fabryki amunicji itd. Choć powyższe przykłady pochodzą z minionych wojen, to nie sam fakt przeniesienia sił produkcyjnych z gałęzi wytwarzających dobra konsumpcyjne służące wygodzie i dobrobytowi społeczeństwa, na gałęzie służące produkcji wojennej, pozostaje niezmieniony. Mowa tu oczywiście w największym stopniu o wojnie na dużą skalę, angażującej cały naród i wszystkie, lub większość jego sił wytwórczych. Jednak w mniejszym stopniu to samo dzieje się także w przypadku małych konfliktów zagranicznych, toczonych z dala od własnego kraju – takich, jak liczne interwencje zbrojne prowadzone przez USA na całym świecie. Koncerny zbrojeniowe takie, jak Raytheon, Northropp Grunman czy BAE Systems, nie wytwarzają dóbr, które służą przeciętnym konsumentom ułatwiając ich codzienne życie. Tym samym część siły roboczej, środków kapitałowych i czasu, jest nieodwracalnie zabierana społeczeństwu i kierowana na zmarnowanie: wszystko to, co przemysł obronny wytworzy, prędzej, czy później zostanie unicestwione – jeśli nie na wojnie, to w wyniku złomowania czy utylizacji starego wyposażenia. Tymczasem mogło służyć konsumentom poprawiając ich ogólny poziom dobrobytu.
Czy to oznacza zatem, że wojna przynosi całemu społeczeństwu jedynie straty ekonomiczne bez żadnych wyjątków?
Można na to pytanie odpowiedzieć na dwa sposoby, zależnie, czy rozpatrzymy tą kwestię szerzej – przez pryzmat potencjalnych zysków przedsiębiorstw, w sytuacji, gdyby wojna wybuchła i gdyby nie wybuchła, oraz spojrzeć na problem jedynie przez pryzmat faktycznych zysków z uwzględnieniem podziału na gałęzie produkcji. W tym pierwszym wypadku gospodarka jest grą o sumie dodatniej, w tym drugim zaś, grą o sumie zerowej.
Uwzględnimy przy tym różne scenariusze wojen, gdyż to, jaki charakter mają działania wojenne, oraz jaka jest ich częstotliwość, ma także wpływ na to, czy, kto i jakie zyski może czerpać z wojen.
Kto zyskuje, a kto traci, dzięki wojnom?
To pierwsze pytanie, na jakie należy odpowiedzieć, jeśli chcemy nadać naszym rozważaniom pewien stopień precyzji. Jasne jest, że wojna powoduje ogólne zniszczenia i szkody gospodarcze. Jasne jest też, że angażuje znaczne środki niezbędne do prowadzenia działań militarnych. Kwestię zniszczeń wojennych omówię w dalszej kolejności, gdyż wymaga ona szerokiego rozpatrzenia charakteru i zasięgu toczonej wojny. W tej chwili rozpatrzymy wydatki wojenne narodu, czy raczej po prostu państwa.
Aby prowadzić wojnę, niezbędna jest, w dużym uproszczeniu, broń wszelkiego rodzaju i amunicja do niej, a także materiały eksploatacyjne, czy szerzej: zaopatrzenie, w poczet którego zaliczymy paliwa, smary, części zamienne itp. Wszystko to wytwarzane jest przez, mówić znów w skrócie, przemysł zbrojeniowy. Ponadto konieczne są ogromne środki finansowe, które zapewnia rząd, a pozyskuje je w przeważającej części od banków oraz z podatków: inflacji i bezpośredniego opodatkowania. Należy tez pamiętać, że kredyty zaciągane w bankach rząd spłacał będzie w przyszłości z przyszłych podatków, więc ostatecznie, wszystkie środki finansowe na wojnę, wyciągnie z kieszeni podatników. Amerykanie ukuli bardzo udane określenie opisujące zbiorczo przedsiębiorstwa z branż zajmujących się „produkcją wojny” w kraju – military-industrial-complex. Obejmuje on koncerny zbrojeniowe, firmy realizujące kontrakty na zaopatrywanie armii we wszelkie rzeczy, od odzieży po żywność, takie, jak Haliburton, koncerny naftowe, oraz banki udzielające kredytów. Wszystkie te przedsiębiorstwa czerpią niebagatelne zyski (lub całość swych zysków), dzięki wojnom. Ja pozwolę sobie przetłumaczyć ten użyteczny zbitek słów i jednocześnie skrócić go dla wygody do formy Klika Militarna (KM). Jest to „klika”, gdyż przedstawicieli branż łączy wspólny interes: nakłonienie rządu, aby jak największą część swego budżetu przeznaczył na wydatki na zbrojenia. Interes firm produkujących czołgi, pojazdy opancerzone, systemy rakietowe czy myśliwce wydaje się oczywisty. Koncerny naftowe mogą co prawda sprzedawać swe produkty na rynku dla zwykłych klientów, jednak armia prowadząca wojnę, zamawia ogromne ilości paliw wszelkiego rodzaju po zawyżonych (bo dyktowanych dla klienta rządowego), cenach. Jeden tylko nowoczesny czołg M1A2 Abrams spala 391l/100 km. Jego turbina gazowa może co prawda działać nawet na spirytusie, jednak naiwna byłaby wiara, że rząd amerykański próbuje oszczędzać na paliwie do czołgów – wszak wydaje cudze pieniądze, nie ma więc żadnego powodu, aby je oszczędzać. Banki natomiast mogą udzielać rządom pożyczek także w czasie pokoju, na prowadzenie rozlicznych, cywilnych programów rządowych, jednak mało co jest tak kosztowne i wymaga zaciągania tak pokaźnych kredytów, jak wojna. Nie jest to zjawisko nowe – już europejskie monarchie zadłużały się znacznie na prowadzenie wojen, a współczesne, demokratyczne rządy są jeszcze bardziej nieumiarkowane w zaciąganiu kredytów.
KW działa zatem dla własnej korzyści, zachęcając rządy do zwiększania wydatków na zbrojenia – zakupu większej liczby czołgów, samolotów bojowych, lotniskowców, rakiet i amunicji, budowy radarów i systemów ostrzegania, rozwoju systemów nawigacji i komunikacji satelitarnej, gromadzenia zapasów materiałów pędnych i eksploatacyjnych. Z jednej strony czynny udział w wojnie wymaga ciągłego zaopatrywania walczących wojsk, a z drugiej, nawet w czasie pokoju konieczne jest utrzymywanie zapasów wojennych na wypadek „wybuchu”[2] działań zbrojnych.
KW odnosi zyski ze wszystkich, wymienionych powyżej wydatków rządowych. Ktoś jednak musi ponieść ich koszty – bo, jak wiemy, nie ponosi ich bezosobowy „rząd”, ani nawet „naród”, tylko konkretni podatnicy. Wśród nich są i przedsiębiorcy i robotnicy, którzy finansują poprzez płacenie podatków wszystkie działania rządu – w tym wydatki wojenne. KW też oczywiście płaci podatki, jednak w tym przypadku ich rola jest podobna, jak w przypadku „podatków” płaconych przez urzędników państwowych – których całość dochodów pochodzi od państwa. Tak więc KW, podobnie, jak urzędnicy, są na utrzymaniu państwa, a płacone przezeń podatki, jedynie nieco zmniejszają zyski KW. Równie dobrze rząd mógłby znieść opodatkowanie nakładane na KW i swoich urzędników, a zamiast tego po prostu mniej płacić im za ich produkty i pracę – na jedno by wyszło, natomiast oszczędzono by na kosztach ściągania podatków. Zostawiając jednak kwestię bezsensownej organizacji aparatu podatkowego, należy zrozumieć, że zyski KW pochodzą z kieszeni pozostałych branż produkcji (spoza KW), czyli z całej reszty krajowej gospodarki. Wszyscy przedsiębiorcy i pracownicy nie pracujący dla rządu i płacący podatki, finansują KW. Są to ich koszty, które można potraktować wręcz, jako stratę – wydatki te pomniejszają ich własny majątek. Przedsiębiorca zmuszony oddać rządowi 100 tysięcy złotych, które trafią do zakładów zbrojeniowych, mógłby wydać te pieniądze na inwestycje we własny biznes, albo na własną konsumpcję, w jednym i drugim przypadku zwiększając ogólny dobrobyt w społeczeństwie. Zakupiony sprzęt wojskowy natomiast dobrobytu nie zwiększa, wręcz przeciwnie – praca i kapitał zostały bezpowrotnie zmarnowane na wytworzenie narzędzi destrukcji, które, poza destrukcją, nie mają pożytecznego zastosowania [3].
Czy KW więcej zyskuje podczas pokoju, czy podczas wojny?
Miałem sposobność toczyć dyskusję, w której przekonywano mnie, że przemysł zbrojeniowy wcale na wojnie nie zarabia. Dyskutant utrzymywał, że na wojnie tracą wszyscy, z przemysłem zbrojeniowym włącznie. Przemysł zbrojeniowy (w naszych rozważaniach będziemy to uogólniać na całą KW), ma notować większe zyski podczas pokoju.
Istotnie, możemy sobie wyobrazić takie sytuacje, gdy w wyniku wojny przemysł zbrojeniowy, a nawet cała KW ponosi tak duże straty własne – np. fabryki czołgów i amunicji zostają zbombardowane, rafinerie podpalone, banki splądrowane przez najeźdźcę – że niezależnie od ilości funduszy, jakie rząd przeznaczył na zakup uzbrojenia, ostatecznie KW odnotowuje straty. Koszt odbudowy fabryk, infrastruktury, wartość zagrabionych rezerw złota [4], zniszczone gmachy bankowe, mogą przewyższyć wartość sprzedanego rządowi uzbrojenia, amunicji, sprzętu, zaopatrzenia i paliw.
Z taką sytuacją spotkał sie przemysł zbrojeniowy w licznych krajach Europy po II wojnie światowej. Przemysł zbrojeniowy III Rzeszy został zrujnowany najpierw przez bombardowania alianckie, a następnie splądrowany przez wojska sowieckie tuż po wojnie. Sowieci wywozili na wschód całe fabryki, zresztą nie tylko zbrojeniowe, ale wszelkiego rodzaju. Jednak to specyficzny przypadek kraju, który wojnę przegrał z kretesem. O „zyskach” i „stratach” sowieckiej KW nie można w ogóle mówić, gdyż kategoria zysku i straty nie istnieje w gospodarce centralnie planowanej właściwej dla sowieckiego państwa. Natomiast zupełnie odwrotnie było w Stanach Zjednoczonych, gdzie dzięki udziale w II wojnie światowej, KW mogła tak naprawdę dopiero rozwinąć skrzydła, a dzięki następującej zaraz po jej końcu Zimnej Wojnie, mogła utrzymać swój status i poszerzać wpływy i bogactwo. Widmo kolejnej wojny światowej, tym razem przeciwko ZSRR, stanowiło wymarzony pretekst dla KW do wyciągania z kieszeni amerykańskiego podatnika kolejnych miliardów dolarów. Bez II wojny światowej i jej konsekwencji geopolitycznych, powstanie military-industrial-complex w USA nie byłoby takie pewne – choć być może znalazłaby sie inna, straszna wojna, która zapoczątkowałaby gwałtowny rozwój amerykańskich zbrojeń.
Stwierdzenie więc, że np.: amerykańska KW odnosiłaby większe zyski bez wojen, niż odnosi dzięki wojnom, nie znajduje uzasadnienia – przede wszystkim bez II wojny światowej i Zimnej Wojny, amerykańska KW nie rozrosłaby się do tak monstrualnych rozmiarów, jakie ma obecnie. Bez uzasadnienia dla utrzymywania liczącego tysiące takiet międzykontynentalnych arsenału jądrowego, licznych lotniskowców, tysięcy czołgów i tysięcy ton amunicji i sprzętu wojskowego, rząd amerykański po prostu by takich ilości broni nigdy nie zamówił. Nigdy nie wyprodukowałby prawie 50 tysięcy czołgów M4 Sherman, które walczyły przeciwko Wehrmachtowi w Europie, a zakłady je wytwarzające dalej produkowałyby lokomotywy, autobusy i wagony kolejowe, jak to robiły przed II wojną. Amerykański przemysł zbrojeniowy musiał dopiero powstać, a w czasie II wojny światowej większość uzbrojenia powstawała w przystosowanych fabrykach cywilnych, gdyż wcześniej USA właściwie przemysłu zbrojeniowego nie posiadały.
Próbowano przekonać mnie, że amerykański przemysł zbrojeniowy zarabia krocie, gdyż USA nie prowadzą wojen. Jest to oczywista nieprawda – USA niemal bez przerwy prowadzi działania wojenne, albo quasi-wojenne. Za działania quasi-wojenne uznaję nieustanne manewry lotniskowców na morzach i oceanach na całym świecie, nieustanne patrole nuklearnych łodzi podwodnych, rozlokowane na całej planecie amerykańskie bazy wojskowe. Nawet, jeśli uznać, że to akurat są zwykłe manewry i ćwiczenia pomagające jedynie podtrzymać poziom wyszkolenia armii i zachować gotowość bojową, to pozostają realne działania wojenne, które USA prowadzi niemal ciągle w różnych krajach na całym świecie. Po II wojnie światowej amerykańscy żołnierze walczyli w Korei, Wietnamie, licznych krajach Afryki, w Iraku i Afganistanie. Amerykańska armia okupowała liczne kraje tocząc wieloletnie wojny z partyzantami. Zysku KW z tych licznych operacji militarnych nie ulegają wątpliwości. Niewątpliwie były one wyższe, niż byłyby potencjalne dochody bez tych wszystkich operacji zbrojnych. Rząd amerykański na trzymanie samych baz, łodzi podwodnych i arsenału jądrowego i tak musiał znaleźć pieniądze, a dodatkowo musiał sfinansować kolejne interwencje zbrojne. Zyski KW w USA były bezpieczne, gdyż terytorium amerykańskie pozostawało przez cały czas niezagrożone w nawet najmniejszym stopniu, a wszelkie zniszczenia i straty wojenne miały miejsce na terytorium wroga. Taka sytuacja jest dla KW wręcz idealna – brak zagrożenia dla własnej infrastruktury i stały dopływ zysków od rządu zakupującego broń.
Nieco bardziej teoretycznie
Zrezygnuję jednak z rozpatrywania konkretnych przykładów historycznych, aby nie zarzucono mi, że skupiam się na wyjątkowych przypadkach, które nie mogą stanowić dowodu na poparcie żadnej tezy, gdyż takim dowodem może być jedynie sformułowana ogólna zasada, mogąca wynikać z czysto teoretycznej analizy, a nie z obserwacji poszczególnych przypadków wojen.
Odrzucamy więc z naszych rozważań przypadek gospodarki nakazowo-rozdzielczej, gdyż tam analizowanie zysków i strat nie ma sensu. Jeśli mamy do czynienia z wolnorynkową gospodarką kapitalistyczną [5], w której istnieje branża zbrojeniowa, przemysł naftowy i banki – w skrócie nasza KW – oraz rząd zgłaszający popyt na broń, paliwo, sprzęt wojskowy, zaopatrzenie i kredyt do sfinansowania tego wszystkiego, możemy przeprowadzić pewne rozważania teoretyczne i spróbować ustalić, czy wojna zwiększa, czy zmniejsza zyski KW.
Przede wszystkim, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy fakt, że wojna wpływa niekorzystnie na gospodarkę w ogólności – zmniejsza produktywność, prowadzi do marnowania kapitału i pracy na cele nie przynoszące społeczeństwu dobrobytu – musi oznaczać, że sama KW odniesie straty? Czy KW może zyskać na wojnie, pomimo, że ogół społeczeństwa poniesie straty?
W każdym odcinku czasowym społeczeństwo wytwarza pewne dobra i usługi, które ludzie cenią. W ten sposób powstaje bogactwo. Sektor obronny opłacany jest z podatków, czyli środków pochodzących z przymusowej daniny oddawanej państwu. Nie ma dla naszej analizy znaczenia, czy ludzie oddają rządowi pieniądze, czy towary, albo swoją pracę jako daninę. Jest to po prostu nasz zasób bogactwa. Sfinansowanie wojny konsumuje cześć tego bogactwa, a część całej kwoty na to przeznaczonej stanie się zyskiem KW. W interesie przemysłu zbrojeniowego jest zatem, aby jak największa część bogactwa była kierowana na finansowanie wojny, bo większy będzie jego zysk. Jeśli całkowite, wyprodukowane w danym przedziale czasowym bogactwo to 100%, to KW będzie preferować, aby na obronność przeznaczono 5% niż 1%. Ideałem byłoby przeznaczenie 100%, ale wówczas ustałaby wszelka produkcja dóbr i usług konsumpcyjnych, a więc de facto wojna skonsumowałaby całe nasze bogactwo i sparaliżowałaby gospodarkę, a ludzie umieraliby z głodu. Nikt, poza przedstawicielami KW, nie chciałby, aby rząd opodatkowywał nas stawką 100% i wszystko to przekazywał na obronność. W rzeczywistości nawet najbardziej chciwi lobbyści przemysłu zbrojeniowego zdają sobie sprawę, że nie mogą odciąć gałęzi na której sami siedzą i gdyby zabrali społeczeństwu 100% jego dochodu na obronność, w następnym roku wszelka produkcja ustałaby, gdyż nikt nie chciałby pracować tylko po to, aby ograbiono go ze wszystkiego. Tak czy inaczej, wybuch wojny zwiększa raczej, niż zmniejsza wydatki rządów na obronność – zatem zwiększa raczej, niż zmniejsza, zyski KW.
Wybuch pojedynczej wojny, jako zjawisko incydentalne, może nie być wystarczającym pretekstem dla rządów i KW dla zwiększania wydatków na zbrojenia. Lepszym argumentem będą powtarzające się co jakiś czas wojny, co sprawi, że społeczeństwo obawiając się o swoje bezpieczeństwo będzie skłonne popierać utrzymanie wydatków na zbrojenia. Jak wiemy zresztą, utrzymywanie stałego poczucia zagrożenia międzynarodowego, jest jedną ze strategii działania rządów muszących stale podtrzymywać legitymizację swoich rządów i podatków zdzieranych z poddanych. Gdyby nie zagrożenie wewnętrzne i zewnętrzne, ludzie mogliby stawiać pod znakiem zapytania sens utrzymywania nie tylko rozrośniętej KW, ale też samego rządu. Wobec tego wojny są w interesie nie tylko KW, ale też samych rządów – pod warunkiem, że rządy te ufają, że wojny nie doprowadzą ich do upadku, czyli że wygrają wojnę. KW, podobnie, jak rządy, utrzymują się bowiem dzięki zabieraniu bogactwa wypracowanego przez produktywnych przedsiębiorców i pracowników, gdyż same nie wytwarzają niczego, co ktokolwiek mógłby kupić. Co prawda usługi obronne KW mogłaby oferować tak, jak każdą, inną usługę oferują firmy z innych branż- np. usługi telefoniczne – ale znacznie łatwiejszym rozwiązaniem dla KW jest skorzystanie z sojuszu z państwem, któremu nie trzeba swoich usług zbytnio reklamować, które chętnie zapłaci zawyżoną cenę, gdyż i tak nie troszczy się o interes ekonomiczny swych sponsorów – podatników. Oferowanie usług obronnych na wolnym rynku wymagałoby zadbania o jakość i niską cenę tych usług, a w sytuacji, gdy inne przedsiębiorstwa mogą wejść w kontrakt z rządem, byłoby to zwyczajnie nieopłacalne. Kontraktor rządowy zawsze uzyska wówczas większy zysk, niż uczciwy przedsiębiorca sprzedający swe usługi na wolnym rynku, gdyż nie musi martwić się kosztami w takim stopniu, jak przedsiębiorca rynkowy. Rząd kupi niemal wszystko, zwłaszcza, jeśli znajdzie się trzeci gracz – bank, gotowy udzielić rządowi taniego kredytu.
Oczywiście wojna może spowolnić rozwój gospodarczy i w ten sposób sprawić, że nawet, jeśli KW będzie otrzymywać większy procent PKB od rządu, to i tak zarobi mniej, niż zarobiłaby, gdyby gospodarka rozwijała się szybciej, bo nie było wojny. Po prostu może okazać się, że mniejszy kawałek większego tortu byłby bardziej intratnym kąskiem dla KW, niż większy kawałek mniejszego tortu. Jest to jednak rozumowanie w kategoriach potencjalnego zysku, który dla decydentów politycznych, oraz lobbystów KW nie zawsze jest namacalny i raczej będą woleli oni pewny zysk na wojnie teraz, niż niepewny, hipotetyczny zysk w przyszłości, który – dzięki sumarycznemu wpływowi szybszego rozwoju gospodarczego – może przekroczyć astronomiczne zyski spowodowane wojną.
I w tym przypadki – gdy dzielimy tort jakim jest dla polityków i KW PKB – pomiędzy branże w gospodarce, mamy do czynienia z grą o sumie zerowej. Tych, którzy nie wytwarzają niczego pożytecznego dla społeczeństwa – rządu i KW – nie obchodzi to, że ogół społeczeństwa straci na wojnie. Interesuje ich to, że oni zarobią na wojnie tu i teraz więcej, niż zarobiliby, gdyby wojna nie wybuchła. W większym stopniu dotyczy to oczywiście polityków, którzy nie będą czerpali żadnej korzyści z przyszłego, szybszego rozwoju gospodarczego, natomiast korzyści podpisania intratnego kontraktu zbrojeniowego z KW są dla nich oczywiste – pieniądze od lobbystów należą do nich osobiście, a przyszłe korzyści gospodarcze wynikające z braku wojny, nie muszą przełożyć się wprost na bogactwo polityków. Dotyczy to także zarządów firm z KW, którzy za uzyskanie wielkich kontraktów otrzymają premie i duże odprawy, a zyski korporacji za 20 czy 25 lat (kiedy szybszy rozwój gospodarczy spowodowany brakiem wojny teraz mógłby przynieść zysk wyższy niż jednorazowy zarobek na wojnie) niezbyt ich interesują, ani dotyczą.
Wojna jest więc tym rzadkim przypadkiem w gospodarce, gdy strata większości może być zyskiem mniejszości. Na ogół mówimy, że gospodarka to gra o sumie dodatniej, gdzie wszyscy uczestnicy wymian rynkowych zyskują, jeśli tylko angażują się w wymiany rynkowe dobrowolnie. Jednak wojna – przez ingerencję państwa – nie jest normalnym, rynkowym biznesem, lecz rodzajem metody na wywłaszczenie reszty społeczeństwa z części bogactwa na rzecz wąskiej grupy interesów – polityków oraz KW [6].
Gdy bomby i rakiety niszczą czyjeś domy i zabijają ludzi – koszty tych strat obciążają nie KW i polityków, lecz tych ludzi. Tymczasem zyski ze sprzedaży bomb i rakiet już trafiły do kieszeni producentów broni, koncernów chemicznych, bankierów i polityków. Ludzie pozbawieni domów, szpitali, szkół i dóbr konsumpcyjnych ponoszą koszty, a wąska elita cieszy się zyskami. Oczywiście będzie tak tylko w przypadku, gdy bomby i rakiety nie zrównają z ziemią też banków, fabryk broni i własności polityków. Dlatego właśnie współcześni baronowie wojny – wielkie koncerny zbrojeniowe – zarabiają głównie na wojnach toczących się bardzo daleko od miejsc, gdzie mieszczą się ich zakłady produkcyjne oraz gdzie mieszkają ich szefowie. W ten sposób konkretna KW może nawet uzbrajać jednocześnie obie strony konfliktu i zarobić niezależnie od tego, która wygra wojnę.
Szersza perspektywa
Gdyby jednak przedsiębiorcy należący do KW potrafili spojrzeć na swą działalność z szerszej perspektywy, a nie jedynie przez pryzmat tymczasowych, szybkich zysków, musieliby dojść do wniosku, że w dłuższym okresie czasowym, wojna istotnie jest nieopłacalna – ani dla ogółu społeczeństwa, ani dla nich samych. Jest nieopłacalna w kategoriach globalnych, traci na niej cała ludzkość. Na poziomie najogólniejszym można nawet stwierdzić, że każdy, nawet dość drobny konflikt lokalny, jest nieopłacalny dla całej cywilizacji ludzkiej. Tak samo, jak szkodliwa dla gospodarki jest przestępczość i grabieżcze działania rządów.
Jak dotąd rozpatrywaliśmy bowiem kwestię zysków i strat z wojny w kontekście danego kraju, a nawet węziej – przez pryzmat zysków i strat tylko jednej, wąskiej grupy interesu, czyli przemysłu zbrojeniowego, koncernów naftowych oraz banków, które zbiorczo określiliśmy mianem Kliki Wojennej (KW). Przy takim spojrzeniu na sprawę, uwidacznia się mechanizm, jaki pozwala wąskim grupom interesu wyzyskiwać szeroką większość – mechanizm, który jest motorem napędowym każdego rządu, każdego systemu redystrybucji bogactwa i każdej wojny. Mechanizm ten opisał świetnie Frederic Bastiat:
„Jeśli jakieś posunięcie spowoduje stratę jednego franka przez każdą z tysiąca osób i zysk tysiąca franków przez jedną osobę, ta ostatnia zużyje wiele energii, podczas, gdy ci pierwsi będą stawiali raczej niewielki opór; jest więc prawdopodobne, że ten, kto czyni starania prowadzące do zyskania tysiąca franków zakończy je sukcesem.”[7]
Jednak, gdyby rozpatrzyć światową gospodarkę jako całość, gdzie ogół światowej produkcji to 100%, to każda wojna, nawet o charakterze lokalnym, będzie miała negatywny wpływ na ogólny dobrobyt na świecie. Żaden kraj nie jest dziś wyizolowaną, samotną wyspą i choć wpływ gospodarek niektórych, małych państw, na światową koniunkturę, jest bardzo niewielki, lub nawet znikomy, może on odbić się nawet pośrednio na przyszłej kondycji dowolnej KW. Wyobraźmy sobie, że amerykański military-industrial-complex zaopatruje niewielki, afrykański kraj w broń, amunicję, miny i granaty, jednocześnie sprzedając takie same narzędzia zniszczenia jego przeciwnikom. Te dwa małe kraiki wyniszczają się następnie w krwawej wojence o lokalnym charakterze. Mogłoby wydawać się, że ich gospodarki są na tyle nieznaczące i na tyle odległe od gospodarki amerykańskiej, że amerykański przemysł zbrojeniowy nigdy nie odczuje żadnych niekorzystnych skutków tej nieznaczącej wojenki – a jednocześnie zarobi pokaźne kwoty na sprzedanej w Afryce broni.
Wyobraźmy sobie jednak dalekosiężne, długofalowe konsekwencje każdej z takich wojenek i tej konkretnej. W starciach giną tysiące, może dziesiątki tysięcy ludzi. Dziesiątki, albo setki tysięcy ludzi zostaje rannych. Następują lokalne klęski nieurodzaju, głód, rozwija się bandytyzm. Opinia międzynarodowa, jak zwykle wrażliwa na tego typu sytuacje (nie dostrzegając, że wszystko sfinansowały zachodnie banki a broń dostarczyły zachodnie koncerny zbrojeniowe), wpływa na decydentów politycznych aby udzielili pomocy wyniszczonym wojną kraikom. Do czyjej kieszeni sięgają rządy? Oczywiście nie do kieszeni baronów zbrojeniowych – to byłoby zbyt proste. Do kieszeni podatników. Zachodni podatnicy muszą teraz zapłacić w podatkach koszty odbudowy, pomocy humanitarnej, likwidacji band i bojówek, rozminowania pól i dróg, rozbrojenia i utrzymania porządku. Zachodni podatnicy ubożeją, ubożeją zatem też ich rządy, które mogą zebrać mniej podatków od zubożałych obywateli, a 2% mniejszego tortu to kwota mniejsza, niż 2% tortu większego – KW odnosi swoje pierwsze straty.
Jednak nie wszystkie wojny prowadzone są w tak odległych i nie mających znaczenia gospodarczego regionach, jak centrum Afryki. Niektóre wojny toczą się na skraju Europy, w na Bliskim Wschodzie. Mienie na terytorium krajów, w których operują Kliki Wojenne nadal jest niezagrożone. Kliki Wojenne notują ogromne zyski z toczonych wojen dostarczając broń, amunicję, paliwo, zaopatrzenie i udzielając kredytów rządom. Jednak wojny w regionach strategicznych zubożają społeczeństwa na całym świecie znacznie dotkliwiej. Konfliktu na Bliskim Wschodzie zwiększają koszty paliw, co szkodzi gospodarkom na całym globie. Tutaj oczywiście nadal zyski notują dotąd pomijani członkowie KW – koncerny naftowe. Jednak droższy transport uderza w całą pozostałą gospodarkę.
Można jednak iść jeszcze dalej i powiedzieć, że wojna nie tylko naraża nas na koszty, ale też nieodwracalnie niszczy nasze bogactwo. Zniszczone domy, drogi, fabryki, pojazdy, utracona stal, beton, szkło i inne surowce – są zrujnowanym kapitałem. Co prawda częściowo można go odzyskać – cześć materiałów budowlanych i surowców poddać recyklingowi i wykorzystać ponownie. Nie wszystko jednak. Natomiast to, czego nie da się w żaden sposób odzyskać, to ludzka praca i czas poświęcony na zbudowanie i wytworzenie tych wszystkich rzeczy, które wojna zniszczyła.
Jakkolwiek finansowo nie wzbogacą się koncerny zbrojeniowe, nie zmieni to faktu, że nigdy nie odzyskają korzyści z czasu i pracy ludzkiej, jaka została zaprzepaszczona wojną. Ludzie, którzy będą musieli wykonać tę samą (albo i więcej) pracy ponownie, aby dokonać odbudowy, nie będą mogli jednocześnie pomnażać bogactwa, wytwarzać nowych dóbr, budować nowych fabryk, dróg i tworzyć towarów. Przez to będziemy już na zawsze o ileś miliardów roboczogodzin do tyłu. Nigdy tych miliardów roboczogodzin nie odzyskamy.
A nie są to tylko i wyłącznie roboczogodziny najprostszych robotników, lecz także czas doskonałych projektantów, inżynierów i specjalistów, którzy mogliby w tym czasie, zamiast odbudowywać ruiny, wznosić nowe konstrukcje, projektować nowe rozwiązania i pomnażać nasze bogactwo nie tylko w zakresie materialnym, ale i bogactwo wiedzy i idei.
Należy też wspomnieć o tym, że podczas każdej wojny, nawet tej o najbardziej lokalnym charakterze i krótkotrwałej, zginęli ludzie. Część z nich była zupełnie przeciętnymi osobami, nie wyróżniającymi się spośród milionów. Większość zapewne nie miała światu do zaoferowania niczego wyjątkowego czy rewolucyjnego, lecz niektórzy mogli w przyszłości zostać odkrywcami, wynalazcami, innowatorami i znakomitej klasy specjalistami, których praca mogła odmienić nasze życie. Wyobraźmy sobie, że na wojnach życie traci James Watt, albo Albert Einstein. Niewątpliwie dziesiątki znakomitych odkrywców i naukowców zginęło w wojnach, a ich śmierć spowolniła nasz rozwój gospodarczy i cywilizacyjny w pewnym – choć trudnym do oszacowania – stopniu.
Niestety – te wszystkie potencjalne straty – to jest, powtarzając za Frederikiem Bastiatem: to, czego nie widać, natomiast to, co Kliki Wojskowe widzą, to szybki i łatwy zysk osiągany tu i teraz dzięki wojnie, najlepiej wojnie zagranicznej, w której w dodatku, mogą zbroić obie strony konfliktu.
Tak więc, odpowiadając już wprost na tytułowe pytanie: tak, istnieją krótkoterminowi, beneficjenci netto wojen i jest nimi Klika Wojenna złożona z przemysłu zbrojeniowego, naftowego oraz bankierzy i politycy. Natomiast w ujęciu globalnym i długoterminowym, nie ma beneficjentów wojen, gdyż wojny nieodwracalnie niszczą zasoby bogactwa, z których swe zyski czerpie także Klika Wojenna. Myślę, że podobna odpowiedź nasunęłaby się intuicyjnie każdemu z nas, nawet bez dogłębnych rozważań, jednak ich dokonanie nie było zbędne. Pamiętajmy, że nawet światowej sławy ekonomiści utrzymywali (i utrzymują), że wojna jest motorem napędowym gospodarki i powołują się na fałszywe, historyczne przykłady, jak zakończenie się Wielkiego Kryzysu w USA, które przypadkiem zbiegło się z włączeniem się kraju do II wojny światowej. Tak więc intuicyjna odpowiedź każdego z nas, choć w rzeczywistości poprawna, nie zawsze jest dostępna dla prorządowych ekonomistów, gotowych zakrzyknąć nawet, że należy podpalać miasta i bić szyby w oknach, albo modlić się o inwazje obcych, byleby „stymulować gospodarkę”…
Zabawy liczbowe
Na sam koniec pozwoliłem sobie na odrobinę gimnastyki matematycznej, której lektura nie jest niezbędna dla zrozumienia konkluzji tego artykułu, a jedynie pomogła mi zweryfikować pewne własne przeświadczenia i wstępne założenia, jakie czyniłem rozpoczynając pisanie tego tekstu. W oparciu o hipotetyczną gospodarkę, przy pomocy kilku ustalonych odgórnie liczb starałem się policzyć możliwy wpływ konkretnych scenariuszy na zyski lub straty przemysłu zbrojeniowego. Liczby są całkowicie arbitralnie dobrane, wyniki rozważań mogą więc być zupełnie przypadkowe, a jednak sprawiło mi sporo radości dokonanie ich. Ci, którzy nie chcą tracić czasu (mi by się nie chciało, bo nie lubię liczenia), mogą od razu pominąć ten rozdział i przejść do przypisów.
Przeanalizujmy więc różne, możliwe scenariusze dla zupełnie teoretycznej gospodarki. Przyjmę, że nasza gospodarka narodowa w roku I – poprzedzającym wybuch wojny – wytwarza 100 mld $ dochodu narodowego. Rząd niech zabiera z tego 30% na swoje wydatki – będzie to zatem rząd o umiarkowanych wydatkach, w porównaniu ze współczesnymi krajami Europy czy Stanami Zjednoczonymi. Niech wydaje w czasie pokoju 1% PKB na zbrojenia (czyli 3,33% swego budżetu). W takim wypadku KW otrzymuje w I roku od rządu 1 mld $ dochodu narodowego na zbrojenia. Zakładając, że zysk w branży to 10%, na czysto zarabia 0,1 mld $. Jeśli nasz kraj rozwija się w tempie 2% rocznie, to możemy łatwo wyliczyć, jak zwiększać się będzie w kolejnych latach dochód narodowy i budżet, oraz zyski KW. W II roku ze 102 mld $ dochodu rząd zabierze 30,6 mld $, z których 1,02 mld trafi do KW. W roku III ze 104,04 mld $ dochodu narodowego, udział rządu wyniesie 31.212 mld, a KW otrzyma finansowanie na poziomie 1,04 mld itd. Ten ciąg można by kontynuować w nieskończoność, o ile nie zmienilibyśmy danych.
Co się stanie, jeśli jednak w roku II wybuchnie wojna, a rząd zwiększy wydatki na zbrojenia? Musi je zwiększyć, gdyż armia czasu pokoju musi zostać w pełni zmobilizowana do stanu etatowego. Ponadto armia walcząca zużywa wielokrotnie więcej paliwa, amunicji i zaopatrzenia, niż armia czasu pokoju, której nieliczni żołnierze stacjonują w swoich garnizonach i co najwyżej odbywają czasem jakieś ćwiczenia czy manewry. Wydatki wojenne mogą wzrosnąć kilku, a nawet kilkunastokrotnie w stosunku do wydatków w czasie pokoju. Przyjmijmy jednak, że wzrastają jedynie dwukrotnie. Zatem w roku II rząd musi wydać na wojsko nie 1,02, ale 2,04 mld $. Może uzyskać te środki na trzy sposoby. Po pierwsze, może zwiększyć opodatkowanie. O ile nie jest to wojna obronna i rząd nie musi natychmiast pozyskać pieniędzy, tylko może zaplanować swoje wydatki, nie jest to problemem. Jednak w przypadku wojny obronnej, gdy środki muszą znaleźć się niespodziewanie i natychmiast, rząd może albo zaciągnąć kredyt, albo przesunąć środki przeznaczone na inne cele do ministerstwa obrony. Trzecim sposobem jest bezczelny dodruk pieniądza i sfinansowanie wydatków wojennych bezpośrednio nowymi pieniędzmi, które trafią prosto do przemysłu zbrojeniowego. W każdym przypadku ostatecznie koszty poniosą podatnicy – czy to podwyższonych podatków bieżących, czy to przyszłych, czy to poprzez inflację i zmniejszoną siłę nabywczą [8]. Dla uproszczenia rozważań wybierzmy pierwszy sposób finansowania wojny i załóżmy, że rząd po prostu zwiększył podatki. W II roku więc, rząd nie pobierze 30% podatków (30,6 mld $), lecz 31,37% (32 mld), aby mógł dodatkowe 1,02 mld $. przekazać do przemysłu zbrojeniowego (łącznie 2,04 mld zamiast 1,02 mld). KW otrzymawszy więcej pieniędzy, uzyska więc w roku II wyższy zysk netto: 0,2 mld $.
Niech wojna zakończy się po I roku bez zniszczeń na naszym terytorium. Teraz rząd ma dwa wyjścia: albo z powrotem zredukować wydatki na zbrojenia do poziomu sprzed wojny (scenariusz 1), czyli do 1% swojego budżetu, albo utrzymać poziom wydatków na wyższym poziomie – może nie aż tak wysokim, jak w trakcie działań wojennych, ale wyższym, niż przed wojną (scenariusz 2). KW będzie oczywiście naciskać na konieczność wybrania drugiej opcji – przecież miniona wojna z pewnością nie była ostatnią wojną w historii. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że pod wpływem minionej wojny politycy będą skłonni sie zgodzić z lobbystami KW, a społeczeństwo nie zaprotestuje – zwłaszcza, jeśli była to wojna obronna. Wysokie wydatki na zwiększone zbrojenia wszystkim wydadzą się całkiem rozsądne. Przyjmijmy zatem, że w scenariuszu 1, w III roku rząd wraca do budżetu ministerstwa obrony wynoszącego 3,33% budżetu państwa, a w scenariuszu 2 zmniejsza wydatki ale nie do 3,33% lecz do 3,66%.
Tak, czy inaczej, dochód narodowy w roku III będzie niższy, niż moglibyśmy przypuszczać. Założyliśmy bowiem na początku, że wzrost gospodarczy wynosi 2% rocznie. Jednak zwiększone opodatkowanie w roku II, oraz niekorzystny wpływ samej wojny na gospodarkę (zaburzenia w handlu, niepewność przedsiębiorców, braki środków kapitałowych pochłoniętych przez koncerny zbrojeniowe mające większe potrzeby na surowce, maszyny i półprodukty). Załóżmy, że wzrost gospodarczy spadnie tylko o 0,3 punktu procentowego (tyle, ile wzrosło opodatkowanie w II roku), a zaburzenia w gospodarce wynikające z samej wojny wywołają dalszy spadek wzrostu o kolejne 0,1 pkt. procentowego. Łącznie więc wzrost gospodarczy spadnie z 2% do 1,6%. Tak więc w III roku dochód narodowy ze 102 wzrośnie do 103,632 mld $, podczas, gdy przy tempie wzrostu 2% wzrósłby do 104,04 mld $. Ta pozornie niewielka różnica będzie widoczna, gdy podliczymy zyski KW w dalszych latach po wojnie.
Jeśli rząd po wojnie postanowi przywrócić przedwojenny poziom wydatków na armię, przeznaczy na ten cel 1,036 mld $, a KW odnotuje zysk netto w kwocie 0,103 mld $ – a więc o 0,003 mld wyższy, niż przed wojną (wynika to ze wzrostu gospodarczego w kraju). Jednak, gdyby wojny w ogóle nie było, a wzrost gospodarczy byłby wyższy, KW otrzymałaby od rządu więcej pieniędzy. 1% z 104,04 mld $ to bowiem aż 1,04 mld $, a więc KW odnotuje zysk w kwocie 0,104 mld $ w rok po wojnie. Zysk uzyskany w trakcie wojny – 0,204 mld $, zdecydowanie rekompensuje mniejsze wpływy po wojnie w stosunku do wyższych w przypadku braku wojny. Sytuacja będzie jeszcze bardziej oczywista, gdy rozpatrzymy dochody KW w scenariuszu 2.
W tym przypadki w III roku KW otrzymają od rządu aż 1,554 mld $, czyli 1,5% PKB, odnotowując zysk na czysto w kwocie 0,155 mld $. Możemy teraz zsumować zyski w kolejnych latach, jakie odnotuje KW we wszystkich 3 scenariuszach i sprawdzić, po ilu latach nieco większe dochody wynikające z szybszego wzrostu gospodarczego w scenariuszu 3 przekroczą krótkoterminowy, szybki zysk osiągnięty przez KW dzięki wojnie.
W skrócie, jeśli zsumować przyrosty PKB w kolejnych latach dla wszystkich 3 scenariuszy, obliczyć na tej podstawie zyski uzyskiwane przez KW, to przy założonych powyżej danych, okaże się, że najbardziej zyskowny dla KW jest scenariusz 1 – w którym po zakończeniu wojny, rząd obcina z powrotem wydatki na obronę do poziomu sprzed wojny. Dzięki temu KW odnosi korzyść krótkoterminową ze zwiększonych wydatków wojennych, a jednocześnie gospodarka szybko powraca do przedwojennego tempa wzrostu gospodarczego – powraca ono do 2% już w 2 roku po zakończeniu wojny. W tym wypadku zsumowane zyski z 15 lat (gdzie 2 rok to rok w którym odbywa się wojna), przerastają zyski z 15 lat ze scenariusza 2. Scenariusz 2 zakłada, że rząd podtrzymuje podwyższone wydatki na obronność także po wojnie – to zwiększa z jednej strony dochody KW, ale z drugiej, spowalnia wzrost gospodarczy na stałe, przez co KW otrzymuje „większy kawałek mniejszego tortu”, niż w pozostałych scenariuszach. Scenariusz 3 – w którym wojny nie ma wcale, jest dla KW najmniej zyskowny. Nie dość, że nie odnotowuje ona żadnego wzrostu zysku z wydatków wojennych, to relatywnie wyższe zyski w następnych latach wynikające z utrzymania 2% wzrostu gospodarczego, nie rekompensują braku dużych zysków z wojny. Sumaryczne zyski ze scenariusza 3 okazują się wyższe od zysków sumarycznych scenariusza 2 dopiero po 21 latach – scenariusz 3 daje KW 25,774 mld $ zysku, a scenariusz 2 oznacza 25,731 mld $ zysku. Natomiast scenariusz 1 okazuje się bardziej intratny dla KW od scenariusza 2 już po 15 latach – łączny zysk wynosi 18,228 mld $ w porównaniu do 18,216 mld $. Zyski ze scenariusza 3 nigdy nie dorównają, ani nie przekroczą zysków ze scenariusza 1.
Może to jednak wynikać z liczb, które arbitralnie dobrałem do powyższych obliczeń. Inne dane początkowe – wartość PKB, poziom opodatkowania i stopa zwrotu w przemyśle zbrojeniowym, oraz wpływ opodatkowania na wzrost gospodarczy – oznaczałyby inne wyniki obliczeń. Dlatego właśnie żadne konkretne, historyczne dane nie mogą stanowić dowodu na poparcie żadnej teorii ekonomicznej, a jedynie mogą być pomocą w dyskusji. Niemożliwe jest jednak, aby na podstawie danych z konkretnego okresu można było opracować jakikolwiek model na bazie którego moglibyśmy odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie zadane w tytule tego artykułu.
Strukturę wydatków zbrojeniowych rządu, spadek produktywności społeczeństwa i zysk KW w różnych scenariuszach przedstawia poniższa tabela (dane w mld $):
Rok | I(przed wojną) | II – scenariusze 1 i 2(wojna, rząd dwukrotnie zwiększa wydatki na zbrojenia do 2% PKB) | II – scenariusz 3(nie ma wojny, wydatki na armię są stałe: 1% PKB) | III – scenariusz 1(rok po wojnie, rząd redukuje wydatki na armię do pierwotnego poziomu 1% PKB) | III – scenariusz 2(po wojnie, rząd redukuje wydatki na armię, ale pozostają wyższe, niż przed wojną – 1,5% PKB) | III – scenariusz 3(nie było wojny w roku II, wydatki na armię są stałe: 1% PKB) |
Produkt krajowy | 100 | 102 | 102 | 103,632 | 103,632 | 104,04 |
Opodatkowanie | 30 | 32 | 30,6 | 31,0896 | 31,562 | 31,212 |
Wydatki rządu na zbrojenia | 1 | 2,04 | 1,02 | 1,036 | 1,554 | 1,04 |
Zysk KW pomniejszony o koszty | 0,1 | 0,204 | 0,102 | 0,103 | 0,155 | 0,104 |
——————————————————————————————————————-
Przypisy:
[1] – Nie tylko działania zaczepne mogą być traktowane jako zło. Także działania obronne można niekiedy uznać za niemoralne, gdyż lepiej byłoby dla społeczeństw obu krajów – atakującego i atakowanego – gdyby do obrony nie doszło. W wielu przypadkach, gdyby nie podjęto działań obronnych, nie nastąpiłaby eskalacja wojny, gdyż najeźdźca osiągnąłby swoje cele bez napotykania oporu. Tak więc obrona – o ile wróg nie ma bezpośredniego zamiaru eksterminacji napadniętych – niekoniecznie wydaje się słuszna i moralnie uzasadniona. Przykładem takich sytuacji mogą być obie wojny w Zatoce Perskiej, gdy siły Saddama Husseina stawiając opór Amerykanom, jedynie narażały ludzi – zarówno żołnierzy irackich, jak i cywili – na śmierć i cierpienie. Zresztą, jak pamiętamy, żołnierze Saddama dość szybko i tłumnie poddawali się, bądź uciekali z pola walki, co należy uznać za decyzję absolutnie słuszną, znacznie bardziej moralną, niż obrona własnego reżimu. Oczywiście nie próbuję sugerować tutaj, że strona amerykańska była tutaj w jakikolwiek sposób stroną „dobrą”, wskazuję jedynie na fakt, że brak oporu irackich sił zbrojnych wydawał się rozwiązaniem idealnym, gdyż nie warto bronić tyrańskiego reżimu, a dodatkowo brak oporu ogranicza liczbę zabitych i rannych oraz zmniejsza zniszczenia. Gdyby jednak celem USA nie było jedynie zlikwidowanie aparatu władzy Saddama Husseina, lecz eksterminacja narodu irackiego, wówczas oczywiście słuszne byłoby podjęcie wszelkich działań obronnych przez siły zbrojne Iraku.
Kwestia moralności działań obronnych w przypadku wojen toczonych przez państwa i narody jest zgoła odmienna od kwestii moralności obrony osobistej podejmowanej przez jednostki. O ile bowiem wojny toczone są stosunkowo rzadko z celem totalnej eksterminacji wroga, a ich celem najczęściej jest zwyciężenie obcego aparatu władzy, bądź jego podporządkowanie, o tyle agresja między indywidualnymi jednostkami nie uderza w bezosobowy i w gruncie rzeczy szkodliwy aparat państwa, tylko w konkretne osoby. Gdy rabuś napada człowieka i chce mu odebrać portfel, jest to sytuacja inna, niż gdy USA napadają na Irak Saddama Husseina. Obywatele Iraku nie bronią wówczas siebie, swych rodzin ani własności, lecz reżimu Saddama, jego terytorialnego monopolu na gnębienie ich samych. O ile Amerykanie nie przybywają po to, aby zabijać Irakijczyków, lecz aby obalić władzę Saddama albo wykurzyć jego sił z Kuwejtu), to zwykli Irakijczycy nie mają żadnego interesu w obronie rządu, który przecież jest wobec nich agresorem podobnym do każdego innego rządu – z rządem USA włącznie. Gdy jednak rabuś chce zabrać komuś portfel, to jest zagrożeniem dla własności tej konkretnej osoby, narusza jej interesy. W tym wypadku obrona jest jak najbardziej zrozumiała i uzasadniona i w pełni moralna, nawet pomimo, że napadnięty może stwierdzić, że woli oddać portfel ale uniknąć w ten sposób potencjalnie ryzykownego dla swego zdrowia a może i życia, starcia. Jeśli jednak zaryzykuje i odniesie w efekcie obrażenia, lub śmierć, to nie powiemy, że postąpił niemoralnie broniąc swej własności. Natomiast żołnierz broniący swego rządu przed wrogim rządem, postępuje niemoralnie (choć należy mieć na uwadze, że żołnierzom nie wolno odmawiać wykonywania rozkazów, a w niektórych krajach służba wojskowa nie jest dobrowolna).
[2] – Warto zwrócić uwagę na samo określenie „wybuch wojny” – wojna „wybucha” to sformułowanie często stosowane i mylnie sugerujące zewnętrzne pochodzenie wojen, jako „narzuconych” ludziom. Wojny są przecież wywoływane, rozpoczynane przez agresorów, a nie „wybuchają” samoistnie. Wojna nie „wybuchnie” nagle wśród pokojowej ludności. Wojny nie są plagą spadającą na ludność znienacka, lecz zamierzonym działaniem całych, zorganizowanych aparatów państwowych, które za pomocą administracji wojskowej starannie wojnę przygotowuje i planuje, gromadzi niezbędne środki, szkoli żołnierzy, a potem posyła ich do boju. Stojący za wojną politycy i przedsiębiorcy z KW wolą jednak umywać ręce mówiąc o „nieuchronności wojny”, „sprawiedliwym odwecie”, „odpieraniu agresji”, a nawet o „wojnie o pokój” czy „wojnie o wolność”.
[3] – Można oczywiście upierać się, że sprzęt militarny przydaje się niekiedy w zastosowaniach cywilnych. Wojskowe ciężarówki i inne pojazdy mogą służyć do transportu np.: w czasie klęski naturalnej. Sprzęt inżynieryjny może posłużyć przy sypaniu wałów przeciwpowodziowych czy odgruzowywaniu miast po trzęsieniu ziemi, szpitale polowe mogą posłużyć ludności w razie epidemii itp. Jednak są to wtórne zastosowania sprzętu wojskowego, który przez większość czasu stoi i niszczeje w magazynach wojskowych nie służąc nikomu. Ponadto nie jest to wyspecjalizowany sprzęt cywilny, lecz wojskowy, więc niekoniecznie pełni zadania cywilne równie dobrze, jak mógłby to robić sprzęt cywilny. Nawet, jeśli pełni go dobrze, albo lepiej, to koszt jego produkcji będzie zawyżony w porównaniu do analogicznego sprzętu cywilnego, gdyż sprzęt cywilny jest wykorzystywany znacznie szerzej i jego eksploatacja szybciej się zwraca. Z tego względu lepiej wyprodukować buldożery i koparki cywilne, które znajdą stałe zastosowanie w budownictwie i przemyśle cywilnym, niż buldożery wojskowe, zalegające w magazynach. Znakomita większość sprzętu wojskowego nie znajdzie jednak nawet incydentalnie zastosowania innego, niż użycie go w wojnie do niszczenia wrogiego sprzętu i zabijania wrogich żołnierzy. Ten cały sprzęt wyprodukowano ogromnym nakładem pracy i środków kapitałowych, które można było przeznaczyć na wyprodukowanie dóbr służących społeczeństwu i zwiększających jego dobrobyt.
[4] – Dla uproszczenia całą KW – czyli przemysł zbrojeniowy, petrochemiczny oraz sektor bankowy – traktuję, jako grupę jednorodną, której interesy są w kontekście wojny, na ogół zbieżne. Jednakże warto mieć tu na uwadze fakt, że spośród nich wszystkich, banki, jako sektor uprzywilejowany przez państwo w sposób szczególny, cieszą się istotną przewagą nad pozostałymi członkami kliki. Mianowicie, sektor bankowy, jako jedyny, ma zapewnioną ochronę przed bankructwem. Instytucje banków centralnych i im podobne, zapewniają, że banki nie upadną. Nawet, gdyby w wyniku działań wojennych KW poniosła więc straty, to banki zostaną najpewniej wyratowane na koszt podatników. Pozostali uczestnicy kliki, przemysł zbrojeniowy i naftowy, jako branże strategiczne, także mogą liczyć na rządową pomoc i odbudowę, ale w stopniu na ogół mniejszym, niż sektor bankowy.
[5] – Oczywiście tak długo, jak długo mamy do czynienia z rządem, który jest klientem przedsiębiorstw i banków, który decyduje o przywilejach dla firm i branż w gospodarce, który nakłada podatki, cła i regulacje, tak długo nazywanie gospodarki „wolnorynkową” jest tylko uproszczeniem, mającym odróżnić ją od gospodarki centralnie-planowanej czy też w pełni znacjonalizowanej. Nadal mamy tu do czynienia z istnieniem prywatnej (choć ograniczonej) własności, oraz możemy dokonywać kalkulacji ekonomicznej, gdyż funkcjonuje system cen, przeciwnie, niż w gospodarce nakazoworozdzielczej, gdzie koszt alternatywny wybranych zastosowań dla kapitału i pracy nie jest znany centralnemu planiście, a konsumenci nie mogą zgłaszać zapotrzebowania na konkretne produkt i usługi wytwarzane przez krajowy przemysł, tym samym nie istnieje rynek. Jeśli chodzi zaś o gospodarkę naprawdę wolnorynkową, to mogłaby ona funkcjonować tylko w przypadku państwa minimalnego, ograniczającego swoja rolę do funkcji „nocnego stróża”, lub w systemie anarchokapitalistycznym, gdzie państwa nie ma wcale.
[6] – Politycy, jako kolejna grupa osób zainteresowanych tym, aby wydatki wojenne – jako jedne z wydatków rządowych – były jak najwyższe, powinni być przez nas od początku włączeni do rozważań, jako członkowie KW. Choć należy pamiętać, że nie wszyscy politycy są zwolennikami wojen, nawet, jeśli jest to znakomity sposób na zwiększenie udziału rządu w PKB i zwiększenie władzy samych polityków. Po prostu niektórzy politycy wolą inne sposoby na zwiększanie władzy państwa (i swojej), szukając okazji do zwiększenia wydatków rządowych w innych dziedzinach życia i pretekstu do zwiększenie opodatkowania ogółu społeczeństwa.
[7] – Frederic Bastiat, Co widać i czego nie widać, Fijorr Publishing, Lublin-Chicago-Warszawa, 2005, str. 9.
[8] – Jeśli zaś mowa o przesunięciu przez rząd środków przeznaczonych na inne cele do ministerstwa obrony, konsekwencje też poniosą podatnicy, ale w inny sposób. Rząd zbiera podatki, aby uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczyć na różne cele: obronę, policję, szkolnictwo, służbę zdrowia czy budowę dróg. Jeśli musi zabrać pieniądze z innych dziedzin i przenieść do obrony narodowej na sfinansowanie wojny, to ucierpi finansowanie innych realizowanych przez rząd celów. Obywatele otrzymają gorsze drogi, szkoły czy szpitale, a może wszystkiego po trochu. Choć to znaczące uproszczenie i z punktu widzenia libertarian przekłamanie, można powiedzieć, że rząd świadcząc pewne „usługi” obywatelom, częściowo zwraca im to, co zabrał w postaci podatków. Nie będziemy tutaj zastanawiali się nad tym, czy obywatele chcieliby w ogóle otrzymywać to, co rząd im „daje” w zamian za ich podatki, ani czy nie woleliby zatrzymać swoich pieniędzy raczej i wydać je sami, na analogiczne usługi, ale świadczone przez prywatne firmy na rynku. Przyjmiemy tutaj etatystyczne wyjaśnienie, że obywatele odzyskują cześć swoich podatków korzystając z usług państwa. Jeśli zatem rząd wyda więcej pieniędzy na wojnę, a mniej na szpitale, szkoły, drogi czy domy kultury i teatry, to obywatele będą poszkodowani. Można powiedzieć, że zapłacili w podatkach rządowi za usługi dokładnie 27,54 (30,6 minus 3,06 wydane na obronę narodową), a dostali usługi „warte” 24,48 (bo rząd kolejne 3,06 zabrał i wydał na wojnę). Innymi słowy obywatele „stracili” 3,06 jednostek dochodu narodowego. Rozważania te nadal są oczywiście uproszczone w tym sensie, że być może niektórzy, albo wszyscy obywatele, oczekują od rządu, że będzie angażował się w wojny i cenią sobie ten sposób wydatkowania ich pieniędzy przez rząd równie, a może i bardziej, niż wydatki na wcześniej wymienione cele. Jest to jednak raczej mało prawdopodobne, poza sytuacją wojny obronnej przeciwko najeźdźcy.