Jak wiemy, każda sytuacja kryzysowa, nieprzewidziany kataklizm, albo nawet impreza masowa jest doskonałym pretekstem dla rządów, aby pod pozorem wzmacniania bezpieczeństwa ogółu społeczeństwa, dokonywać mniej, lub bardziej skrytej rozbudowy publicznego aparatu przemocy. Co gorsza, państwo często robi wszystko, aby utrzymać swoich obywateli w przekonaniu, że ich mienie, życie i zdrowie jest nieustannie zagrożone przez przeróżne niebezpieczeństwa – klęski żywiołowe, awarie elektrowni atomowych, epidemie, bandytów, złodziei, oszustów (oczywiście w postaci wolnorynkowych szumowin), gwałcicieli i terrorystów (zajmujących od 2001 roku pierwsze miejsce na rządowych listach najlepszych sojuszników urzędnika). Politykę strachu dostrzega nawet znany lewicowy krzykacz Michael Moore, który jednak w swoim filmie Zabawy z bronią, gdzie dostrzega – jak to lewicowcy – tylko jedna stronę medalu. Prawdą jest oczywiście, że Amerykanie żyją w nieuzasadnionym poczuciu zagrożenia, jednak to nie tylko interes producentów broni ale przede wszystkim interes rządu kryje się za tym, aby obywatele tego wielkiego kraju żyli w trwodze. Moore próbuje przekonać, że dostęp do broni palnej jest niepożądany i – być może nieświadomie – robi dobrą, propagandową robotę dla amerykańskiego rządu.
Henry Louis Mencken wskazuje, że straszenie ludzi jest po prostu celem polityki. Oczywiście należy tu dodać, że jest to tylko cel instrumentalny służący do uprawomocnienia grabieży, jaką jest pobór podatków – główne zadanie aparatu państwowego nastawionego na wyzysk społeczeństwa. Jest to walka klas, którą w prawidłowej postaci przedstawia Hans Herman Hoppe – walka klas w rzeczywistości dotyczy rządu i jego beneficjentów stojących w opozycji do podatników. Rząd – na który składają się politycy, hordy biurokratów zasiedlających dziesiątki urzędów, rzesze lobbystów reprezentujący na wpół znacjonalizowany biznes, oraz lewicowi intelektualiści prosperujący doskonale tylko dzięki państwowemu wsparciu – uczyni wszystko, aby w nieskończoność poszerzać swoją władzę i wyzysk obywateli. Nie da się tej ekspansji powstrzymać. Jak pisze Rothbard w Manifeście libertariańskim „nawet w Stanach Zjednoczonych, w jedynym kraju, gdzie konstytucja, przynajmniej w intencjach, narzuca rządowi ścisłe i poważne ograniczenia, nawet tutaj konstytucja posłużyła za narzędzie do zatwierdzenia ekspansji władzy państwa, a nie do jej powstrzymania. (…) wszelkie zapisy określające granice uprawnień, ale pozostawiające rządowi interpretację zakresu swojej władzy, będą interpretowane jako sankcjonujące rozszerzenie tych uprawnień, a nie ich zawężenie. W głębokim sensie, idea skrępowania władzy kajdanami spisanej konstytucji okazała się szlachetnym eksperymentem, który się nie powiódł. Pomysł ściśle ograniczonego w swych uprawnieniach rządu okazał się utopijny.”
Wracając jednak do kwestii bezpieczeństwa i rządu. Gdy już władza wystarczająco zastraszy ludzi, siejąc w ich umysłach wizję czających się na każdym rogu czarnoskórych rabusiów, nielegalnych imigrantów z Meksyku czy wreszcie uwielbiających podróże lotnicze terrorystów, może uczynić to, co rządy uwielbiają najbardziej: odebrać obywatelom wolność i powiększyć własną władzę. Ostatnie lata dają nam niezliczone przykłady wykorzystania tej polityki przez Waszyngton – od uchwalonego za prezydentury Busha Patriot Act, poprzez cenzurę internetu, totalną inwigilację aż do NDAA zezwalającego na aresztowanie, torturowanie i więzienie obywateli przez nieograniczony czas bez procesu ani oskarżenia? Amerykanie posunęli się nawet dalej i wykorzystali fikcyjne zagrożenie ze strony terrorystów do usprawiedliwiania wojen w Afganistanie i Iraku, a obecnie intensywnie starają się przekonać świat, że należy zlikwidować kolejne – nieistniejące – zagrożenie: Iran. Oczywiście wszystko to dla zwiększenia bezpieczeństwa amerykańskich obywateli i szerzenia demokracji.
Propaganda wojenna nie interesuje nas jednak w tych rozważaniach. Wracając na grunt polityki wewnętrznej, państwo wykazuje się pozornie absolutnie niekonsekwentną polityką w kwestii bezpieczeństwa. Z jednej strony straszy się nas przestępczością, czy terroryzmem, z drugiej jednak rządzący robią wszystko, aby odebrać nam możliwość skutecznej obrony przed tymi zagrożeniami – dostęp do broni. O ile w Europie państw dobrobytu socjalnego praktycznie zdołano całkowicie rozbroić społeczeństwa i uczynić je całkiem bezbronnymi (wyjątkiem jest Szwajcaria), o tyle w Stanach Zjednoczonych dostęp do broni palnej gwarantuje amerykańska Konstytucja. Oczywiście zarówno rząd federalny, jak i poszczególne Stany robią, co mogą, aby te konstytucyjne prawo pogwałcić, znieść i obywateli rozbroić. Bill Clinton przodował pod tym względem ze swoja niesławną ustawą zakazującą broni szturmowej, która szczęśliwie wygasła w 2004 roku. Jednakże atakom na prawo do posiadania broni nie ma końca, a obecnie urzędujący prezydent USA, Barrack Obama również jest wrogiem wolności. Mylą się Ci, którzy naiwnie wierzą, że w interesie producentów broni jest obrona prawa Amerykanów do posiadania broni – jej wytwórcy bowiem mogą sprzedać swoje produkty rządowi amerykańskiemu, który co i rusz tworzy nowe agencje odpowiedzialne za „pilnowanie bezpieczeństwa”, a w rzeczywistości za pilnowanie niewolników – obywateli. Agencje te będą tym liczniejsze i potrzebowały tym większej ilości broni, im bardziej rząd federalny ograniczy jej posiadanie przez zwykłych ludzi. W dodatku ceny broni zakupowanej przez rząd są sztucznie zawyżane w stosunku do tych na wolnym rynku, zatem zyski jej producentów wzrosną. Jest to nieuchronną konsekwencja istnienia monopolu – także rządowego monopolu na przemoc. Monopolista może zawyżać ceny swoich usług (w tym przypadku są to podatki pobierane na utrzymanie agencji rządowych) a zatem i swoje wydatki – także te na nową broń, amunicję, wozy opancerzone i bezzałogowe samoloty.
Co więcej, producenci broni stając po stronie wolności i obywateli sami strzeliliby sobie w stopę, bowiem, jak wiemy, biznes musi szukać sojuszu z państwem, a jeśli próbuje działać uczciwie i uniknąć lobbingu i korupcji, oraz przetrać bez rządowego wsparcia, rząd zrobi wszystko, aby go wykończyć. Obecnie Apple przekonuje się na własnej skórze, czym kończy się próba trzymania się z dala od Waszyngtonu. Zatem, jeśli wytwórcy broni nie chcą stać się celem ataków państwa, muszą prędzej, czy później poprzeć jego anty-wolnościową politykę, aby przetrwać i skorzystać z rządowej wdzięczności.
W Europie, mimo, że prawo do broni jest już silnie ograniczone, wysiłki wrogów wolności nie ustają., aby jeszcze bardziej zaostrzyć przepisy regulujące ta kwestię. Znakomitym pretekstem ku temu jest oczywiście masakra dokonana przez Andersa Breivika, która stała się idealnym przyczynkiem do propozycji dalszego ograniczania praw do posiadania broni. Nikogo nie obchodzi oczywiście, że gdyby którakolwiek z ofiar szaleńca z wyspy posiadała przy sobie broń, mogłaby zakończyć krwawa jatkę i ograniczyć liczbę ofiar. Za medialną krytyką nieudolności sił policyjnych, nie idzie żadna dalsza refleksja. Mnie oczywiście nie dziwi to, bowiem państwa nie interesuje w rzeczywistości bezpieczeństwo obywateli, a jedynie ograniczenie przestępczości do poziomu na tyle niskiego, aby nie zagrażało to sprawnemu kontrolowaniu społeczeństwa. Samym zaś pracownikom policji nie zależy na ochronie obywateli, gdyż to nie obywatele są ich klientami. Płatnikiem jest rząd, zatem to potrzeby rządu są dla sił policyjnych na pierwszym miejscu. Dlatego nawet pomimo rozrostu sił policyjnych, nie mamy co liczyć na to, że nasze bezpieczeństwo znacząco wzrośnie.
Naiwny tylko by na to liczył – żaden policjant nie uchroni nas przed napastnikami bezpośrednio atakującymi nasz dom. W tej sytuacji jesteśmy zdani na siebie, a żadnym pocieszeniem nie jest oczywiście szansa, że jeżeli przeżyjemy napaść, rabunek czy gwałt, w przyszłości policja będzie poszukiwać sprawców. Nawet jeżeli jednak bandyta zostanie ujęty, najczęstszym tego efektem będzie kolejna strata dla ofiary – konieczność utrzymywania bandyty w więzieniu (koszty pokrywa państwo z podatków płaconych także przez ofiarę bandyty). Jest to absolutnie sprzeczne ze sprawiedliwością, jak widać, aparat policyjno-sądowo-penitencjarny służy nie obywatelom, lecz państwu, kadrze urzędniczej i politykom mogącym szczycić się „sukcesami w zwalczaniu przestępczości”, które przypisują sobie lub swojej partii politycznej. Z troską o dobro obywatela ma to niewiele wspólnego. Również w Manifeście libertariańskim Rothbarda czytamy „W libertariańskim systemie karnym, w przeciwieństwie do obecnie obowiązującego, nie chodziłoby o to, żeby „społeczeństwo” wsadziło przestępcę za kratki. Akcent spoczywałby zdecydowanie na wyegzekwowaniu naprawienia szkód poczynionych przez sprawcę. W obecnym systemie ofiara nie otrzymuje rekompensaty tylko płaci podatki z których finansowane jest uwięzienie sprawcy.”. Zanim jednak dojdzie do etapu wymuszenia rekompensaty, ofiara bandyty może stracić życie, a przed tym nie ocali jej nawet najliczniejsza armia policjantów, kamer monitoringu ani wozy opancerzone. W momencie, gdy jesteśmy budzeni w nocy dźwiękiem tłuczonego szkła na parterze domu, jedyne, co daje nam szansę obrony naszego mienia, zdrowia i życia, jest broń, a w szczególności broń palna. Policja, o ile zdążymy ją wezwać, przybędzie na miejsce po kilku-kilkunastu minutach, albo jeszcze dłuższym czasie – jeżeli mieszkamy na odludziu. Pocisk 9 mm wystrzelony z Glocka czy Beretty powstrzymać może napastnika w ciągu ułamka sekundy, ale jeszcze bardziej prawdopodobne, że sam widok broni zniechęci go od kontynuowania napaści.
Oczywiście wrogowie wolności wyciągają z kieszeni masę kłamliwych argumentów przeciwko dostępowi do broni. Wśród nich króluje mit o tym, że ułatwienie zdobycia pistoletu przeciętnemu Kowalskiemu spowoduje wzrost przestępczości. Cóż, jest to nie tylko koncepcja totalnie nielogiczna i efekt taki jest niemożliwy z oczywistych przyczyn, ale w dodatku badania przeczą temu – przestępczość spada tam, gdzie legalny dostęp do broni zostaje ułatwiony [1]. Nie wiem jakim cudem przestępca miałby przejmować się tym, że rząd zakaże mu posiadania broni? Czyżby bandycki honor zabraniał im łamania państwowego zakazu? Wyobraźcie sobie gangstera, który dowiedziawszy się o zniesieniu pozwolenia na broń cywilną decyduje się wyrzucić swój pistolet do rowu. Brzmi to raczej mało prawdopodobnie – łagodnie rzecz ujmując. Logika podpowiada nam, jaki będzie efekt zakazania noszenia broni – uczciwi obywatele, nie zamierzający nikogo napadać, oddadzą swoje pistolety ,strzelby i karabiny, natomiast przestępcy nadal będą je trzymać, aby tym łatwiej napadać, rabować, gwałcić i zabijać bezbronne ofiary. Sugerowanie, że legalizacja posiadania broni i ułatwienie dostępu do niej zwiększy ilość przestępstw z jej użyciem jest nonsensem. Legalna broń pochodząca ze sklepu nie nadaje się do popełniania przestępstw, gdyż umożliwia łatwe zidentyfikowanie przestępcy.
Innym, chyba ulubionym argumentem przeciwników broni są strzelaniny z udziałem różnej maści sfrustrowanych szaleńców, takie, jak masakra w Colomobine czy, wspomniana już, rzeź na wyspie Utoya. Wrogowie wolności zdają się ignorować fakt, że większość takich wydarzeń odbywa się w miejscach, gdzie obowiązuje zakaz wnoszenia broni – który nijak oczywiście nie powstrzymuje sprawców przed jej wniesieniem, natomiast skutecznie uniemożliwia ofiarom podjęcie jakiejkolwiek obrony i zlikwidowanie napastników. Bezbronne ofiary mogą jedynie uciekać, czekać na przybycie policji i… ginąć. Ale oczywiście żadnemu z lewicowych apologetów rządowych restrykcji przez gardło nawet nie przejdzie przyznanie, że zakazy działają na niekorzyść praworządnego obywatela i na korzyść złoczyńcy. Lubują się za to w próbach wykazania, że potrzeba nam jeszcze więcej sił policyjnych, monitoringu i kolejnych zakazów, aby w przyszłości zapobiec podobnym wydarzeniom.
Nie każdy przestępca przestraszy się też wymierzonej w niego lufy pistoletu i ucieknie, a w starciu obywatel-bandyta, to ten drugi ma przewagę – jest zdecydowany użyć przemocy i wie jak to zrobić. To kolejny argument oponentów dostępu do broni. Cóż, o ile rzeczywiście, sprawcy najokrutniejszych przestępstw – morderstw czy gwałtów – często także są uzbrojeni w broń palną i nie wahają się jej użyć, o tyle nie możemy być pewni, że drobni przestępcy – rabusie i włamywacze czy po prostu zaczepna młodzież – wykazują taką sama determinację i skuteczność działania. Jest niepoważnym sugerowanie, że drobny włamywacz chcący ukraść z mojego ogrodu narzędzia ogrodnicze albo wykopać cenny krzew, zaryzykuje swoim życiem i zdrowiem i wda się w strzelaninę, gdy wyceluję do niego z pistoletu – o ile sam w ogóle będzie uzbrojony. Zupełnie inna jest też skala zagrożenia ewentualna karą w przypadku włamania, kradzieży czy zwykłego rabunku, niż w przypadku napaści z bronią czy zabójstwa[2]. Samo zagrożenie spędzenia 25 lat czy nawet reszty życia w więzieniu, o byciu zastrzelonym przez broniącego swojej własności właściciela działałoby zniechęcająco na amatorów cudzego mienia. Wątpliwe, aby znaczny ich procent uzbroił się i przemianował na rabusiów zdolnych zabijać, jak wskazuje Marcin Zieliński: „kradzież to przestępstwo zupełnie innego kalibru niż zabójstwo, więc nie wydaje się, żeby wielu złodziei postanowiło zmienić profil swojej działalności, zakładając nawet, że każdy złodziej byłby w stanie bez skrupułów zabić” [3] , zwłaszcza, że na pewno nie każdy złodziej byłby do zabicia ofiary zdolny. Co do różnicy w umiejętnościach posługiwania się bronią zwykłych obywateli a bandytów – jest to argument nie mający znaczenia w sytuacji, kiedy jedynym rozwiązaniem proponowanym przez przeciwników broni jest odebranie obywatelom tejże. Zatem zamiast postulować uświadamianie posiadających broń, że muszą nauczyć się nią skutecznie posługiwać, proponuje się odebranie im narzędzia obrony. Doprawdy osobliwy sposób na zwiększenie bezpieczeństwa obywatela. To tak, jakby uznawszy, że wielu kierowców nieumiejętnie jeździ samochodami, zakazać posiadania samochodów. W przypadku broni takie podejście ma oczywiście znacznie donioślejsze i groźniejsze konsekwencje, gdyż równoznaczne jest z wnioskiem, że skoro ofiara może ponieść klęskę przy próbie obrony, słuszne jest uniemożliwienie jej podjęcia takiej próby. Absurd takiego toku rozumowania widoczny jest na pierwszy rzut oka. Nawet jeśli nie można zwiększyć skuteczności posługiwania się bronią przez zwykłych ludzi (co wydaje się nieprawdą) i nawet, jeśli statystyka wskazywałaby, że w 99 przypadkach na 100, uzbrojony bandyta pokona uzbrojoną ofiarę, nie jest to argument, aby odebrać możliwość pokonania bandyty tej 1 ofierze, która mając broń palna byłaby zdolna napastnika zastrzelić. Jeśli odbierzemy cywilom broń, jedynym tego skutkiem będzie zmiana proporcji w naszych statystykach i teraz w 100 przypadkach na 100 bandyci zwyciężą. W rzeczywistości jednak wszyscy bandyci nie są wcale wspaniale wyszkolonymi strzelcami, ani wszyscy obywatele nie są bezradnymi laikami. Proporcja zwycięstw bandytów nad ofiarami z pewnością nie nie zbliża się nawet do stosunku 99 do 1.
Być może w przypadku, kiedy ofiara nie ma broni palnej, bandyta nie planujący pierwotnie morderstwa, a jedynie grabież, będzie mniej skłonny do użycia własnej, w związku z czym starcie rzadziej skończy się śmiercią ofiary. Z drugiej strony, zakaz posiadania broni przez ofiary sprawi, że jeszcze bardziej drastycznie spadnie śmiertelność wśród bandytów, dla których zagrożenie związane z napaścią spadnie niemal do zera. Co więcej część przestępców po prostu atakuje z zamiarem morderstwa, a w tym przypadku odebranie ofierze prawa do posiadania broni nie zwiększa jej szansy na ocalenie życia – wręcz przeciwnie. Jak widzimy odebranie legalnej broni obywatelom pomaga przestępcom. Jak wskazuje David Huemer, zakaz taki jest bardzo podobny do współsprawstwa, takiego samego, jak np. skrępowanie ofiary sztyletowanej przez morderce [6].
A co z wypadkami i przypadkowymi postrzałami osób postronnych? Jeżeli chodzi o wypadki z bronią, jedyne, co możemy poradzić, to edukować ludzi w kwestiach bezpieczeństwa użytkowania jej. Ostatecznie ludzie ponoszą też obrażenia i giną korzystając z aut, rowerów, suszarek do włosów czy zwykłych schodów a nie postuluje się ich zakazania. Nie da się w pełni ochronić ludzi przed ich własną głupotą czy nieostrożnością, leży to poza możliwościami jakiegokolwiek rządu, a już na pewno próby takiej ochrony nie zezwalają mu na odbieranie ludziom wolności. Jeżeli chodzi o przypadkowe postrzały osób postronnych, warto zauważyć, że są one głównie zmartwieniem funkcjonariuszy służb policyjnych, którzy wydają się groźniejsi dla obywateli, niż cywile z bronią. O marnych umiejętnościach strzeleckich policjantów w USA świadczą wyniki badań Johna Lotta i Davida Mustarda na temat użycia broni palnej w Stanach Zjednoczonych. Sami przestępcy przyznali w nich, że boja się bardziej uzbrojonych cywilów, niż funkcjonariuszy policji [4].
Innym, absolutnie szalonym argumentem przeciwników dostępu do broni jest potrzeba ograniczenia ilości samobójstw przy jej użyciu. Abstrahując od kwestii skuteczności bądź nie takiej metody ograniczania liczby samobójstw, należy zwrócić uwagę na wątpliwości etyczne, jakie wiążą się z próbą utrudniania samobójcom spełnienia swojego pragnienia. Z perspektywy libertariańskiej można odnieść się do takich totalitarnych zapędów tylko w jeden sposób: żaden rząd nie ma prawa decydować o tym, czy obywatelowi wolno czy nie popełnić samobójstwo. Nie leży w jego kompetencji określanie, czy przyczyny z jakich samobójca chce odebrać sobie życie, są lub nie są wystarczające, bowiem tylko osoba samobójcy jest zdolna subiektywnie oceniać jakość i wartość swojego własnego życia. Ingerowanie w tą decyzję przez strony trzecie jest sprzeczne z zasadą samoposiadania[5]. Co więcej, ograniczając samobójcom dostęp do narzędzia pozwalającego popełnić samobójstwo szybko i bezboleśnie, skazujemy ich na korzystanie z innych – często bardziej bolesnych, mniej pewnych sposobów. Z pewnością natomiast nie jest uzasadnione odbieranie komukolwiek narzędzia do obrony własnego życia tylko dlatego, że ten sam człowiek, lub dowolny inny, może chcieć użyć tego, lub podobnego narzędzia do odebrania sobie życia.
Przeciwko zakazowi posiadania broni przemawiają też inne względy. „Przepisy dotyczące posiadania bardzo trudno zaimplementować w wolnym społeczeństwie. Skoro niczyje prawa nie zostały naruszone przez osobę posiadającą zabroniony rodzaj broni lub palącą marihuanę, nie ma też ofiary mogącej zawiadomić policję o tym „przestępstwie”. Osoby trzecie także jakoś nie kwapią się, by donosić na swych sąsiadów. Policja zatem musi aktywnie poszukiwać łamiących prawo. Podejście to w sposób nieunikniony prowadzi do pogwałcenia kolejnych swobód obywatelskich, takich jak prawo do prywatności, ochrony przed nieuzasadnionymi przeszukaniami i konfiskatami mienia. Podsłuchy, blokady dróg oraz szpiegostwo stają się codziennością.”[7].
Wydaje się dziwne, że rządowi tak bardzo zależy na zakazywaniu aktywności, która sama w sobie – mówimy tu o posiadaniu broni – nikomu nie szkodzi. Nie jest to jednak tak nieracjonalne – z punktu widzenia rządu – jak mogłoby się początkowo zdawać. W obliczu całkowitej bezradności wobec skutków ewentualnego, niepożądanego użycia broni palnej, jedyne, co mogą uczynić urzędnicy, to zakazać samego jej posiadania. Jest to zatem także przejaw niekompetencji i bezradności machiny państwa.
Polska
W nadwiślańskim kraju sytuacja obywateli jest znacznie gorsza, niż sytuacja Amerykan. Nie mamy drugiej poprawki, a dostęp do broni palnej zależy od widzimisię urzędnika państwowego, jakim jest komendant policji. Pięćdziesiąt lat komunizmu dokonało całkowitego niemal rozbrojenia narodu, pozostawiając niewiele sztuk broni w rękach garstki ludzi – głównie myśliwych. W połączeniu z niejasnymi granicami prawnymi dotyczącymi tzw. granic obrony koniecznej, powstaje w Polsce sytuacja, w której przeciętny obywatel nie tylko nie ma się czym bronić przed napaścią, ale także obawia się z ewentualnych narzędzi obrony w ogóle skorzystać, nie wiedząc, czy przypadkiem obrona własnego życia i mienia nie obróci się przeciwko niemu. Aksjomat nieagresji zostaje tutaj całkowicie zniekształcony i z zakazu inicjowania przemocy zmienia się w zakaz odwetu wobec inicjatora tejże. W reżimie komunistycznym taka sytuacja była zrozumiała, gdyż państwo – będąc otwartym wrogiem obywateli – nie mogło pozwolić tym ostatnim na zbrojenie się. Jedyną, uzbrojoną grupą miał być państwowy aparat przymusu, co zapewnić miało łatwe pacyfikowanie wszelkich objawów nieposłuszeństwa wobec władzy ludowej. Czemu zatem nowa – rzekomo odżegnująca się od niechlubnej historii PRL – władza jest nadal tak niechętna broni w rękach obywateli? A jednak, jak pisze Andrzej Czuma:
„Obecnie obowiązujące prawo – mimo nowelizacji – jest prostą kontynuacją komunistycznej ustawy z roku 1961, której celem było zapewnienie bezpieczeństwa narzuconej społeczeństwu grupie rządzącej, ograniczenie posiadania broni do wiernego aparatu władzy oraz rozbrojenie społeczeństwa. Przypomnieć należy, że prace nad ustawą z 1961 roku poprzedziło Powstanie Węgierskie. Świadomość tamtych wydarzeń silnie motywowała władze PRL do uczynienia z posiadania broni atrybutu władzy i dowolnego dystrybuowania tego przywileju wśród wiernych aparatczyków.”[8]
Jak widzimy, nawet ludzie władzy przyznają, że zasady traktowania wolności (czy raczej nie-wolności, bo trudno uznać obowiązujące prawo za zbiór wolności) w naszym kraju powielają wzorce komunistycznego reżimu. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że dla dowolnych elit rządzących – nie ważne, czy elity te nazywają swoje rządy demokracją ludową, parlamentarną, monarchia czy też teokracją – uzbrojony poddany to niebezpieczny poddany. Obywatel z karabinem jest mniej skłonny pochylać głowę, kiedy chciwi, fałszywi parlamentarzyści plują na niego i jego rodzinę uchwalając złe prawo, podnosząc podatki, legalizując wywłaszczanie, inwigilację czy próbując cenzurować sieć. Obywatel uzbrojony w pistolet może stawiać opór, gdy policja przyjdzie o 6:00 nad ranem aresztować go za napisanie nieprzychylnych treści o jedynie słusznej partii, co zwiększy koszty państwa w jego aresztowaniu, może zakończyć się strzelanina i utratą popularności tejże partii w sondażach, jeśli – całkiem przypadkiem oczywiście – nasłani na obywatela policjanci zastrzelą go. Jeśli zaś partia przesadzi, już nie tylko jeden obywatel może sięgnąć po broń, ale wielu, a wtedy niepewny może być los rządzących. Tak więc, aby partia spokojnie mogła do woli wprowadzać każdy, nawet najbardziej szalony plan i gnębić poddanych jak tylko zapragnie, musi ich wszystkich rozbroić.
Politycy nie są mężami opatrznościowymi, zdolnymi rozwiązywać problemy społeczeństwa, w istocie nie są bowiem w ogóle zainteresowani jego dobrem, lecz realizują cele własne i wąskich grup interesu. Państwo, którym zarządzają nie jest instytucją mająca na celu zaprowadzić powszechne szczęście i zapewnić nam bezpieczeństwo – wbrew temu, co politycy, media i lewicowi intelektualiści starają się nam wmówić. Praktycznie wszystko, co te grupy mówią to kłamstwa. W związku z tym także retoryka dotycząca dostępu do broni używana przez nich jest zakłamana. Dopóki społeczeństwo tego nie zrozumie, nasze wolności, w tym prawo do posiadania broni, będą systematycznie znoszone, a na ich miejsce władza będzie wprowadzała swoje instytucje, urzędy i agencje, mnożąc urzędników i funkcjonariuszy pilnujących nas i gnębiących pod pozorem zapewniania nam bezpieczeństwa i dobrobytu, który sami moglibyśmy sobie zapewnić, gdyby państwa nie było.
_________________________________________________________________________
[1] Dinesh D’Souza, Listy do młodego konserwatysty, str. 140-141.
[2][3] http://mises.pl/blog/2009/02/16/marcin-zielinski-minister-czuma-prawo-do-posiadania-broni-i-hoplofobia/
[4] Wright, James and Peter Rossi. 1986. Armed and Considered Dangerous: A Survey of Felons and Their Firearms. Hawthorne, N.Y.: Aldine de Gruyter, str. 144-146.
[5] John Locke w Dwóch traktatach o rządzie napisał: „każdy człowiek jest w posiadaniu swojej własnej osoby. Zatem każdy człowiek ma prawo tylko do samego siebie.”.
Pingback: Dlaczego bandycki rząd rozbraja porządnych obywateli | ANTISTATE
a czy rząd Tuska jest inny ? na własnej skórze doświadczyłem że nie łobuzeria i margines społeczny są głównymi filarami prawa i gwarantami trwałości rządów Tuska