Czytając Manifest libertariański Rothbarda, wielokrotnie stukałem się w czoło trafiając co jakiś czas na zupełne niedorzeczności i absurdy, które poutykane są tu i ówdzie pośród doskonałego skądinąd tekstu. Ciekawiło mnie, czy świat libertarian traktujących Rothbarda niemal jak półboga, a co najmniej oświeconego proroka, dostrzega te punkty. Jest to o tyle istotne, że byłem pewien, że rzucą się one w oczy wrogom naszej idei, którzy z satysfakcją wydobędą je na światło dzienne i pokażą publicznie: patrzcie, oto w jakie bzdury wierzą ci obłąkani libertarianie!
I stało się. Dostrzegli, bo są w dziele Rothbarda nonsensy, które aż obrażają ludzki rozum, gdy się je czyta. Trzeba to przyznać, jeśli nie chcemy być traktowani jak oszołomy chcące zabijać małe dzieci i starców, oraz pałający miłością do Józefa Stalina.
Naturalnym wrogiem libertarian są wszelkiej maści prawicowi etatyści i nikt inny, jak przedstawiciel tego środowiska zaatakował nas w swoim artykule uderzając w ten słaby punkt, jakim są niektóre tezy zawarte w Manifeście libertariańskim.
Najpierw jednak zajmę się nieuzasadnioną krytyką Jana Bodakowskiego pod adresem libertarianizmu, aby oczyścić pole dla rzeczowego omówienia tych zasadnych oskarżeń.
Część pierwsza – chybione zarzuty
Sojusz króla i biskupa
Na samym początku autor bierze na siebie rolę żarliwego obrońcy kościoła, broniąc go przed krytyką Rothbarda. Jak pamiętamy z Manifestu… kościół trwał w żelaznym sojuszu z tronem i instytucje władzy świeckiej i duchownej umacniały się wzajemnie i wspierały. Nie dość, że kościół sankcjonował władzę królów dając im boże błogosławieństwo, to kościelna edukacja utrwalała cnoty posłuszeństwa wobec majestatu władzy. Kościół hamował wszelkie rozwój społeczny i sprzeciwiał się wszelkiej myśli wolnościowej – z drobnymi wyjątkami, jak przykład scholastycy z Salamanki. Rothbard poświęcił temu znaczący fragment swojej książki. Tymczasem prawicowy krytyk oburza się:
„W rzeczywistości kościół był jedyna instytucją która ograniczała władzę i dawała wolność ludziom.”
Doprawdy? Chętnie poznalibyśmy choć jeden przykład historyczny ilustrujący tą śmiałą tezę. Jakiegoś biskupa rzymskokatolickiego zasłaniającego swą piersią biednych, uciskanych przez króla czy księcia mieszczan albo chłopów. Papieża karcącego króla za podwyższanie danin i podatków. Chętnie dowiemy się, w jaki sposób Spis ksiąg zakazanych, śledztwa inkwizycyjne oraz krucjaty przeciw hugenotom prowadziły do obrony ludzkiej wolności i ograniczały władzę. Oskarżając Rothbarda o błąd czy może kłamstwo, wypadałoby po prostu udowodnić, że się Rothbard mylił, albo kłamał. Niewykluczone przecież, że nie był on doskonałym znawcą historii kościoła. Jednak polemizowanie na zasadzie „kościół chronił wolność bo tak”, nie ma najmniejszego sensu.
Likwidacja państwowego aparatu przemocy
Dla prawicowca likwidacja organów ucisku za pomocą których jego ukochane państwo narodowe może dręczyć i miażdżyć każdego, kto się z państwem nie zgadza, to największe zagrożenie.
„Libertarianie w armii dostrzegają potencjalne narzędzie tyranów, jest to równie głupi postawa jak zakazywanie posiadania broni palnej, noży kuchennych, penisa jako potencjalnych narzędzi zbrodni i gwałtu. Libertarianie tym samym przerzucają odpowiedzialność z ludzi na narzędzia.”
Problem w tym, że armia i policja to nie są „narzędzia”, to są ludzie oddający się w służbę tyranom. Ludzie godzący się zabijać i być zabijani w imię jakichś wydumanych, fikcyjnych, kolektywnych bytów takich, jak „naród” czy „klasa” czy „katolicy”. Państwa tworzą fikcję, jaką jest ciągłe międzynarodowe zagrożenie i budują armie właśnie po to, aby sobie nawzajem zagrażać i mieć pretekst do… budowania armii. Likwidacja państw i ich armii zniosłaby konieczność utrzymywania innych państw i armii. Ludzie wreszcie mogliby skupić się na bronieniu siebie i swych rodzin, a nie płacić podatki na utrzymywanie potężnych machin wojennych służących tylko do niszczenia i obrony przed cudzymi machinami wojennymi. Państwo z armią jest samo-usprawiedliwiającą się fikcją, w którą wierzą miliony ludzi takich, jak autor krytyki Rothbarda. Każdy z nich mówi: nie możemy usunąć armii, bo nasi sąsiedzi nas napadną! A przecież tamci sąsiedzi są mamieni tym samym kłamstwem! Jakimś dziwnym trafem każdy naród uważa siebie za pokojowy i miłujący dobro, a nie wiedzieć czemu swych sąsiadów podejrzewa o nieustanne pragnienie dokonania krwawego najazdu.
Wydaje mi się, że koncepcja likwidacji armii uraża poczucie dumy narodowej u etatystów i jest zagrożeniem dla ich pragnienia poczucia kolektywnej siły. Brutalną siłę zapewniają państwu instytucje, na które Amerykanie stworzyli bardzo udane i niestety nie posiadające w naszym języku określenie: law enforcement. Wymuszanie prawa i służący mu wymuszacze prawa (law enforcement officers) to wszelkiej maści policjanci. W Stanach, gdzie państwo daleko bardziej rozbudowało swój aparat przymusu, agencji federalnych operujących w tej dziedzinie jest nieporównywalnie więcej, niż u nas. My mamy policję, straż miejską, żandarmerię wojskową i straż graniczną. Natomiast Amerykanie mają dziesiątki agencji, od FDA, po DEA, liczące setki tysięcy uzbrojonych po zęby sługusów państwa. Obawa i niechęć do tej gigantycznej machiny nadzoru, ucisku i terroru wewnętrznego jest u Rothbarda absolutnie zrozumiała, nawet pomimo tego, że w jego czasach nie było jeszcze NDAA ani Patriot Act a wszechwładni agenci nie mogli brutalnie przeszukiwać odbytów nieletnim na lotniskach w poszukiwaniu fikcyjnych bomb.
„Irracjonalna nienawiść libertarian objawia się też w ich niekonsekwentnym negowaniu prawa państwa do ograniczania anarchii prawem przy dawaniu tego uprawnienia wspólnotom lokalnym i lokalnym milicjom oraz osobom prywatnym. Libertarianie nie akceptują władztwa państwa podczas gdy akceptują władztwo prywatne.”
Dla libertarianina każdy aparat przymusu jest zły. Aparat przymusu w rękach państwa jest jednak najgorszy, bo dzierży monopol na całym terytorium państwa i nie można odwołać się ani uciec od jego terroru. Libertarianie są przeciwnikami tworzenia silnej armii, policji i innych organizacji typu law enforcement w ręku pojedynczego, brutalnego monopolisty. Wielu libertarian chce, aby zadania ochrony osób i mienia przeszły z rąk monopolu państwowego w ręce rynkowych agencji ochrony, które będą konkurowały o uznanie klientów. Oczywiste jest, że zakochany w idei państwa narodowego etatysta nie pojmie śmiałości i mądrości koncepcji urynkowienia usług ochrony i bezpieczeństwa, o sądownictwie już nie wspominając. Co z tego, że sądy arbitrażowe już funkcjonują, a ludzie – o dziwo i wbrew zarzutom prawicowca – respektują ich wyroki. Co z tego, że prywatne agencje ochrony też funkcjonują i większość najbogatszych ludzi woli ich usługi, niż zdanie się na państwową policję. Dlaczego? Dlatego, że ochrona obywateli i prawa, to tylko mit założycielski usprawiedliwiający w oczach społeczeństwa akceptację dla istnienia państwa i jego organów siły. W istocie wojsko, policja i inne organizacje typu law enforcement nie powstały po to, aby bronić ludzi, lecz w celu ochrony interesów państwa, króla, parlamentu czy dyktatora. Pilnowanie porządku to tylko uboczna działalność organów państwowych służąca temu, abyśmy wierzyli, że z utrzymywania tej bandy pasożytów i hordy służących im milicjantów, mamy jakiś pożytek. W istocie są oni nie naszymi obrońcami, lecz strażnikami więziennymi w państwie.
Oczywiście prawicowiec wybrał najbardziej naiwny argument przeciwko likwidacji państwowych aparatów ucisku – postanowił odwołać się do pierwotnego lęku przed wojną i obca agresją dla usprawiedliwienia konieczności utrzymywania państwowej armii. Strach przed obcym najeźdźcą służył za pretekst do podporządkowania sobie ludności od zarania dziejów. Lokalny watażka mówił: płaćcie mi i moim zbirom to obronimy Was przed zbirami z drugiego końca doliny! I ludzie zastraszeni i bezradni płacili. System rozwijał się, główny zbir zaczął nazywać siebie królem, faraonem czy cesarzem, a swych bandytów nazwał żołnierzami lub policjantami i tak powstało państwo. Thomas Hobbes wymyślił nawet piękny, ale bzdurny mit, jakoby rządzonych i rządzących łączyła pewne umowa społeczna w ramach której ci pierwsi wyzbywali się wolności, a ci drudzy obiecywali ich bronić. Tymczasem libertarianie proponują aby wreszcie rządzeni pozbyli się swoich własnych, dręczących ich i okradających zbirów.
Przeciwko temu rozwiązaniu padają jeszcze dodatkowe, nieudolne argumenty. Autor przykładowo nie daje wiary Rothbardowi w kwestii skali przemocy państwowej i prywatnej. Stwierdza, że wojny lokalne nie są mniej niszczycielskie, niż wojny narodowe:
Według libertarian gdyby w libertariańskim państwie doszło do walk to były one małego zasięgu, przeczy temu przykład konfliktów toczących się na terenach gdzie państwo uległo rozpadowi.
I znowu brak jakiegokolwiek przykładu. To może ja pomogę autorowi jakiś poszukać. Przykład na lokalny konflikt nie prowadzony przez państwa narodowe. Somalia. Czy w Somalii skala zniszczenia zbliżyła się choćby odrobinę do skali jakiejkolwiek regularnej bitwy toczonej przez państwa narodowe podczas np. II wojny światowej? Czy można porównywać starcia band uzbrojonych w kałasznikowy z bombardowaniami dywanowymi, ostrzałem całych pułków artylerii czy wreszcie, do zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki? A może Irlandia? Mieliśmy tam krwawe zamachy, a IRA zgromadziła całkiem pokaźny arsenał. Nie było wśród tej całej broni jednak ani jednego bombowca czy ani jednej baterii artylerii. Ani jednego lotniskowca czy broni chemicznej. Tak się składa, że tylko państwo może sobie pozwolić na finansowanie zbrojeń na ogromną skalę, gromadzenie olbrzymiego zapasu sprzętu wojskowego, amunicji i marnowanie potem tego wszystkiego w kretyńskim szale destrukcji i mordu, który służy realizacji szatańskich ambicji dumnych, podłych polityków wypowiadających wojny i prowadzących „interwencje pokojowe”.
Nazywanie rewolucji bolszewickiej (finansowanej hojnie przez rządy Niemiec i Stany Zjednoczone), jest tak głębokim nieporozumieniem, że aż nie warto się do tej głupoty odnosić. Zresztą autor w ogóle niezbyt przejmuje się nie tylko logiką, ale też uczciwością, stwierdzając, że Rothbard napisał gdzieś, że „prywatna inicjatywa nie jest zdolna do zbrodni”. A nie, przepraszam, napisał, że tak twierdza „libertarianie”. To niech nie oskarża o to Rothbarda, lecz wskaże jacy libertarianie, gdzie i kiedy tak powiedzieli lub napisali. Póki tego nie wykaże, niech nie przywołuje fałszywych tez i nie obala ich. Bo to żadna sztuka obalić błędne tezy wymyślone przez siebie samego i przypięte kłamliwie swojemu przeciwnikowi.
Okazuje się też, że autor jest profesjonalnym historykiem wieków średnich:
„Pomysły libertarian świadczą o ich ignorancji, gdy nie było policji to przestępczość w średniowiecznej europie była niezwykle brutalną przestępczością przeciw życiu. Instytucja policji zmieniła charakter przestępczości dzięki czemu dziś przestępczość jest mniej brutalna i dotyczy głównie przestępstw przeciw mieniu.”
To może podałby jakąś średniowieczną statystykę dotyczącą tych przestępstw przeciwko życiu. Czyżby autor dysponował takimi? Jakimi kryteriami posłużył się, oceniając, że przestępstwa popełniane w wiekach średnich, były „niezwykle brutalne”, a te popełniane w czasach współczesnych już takie nie są? Stwierdza też, że dziś dominują przestępstwa przeciw mieniu, w przeciwieństwie, oczywiście, do średniowiecza. Znów spytam o statystykę pozwalającą określić jaka była, dajmy na to, w XII wieku we Francji proporcja między pobiciami i morderstwami, a kradzieżami i włamaniami. Wtedy będziemy mogli ocenić czy rzeczywiście autor ma jakieś uzasadnienie dla swej tezy, jakoby państwowy aparat policyjny był lepszy od… właśnie, od czego? Bo nie rozumiem, dlaczego postulowany przez libertarian prywatny aparat policyjny, autor porównuje do braku takiego aparatu w wiekach średnich. Może wydaje mu się, że nie istnieje żadna alternatywa dla rządowych policjantów, ale skoro tak, to polecam mu lekturę libertariańskiej pozycji poświęconej stricte temu tematowi, zanim zacznie się wypowiadać.
Jesteśmy zboczeńcami!
Argument tego kalibru jest nie do odparcia. Libertarianie przyzwalają na to, aby dorośli ludzie świadczyli sobie nawzajem płatne usługi seksualne! Przecież to szatańska prostytucja! A jeszcze Ci wstrętni geje… Ale zaraz. Nie zamierzam jeszcze szydzić, potraktuję i ten zarzut poważnie. A jedyne, co trzeba zrobić, aby zamknąć usta seksualnym faszystom chcącym, aby każdy akt seksualny odbywał się w rodzinnej atmosferze pod błogosławieństwem proboszcza i biskupa, to jednoznacznie dookreślić, że libertarianie są zwolennikami wolności. Libertarianie nie muszą wcale pochwalać prostytucji czy homoseksualizmu. I wielu (a pewnie nawet większość) libertarian nie korzysta z usług prostytutek, ani nie jest gejami. Wielu zapewne nie pochwala na gruncie moralności płatnego seksu, a jeszcze inni brzydzą się praktykami homoseksualnymi. Sam się nimi brzydzę prywatnie. Jednak libertarianie wyznają zasadę, że wolność człowieka pozwala mu dowolnie dysponować swoim ciałem – dotyczy to nie tylko praworządnych i arcymoralnych katolików, którzy dozwolone pozycje seksualne omawiają z proboszczem na spotkaniach przedmałżeńskich, ale też prostytutek i homoseksualistów. Każda z tych osób ma pełne prawo angażować się w takie praktyki seksualne, jakie uważa za dobre dla siebie. I jeśli dwie osoby chcą dobrowolnie uprawiać ze sobą seks na jakichkolwiek warunkach – to nie wolno im tego zabraniać. Nie wolno też zabronić nikomu nagradzania finansowego swego partnera seksualnego, jeśli obie strony się na to zgadzają. Koniec i kropka. Więc won z łapami od ludzkiej swobody seksualnej, lepiej zajmijcie się, drodzy prawicowcy, szukaniem swojego szczęścia i radości w życiu, zamiast niszczyć ją innym ludziom. Chyba nie muszę tego samego powtarzać w kontekście pornografii? Jeśli jakaś kobieta albo jakiś facet chcą eksponować swoje intymne partie za pieniądze w gazecie, filmie czy internecie, to ich sprawa. Możecie nie wchodzić na takie strony i nie kupować tych gazetek. Czy ktoś Was zmusza, drodzy prawicowcy? Na koniec tego tematu jeszcze jedna uwaga: libertarianie chcą ścigać każdy przypadek zmuszania kogokolwiek do prostytucji i do pornografii. Żeby było jasne, że handel ludźmi i niewolnictwo seksualne nie jest tym, co libertarianie popierają.
Bodakowski atakuje też Rothbarda za tezę o wyjątkowej krwiożerczości państwa narodowego i eksalowaniu przez nie wojny:
„Libertarianie łżą że historycznie udowodniona jest teza o odpowiedzialności za wojny zmilitaryzowanego państwa narodowego. Teza ta poraża swą głupotą przede wszystkim z dwóch powodów.”
Teza ta poraża ale nie głupotą, a fałszywością osoby ją przytaczającą. Z dwóch powodów: po pierwsze, nie jest to teza libertarian. Po drugie nie jest to nawet teza Rothbarda. Libertarianie, ani autor Manifestu… nigdy nie twierdzili, że państwo narodowe jest w ogóle winne wojnom. Wojny oczywiście zdarzały się zanim powstały państwa narodowe – prowadzili je średniowieczni królowie i książęta, toczyli je starożytni cesarze i faraonowie, a nawet prehistoryczne plemiona też zapewne walczyły czasem ze sobą o jakieś tereny wyjątkowo zasobne w mamuty. Libertarianie twierdzą natomiast, że po powstaniu państw narodowych, gwałtownie zwiększyła się skala zniszczeń i mordów dokonywanych na wojnach toczonych przez te państwa. Tylko państwo narodowe ma legitymacje do powołania instytucji powszechnego poboru i może posyłać na front całe pokolenia ludzi służących rządowi przez wzgląd na patriotyzm i lojalność wobec narodu. W średniowiecznych królestwach armie liczyły tysiące, bardzo rzadko dziesiątki tysięcy wojowników. Większość poddanych przebywała z dala od pola bitwy, mogli nawet nie wiedzieć o toczonej przez wielkiego pana wojnie. Wraz z powołaniem powszechnego szkolnictwa i poboru, wojna ze sprawy dynastii panujących i waśni osobistych przemieniła się w śmiertelny bój milionów obcych sobie ludzi mordujących siebie nawzajem przez wzgląd na różny wygląd flagi powiewającej nad ich szeregami. Dopiero współczesne wojny narodowe toczone na masową skalę polegają w równym stopniu lub głównie na niszczeniu ludności cywilnej wroga. Jest tak dlatego, że w demokratycznym państwie narodowym ataki na ludność cywilną mogą łatwiej zmusić rząd do poddania się, niż niszczenie brygad, korpusów czy dywizji wrogiej armii. Bodakowski sugeruje, że najbardziej krwawe były wojny toczone przez państwa totalitarne, a nie narodowe. A jednak najbardziej niszczycielską wojnę światową – II wojne światową – toczyło najpotężniejsze państwo komunistyczne z III Rzeszą. O ile ZSRR ideologią narodową się nie chełpiło, o tyle banda Hitlera przywiązywała do niej wielkie znaczenie. Że niby naziści wymordowali też cyganów, mimo, że ci nie mieli swego państwa narodowego? A czy nie wymordowaliby ich, gdyby cyganie państwo takie mieli? Nie jest to żaden kontrargument. Niezależnie zresztą od tego, czy najbardziej niszczycielskim i bestialskim uczestnikiem jakiejkolwiek wojny było, czy nie było państwo narodowe, nie ulega wątpliwości, że największy skok ilościowy pod względem skali zniszczenia i mordów na wojnach nastąpił w czasach nowożytnych, gdy powstało demokratyczne państwo narodowe.
Część druga – poważne zarzuty
Libertarianie to mordercy?
Pisząc o dzieciach jako pasożytach i prawie matki do usunięcia ciąży dla jej własnej wygody, Rothbard strzelił idei libertariańskiej w stopę. Ta stopa krwawi do dziś a różnej maści wrogie nam rekiny z łatwością mogą tę krew wywęszyć, tak, jak autor artykułu z którym polemizuję. Niestety, muszę przyznać autorowi tekstu z Prawica.net rację. Wielu rothbardystów nadal wtóruje prorokowi uznając prawo do wygody matki za ważniejsze od życia dziecka i całkowicie negując istnienie czegoś takiego jak odpowiedzialność za swe czyny i sprowadzając tym samym wolność do totalnej bezmyślnej swobody bez żadnych konsekwencji. Jednak środowisko libertarian dzieli się na obozy pro choice – powtarzające za Rothbardem jego nieprzemyślane i niekonsekwentne tezy o dzieciach-pasożytach, oraz obóz pro life, ku któremu osobiście też się skłaniam. Argumentuje to w tym tekście. W skrócie napiszę jednak, że po pierwsze, dziecko nie jest pasożytem, bo pasożyt w sensie biologicznym to istota obcego gatunku żyjąca kosztem żywiciela. Po drugie, ustalanie jakichkolwiek granic określających moment, gdy płód staje się człowiekiem, jest fikcją i nie ma sensu. Możemy uznać, że człowiekiem jest się od momentu zapłodnienia, albo wcale. Argumentowanie więc, że aborcja do pewnego momentu nie jest zabiciem człowieka jest tylko wymówką. Aksjomat nieagresji zabrania stosowania przemocy poza sytuacją odparcia cudzej agresji. Nieświadomy i niezdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji i działań płód nie może być inicjatorem agresji. Dopuszczenie się przeciwko niemu przemocy jest więc nieusprawiedliwioną agresją i łamie aksjomat nieagresji. Wreszcie: wolność do dysponowania własnym ciałem u kobiety jest jej niepodważalnym prawem, ale w momencie, gdy zaszła świadomie w ciążę, sama wyrzekła się tego prawa akceptując ryzyko zajścia w ciążę. Musi ponieść wobec tego konsekwencje swoich wyborów. Jeżeli natomiast została zgwałcona, stała się ofiarą cudzej przemocy. Nie uprawnia jej to jednak do zabicia dziecka – niewinnego – tak, jak nie wolno jej z tego powodu zabić np. niewinnego brata gwałciciela czy przypadkowej osoby na ulicy. Odwet, jeśli uznamy go za dozwolone działanie, a wielu libertarian tak uznaje, jest dopuszczalny tylko wobec bezpośredniego agresora, czyli wobec gwałciciela. Jemu należy się brutalna kara, przynajmniej tak dotkliwa, jak dotkliwa są skutki gwałtu, którego się dopuścił. |Natomiast dziecko, nawet będące skutkiem gwałtu, nie jest agresorem. Zabicie go jest więc morderstwem. Tyle jeśli chodzi o aksjomat nie-agresji. Jednak niedawno w innym tekście przyznałem, że jego ślepe stosowanie w każdym przypadku nie jest najlepszym pomysłem. Osobiście uważam, że w przypadku gwałtu, z uwagi na wyjątkowe konsekwencje psychiczne dla matki, aborcja powinna zostać dopuszczona i zależeć od decyzji matki. Ale oddalamy się od meritum sprawy. To, co próbuję wykazać, to błąd Rothbarda i to, że wcale nie wszyscy libertarianie są „mordercami”. Natomiast całkowicie nieuzasadnione jest „logiczne” rozważanie autora, który dochodzi do wniosku, że w świecie libertarian każdy może zabić każdego, kogo uzna za pasożyta. Ani Rothbard, ani żaden inny libertarianin tak nigdzie nie napisał, są to słowa owego prawicowca, które znów próbuje wpychać w nasze usta.
Rothbard chwalący Związek Sowiecki
Ten fragment Manifestu libertariańskiego wzbudził mój największy sprzeciw i zdumienie. Czytając rothbardowskie pochwały pod adresem pokojowej polityki zagranicznej bandy Lenina, Trockiego i Stalina nie mogłem pojąć, skąd te wszystkie bzdury przyszły autorowi do głowy. Wreszcie doszedłem do wniosku, że Rothbard padł po prostu ofiarą zakłamania historii ZSRR i propagandy komunistycznej silnie dominującej na zachodnich uniwersytetach w drugiej połowie XX wieku. Nadal trudno mi do końca uwierzyć, że ten wolnościowiec dostrzegający wyraźnie mechanizmy zniewolenia i zakłamanie państwa na rodzimym gruncie, mógł nabrać się na kłamstwa o „miłującym pokój” Związku Radzieckim. Wystarczyłoby, żeby zainteresował się chociażby samymi słowami komunistycznych przywódców. Trocki pisał:
„Radzieckie Stany Zjednoczone Europy – oto jedyne właściwe hasło wskazujące wyjście z europejskiego rozdrobienia, grożącego nie tylko Niemcom ale i całej Europie kompletnym upadkiem gospodarczym i kulturalnym.”[1]
Włodzimierz Lenin szedł dalej, niż Trocki:
„Stany Zjednoczone Świata (a nie Europy) są tą państwową formą zjednoczenia i wolności narodów, którą wiążemy z socjalizmem.”[2]
Lenin nie krył, do czego dążył:
„Socjalizm, który zwyciężył w jednym kraju, bynajmniej nie wyklucza od razy wszystkich wojen w ogóle. Przeciwnie, zakłada je.”[3]
Rotbard nie był znawca sowieckiej historii, nie specjalizował się w tym zagadnieniu i mógł nie zaczytywać się w myślach jego wodzów. Można mu to wybaczyć. Myślę, że należy pobłażliwie zignorować też jego brak podstawowej umiejętności analizy przebiegu wydarzeń w latach poprzedzających rozpoczęcie II wojny światowej i same poczynania ZSRR w jej trakcie. Mit bezbronnego, pokojowo nastawionego Związku Sowieckiego pokutuje zresztą wśród historyków do dziś i nadal powszechna jest opinia, że ZSRR nie był gotowy do wojny z Hitlerem i w 1941 roku Armia Czerwona była za słaba, aby odeprzeć inwazję Wehrmachtu. Całe pokolenia historyków powtarzały opowieści o nieprzygotowaniu ZSRR do II wojny światowej i o tym jak to demoniczny Hitler przechytrzył kochającego pokój Stalina atakując go. Tylko, że dziwnym trafem zaraz po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow, ten miłujący pokój Stalin tak oto się wypowiedział:
„- Oczywiście to wszystko to gra, w której chodzi o to, kto kogo przechytrzy. Wiem, do czego zmierza Hitler. Sądzi, że wystrychnął mnie na dudka, ale w rzeczywistości to ja z niego zadrwiłem.” [4]
Józef Stalin nie był tak naprawdę miłującym pokój dobroczyńcą, jak to widział Rothbard. W istocie w 1941 roku sytuacja na granicy radziecko-niemieckiej wcale nie przypominała jednostronnych przygotowań do inwazji Wehrmachtu. Sowieci szykowali dokładnie taką samą inwazję, tylko, że na nieporównywalnie większą skalę. Podczas, gdy w czerwcu 1941 roku Hitler napadł na ZSRR dysponując 10 korpusami zmechanizowanymi posiadającymi 240 lekkich czołgów każdy. Tymczasem Stalin miał 29 korpusów zmechanizowanych liczących w sumie 23 197 czołgów – lekkich, średnich i ciężkich (których wówczas nie posiadał żaden inny kraj na świecie). Do tego ZSRR posiadał wówczas więcej artylerii niż wszystkie armie świata razem wzięte, więcej spadochroniarzy, niż cały świat razem wzięty, bombowce strategiczne dalekiego zasięgu, oraz szybkie czołgi BT-7 przygotowane do błyskawicznych rajdów wgłąb terytorium Europy na rozbudowanej sieci europejskich dróg i autostrad. Cała ta gigantyczna armia była od 1939 roku potajemnie rozlokowywana tuż pod granicą z III Rzeszą i szykowała się do błyskawicznej, miażdżącej inwazji na Europę. Hitler spanikowany, nie mając innego wyboru i zdając sobie sprawę z intencji Stalina, nie miał wyboru i musiał uderzyć pierwszy. Uratować siebie i swego nazistowskiego imperium nie miał szansy, ale – o ironio losu – powstrzymał Stalina przed podbiciem całego świata niszcząc jego pieczołowicie szykowaną inwazję i odbierając mu szansę na łatwe „wyswobodzenie” Europy [5].
Co więcej, Rothbard ignoruje agresję sowiecka na Finlandię, pomija milczeniem zajęcie Litwy, Łotwy i Estonii w 1939 roku, oraz Besarabii. Tutaj należy uznać, że Jan Bodakowski ma prawo bezlitośnie punktować autora „Manifestu…” za totalną nieznajomość historii. Czy Rothbard świadomie chwali komunizm? Nie wiem, ale nie sądzę, aby tak było, jednak nie potrafię wyjaśnić jego naiwnych pomyłek niczym więcej, niż podejściem amerykańskocentrycznym. Amerykanie zwyczajnie nie interesują się zbytnio historią innych państw. Jednak przypisywanie błędów Rothbarda całemu ruchowi libertariańskiemu jest już zdecydowanie nadużyciem i nieuzasadnionym oskarżeniem. Niesprawiedliwe jest pisanie, że: „wg libertairan” ZSRR to pokojowy kraj, że „wg libertarian” Stalin wierzył w pokój, ani że „wg libertarian” okupacja Polski przez sowietów była uzasadniona. Uogólnianie błędów Rothbarda na nas wszystkich to zwykła manipulacja – a uczciwość nakazuje sprawdzić najpierw w co wierzą libertarianie, zanim napisze się, co sądzą na dany temat. Libertarianizm to nie religia z dogmatami ustalonymi na wieczność przez Rothbarda, aby jego słowa były oficjalnym stanowiskiem całego ruchu na konkretny temat.
Punkt za to należy się Bodakowskiemu za zwrócenie uwagi na to, że sowieci bez trudu zbudowaliby w USA swój aparat terroru i administrację, bo w tym byli po pierwsze absolutnymi mistrzami, a po drugie, teza Rothbarda o konieczności posiadania lokalnego zaplecza administracyjnego dla kontrolowania terytorium jest słuszna tylko w przypadku, gdy najeźdźca i lud okupowany pochodzą z skrajnie odmiennych kultur i nie mają szansy się porozumieć. Wówczas tylko lokalna elita może stanowić namiestników najeźdźcy. W przypadku Ameryki Rosjanie nie mieliby podobnych trudności – wystarczyłoby nauczyć czekistów angielskiego.
Czy jednak tacy wyuczeni angielskiego czekiści mogliby w spokoju zwalczać wrogów ludu i łamać amerykański naród? Szczerze wątpię, podobnie, jak wątpił Rothbard.
Jan Bodakowski nie zna się na wojskowości w jeszcze większym stopniu, niż Rothbard. Pisze, że:
„Libertarianie wierzą też że amerykańska partyzantka przegoniła by sowietów. Przykłady wszelkich partyzantek wskazują że nie są one zmusić okupantów do wycofania się. Bojownicy są nieliczni wobec dobrze wyszkolonych, zorganizowanych i wyposażonych wojsk okupacyjnych.”
Jest dokładnie na odwrót – poza przykładem wojen burskich – nigdy i nigdzie w historii żadna regularna armia nie zdołała pokonać sił partyzanckich. Znakomitym przykładem będzie radziecka zresztą, inwazja na Afganistan będąca totalną klęską największej armii świata. Armia Radziecka dysponująca blisko 50 tysiącami czołgów, 5 milionami żołnierzy i tysiącami samolotów, oraz głowicami jądrowymi, nie dała rady słabym, nielicznym bandom bojowników z karabinami AK.
„Partyzantom udało by się tylko doprowadzić do sytuacji jaka ma teraz miejsce w Czeczenii albo co gorsza sowieci zamienili by Amerykę w atomową pustynie.”
Sowieci jakoś nie zdecydowali się zrównać z ziemią gór Hindukusz, ani Czeczenii przy użyciu broni atomowej. Zresztą pomysł autora, aby walczyć z partyzantami bronią jądrową jest totalnie bezsensowny – równie dobrze mógłby strzelać do mrówek w lesie z haubicy. Nawet ludzie pokroju Chruszczowa czy Breżniewa nie byli aż tak kompletnymi idiotami, aby zniszczyć bronią nuklearną terytorium, które chcieliby okupować. Po co bowiem okupować nuklearną pustynię?
———————————————————————————————————————-
[1] – Wiktor Suworow, Dzień M.
[2] – Tamże.
[3] – Tamże.
[4] – Simon S. Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara.
[5] – Wiktor Suworow, Cofam wypowiedziane słowa.
Pingback: Libertarianizm a kompromitacja Rothbarda | ANTISTATE
„Nie uprawnia jej to jednak do zabicia dziecka – niewinnego – tak, jak nie wolno jej z tego powodu zabić np. niewinnego brata gwałciciela czy przypadkowej osoby na ulicy.”
Taka mądra wypow. a i tak popiera pan aborcję dla zgwałconych- szok
Aborcja w takiej sytuacji jest absurdalnie trudną kwestią do dyskusji. Mogę sobie akademicko dywagować, że zarodek powstający z gwałtu jest przecież niewinny, ale jako mężczyzna, nie mam żadnych praw decydować o tym, co zrobi zgwałcona kobieta w sprawie ciąży wynikającej z takiego gwałtu. W grę wchodzi takie cierpeinie i upokorzenie, że nie czuję się uprawniony do postlowania zakazu aborcji w takiej sytuacji. CHoć – w zimnej, czysto logicznej rozumowej dyspucie – mogę sobie uznawać, że sam akt zabicia zarodka – nawet po gwałcie – jest niemoralny.
Bardzo dobry tekst, niestety Rothbard mimo swojego niewątpliwego geniuszu popełnił kilka głupot (jak każdy?), które są przez niektórych powtarzane do dziś.
Na boku, chyba również Mises w Interwencjonizmie wyrażał się o armii sowieckiej w czasie II wojny jako „słabej”, której udało się odeprzeć inwazję tylko dzięki pomocy nalotów alianckich.
„Doprawdy? Chętnie poznalibyśmy choć jeden przykład historyczny ilustrujący tą śmiałą tezę. Jakiegoś biskupa rzymskokatolickiego zasłaniającego swą piersią biednych, uciskanych przez króla czy księcia mieszczan albo chłopów. Papieża karcącego króla za podwyższanie danin i podatków. Chętnie dowiemy się, w jaki sposób Spis ksiąg zakazanych, śledztwa inkwizycyjne oraz krucjaty przeciw hugenotom prowadziły do obrony ludzkiej wolności i ograniczały władzę. Oskarżając Rothbarda o błąd czy może kłamstwo, wypadałoby po prostu udowodnić, że się Rothbard mylił, albo kłamał.” – Doprawdy? A w jakiej kulturze narodziły się idee wolnościowe, skąd się wzięła koncepcja wolnej woli i co ma wspólnego „zasłanianie swą piersią biednych, uciskanych przez…” z wolnością (bardziej się to kojarzy z rewolucją bolszewicką niż wolnym rynkiem)?
Te „idee wolnościowe” to rodził się w bólu wbrew woli i celom kościoła, a nie po jego myśli. Ponadto powyższe zdanie dotyczy kwestii tego, po czyjej stronie stał zawsze kościół – władzy, czy poddanych. A stał w większości wypadku albo po stronie władzy, albo po swojej własnej – jeśli chciał zmniejszyć władzę świecką nad ludźmi to tylko po to, ,aby zwiększyć własną nigdy po totop aby ulżyć ludziom i dać im wolność. Nie czarujmy się, kościół był przede wszystkim instytucja polityczną służącą wzbogaceniu się warstwy kleru i zapewnieniu jej władzy i dobrobytu i mógł co najwyżej konkurować niekiedy z władzą świecką ale na pewno nie zwalczał jej z powodów ideologicznych, tylko z powodów konfliktu interesów. Pozdrawiam.
Temat aborcji, autor powinien jeszcze raz przemyśleć. Kwestia aborcji w przypadku zdeformowanego płodu i zmuszenia urodzenia dla chrztu i zarobku Kościoła Rzymskokatolickiego z chrztu jest niemoralna. Niemoralne jest zmuszenie do urodzenia chorego dziecka, które będzie cierpieć, razem z rodzicami, nie mówiąc już o kosztach na leki, jeżdżenia po szpitalach, kosztach paliwa, które w dłuższym okresie urastają do niebotycznych kwot, które koniec z końców obciążają społeczeństwo, bo dzieci lądują w hospicjach, a rodzice opiekujący się takimi dziećmi tracą pracę, popadają w depresję i psychiczną ruinę. „Pro-life” nie biorą pod uwagę problemu, kto jest prawdziwym mordercą, czy nie jest przypadkiem sama cywilizacja, która produkuje niezliczone ilości kancerogennych substancji, SMOGU itp. Coraz częściej rodzą się dzieci zdeformowane, coraz częściej kobiety decydują się na późne macierzyństwo (wiek 35 lat), które wiąże się z takimi komplikacjami. „Pro-life” nie biorą pod uwagę wiedzy, zwłaszcza medycznej, tylko własne infantylne przemyślenia. I wreszcie, czy libertarianie jako wolnościowcy, chcą decydować o życiu innych i zakazywać aborcji? Dziecko z gwałt to indywidualna sprawa i żadne państwo nie może decydować za kobietę. Czy libertarianie chcą decydować za kobietę? Tak, więc nie jesteście libertarianami. A może chcecie takie dziecko umieścić w Domu Dziecka? Przypomnę tylko ostatni nagłośniony przypadek, gdy adoptowane dziecko z Wrocławia podłożyło ładunek wybuchowy w autobusie. Produkcja patologii zaczyna się wtedy, gdy państwo chce regulować sprawy obyczajowości. A co rodzicami, którzy nie mają na utrzymanie dziecka, czy mają oddać je do adopcji i Domów Dziecka, gdzie z dzieci wyrosną wątpliwie moralne istoty, niekochane przez swoich opiekunów, a może i maltretowane? Produkcja patologii, zaczyna się wtedy, gdy państwo lub jakaś ekstrema religijna, chce decydować ożyciu innych. Jest to sprawa indywidualna. Ktoś kto che zakazywać aborcji, może próbować się nazywać libertarianinem, ale będzie tylko hipokrytą. „Pro-life” to oczywiście takie wsþółczesne „zbrojne ramię” Kościoła Rzymskokatolickiego. Należy pamiętać, że „duchowni” Kościoła Rzymskokatolickiego, przynajmniej oficjalnie nie mają dzieci i nie muszą się martwić o ich przyszłość. Aborcji nie można w ogóle rozpatrywać jako coś niemoralnego, to zakaz aborcji z 1993 roku, należy rozpatrywać jako niemoralne działanie, jednak do tego trzeba trochę wyobraźni i wiedzy, a nie infantylnego wyobrażenia, że śmierć nie istnieje, i można jej uniknąć lub spersonifikować jak w średniowieczu, jako demona z kosą i przegnać, a Królestwo Niebieskie (nie z tego świata) nadejdzie tu i teraz, gdy dokona się intronizacji Chrystusa na króla Polski. Zakaz aborcji jest szkodliwy społecznie i to trzeba sobie uświadomić. Jeśli ludzie wolą bajki katolickich „duchownych”, którzy nigdy nie wezmą odpowiedzialności za to, doprowadzając do zakazu aborcji i patologii, zostawiając matki z chorym dzieckiem same sobie, patrzące, jak dziecko nigdy nie będzie samodzielne i nigdy nie będzie się samorealizowało w życiu, to znaczy, że kondycja intelektualna społeczeństwa jest w bardzo złym stanie. Na szczęście nie jest tak źle. Tylko 7% oszołomów z „pro-life” chce zakazu aborcji, aż 27% inteligentnych, liberalizacji prawa aborcyjnego, a 58% niedoinformowanych, pozostawienia szkodliwego status quo, uchwalonego przez chrześcijańską partie ZChN w 1993 roku. Ogólnie rzecz biorąc, aż 85% społeczeństwa nie zgadza się na zaostrzanie ustawy aborcyjnej. W Polsce jest najbardziej restrykcyjna ustawa aborcyjna w Europie (poza drobnymi państwami w których władzę sprawują bezmyślni ekstremiści religijni), właśnie przez ingerencję biskupów Kościoła Rzymskokatolickiego, co doprowadziło do wielu tragedii i patologii, choćby z tego powodu, a mianowicie błędnych wyników badań, które przecież mogą się zdarzyć zawsze, mogło dojść do terminacji dzieci oczekiwanych i chcianych, który to argument chrześcijańscy propagandyści pomijają milczeniem, wmawiając i okłamując społeczeństwo, że aborcji dokonuje się na niechcianych i zdrowych dzieciach. Mając taką wiedzę, można określić ideę chrześcijańską, która narzuca zakaz aborcji, za najbardziej szkodliwą społecznie i prymitywizm, od czasów palenia na stosie naukowców, zwłaszcza za twierdzenie, że Ziemia się kręci.
Zdanie na temat aborcji autor zmienił już dosyć dawno – obecnie jestem zwolennikiem stanowiska pro-choice. Jednak stary tekst wisi na blogu i nie zamierzam go zdejmować, niech pozostanie tutaj: 1. jako przestroga mówiąca, że każdy zmienia zdanie, 2. jako przypomnienia argumentów, którymi sam niegdyś szafowałem.
„Jakiegoś biskupa rzymskokatolickiego zasłaniającego swą piersią biednych, uciskanych przez króla czy księcia mieszczan albo chłopów. ” Zachęcam do zapoznania się z postaciami biskupów: św. Stanisława i bł. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego.
Typowy, nudny, pretensjonalny, anarchistyczny bełkot, szkoda słów na Ciebie…
P.S. Skoro Rothbard mylił się w kwestii aborcji, sowietów, itd, to tym bardzie mógł mylić się w kwestii państwa, kapitalizmu i anarchii!
No, no! Liczba ARGUMENTÓW, jakich użyłeś, aby udowodnić, że mój tekst jest „bełkotem” i że nie mam racji, jest tak zdumiewająca, że aż mnie przekonałeś!
Co do twojego post-scriptum, to jest zwykłe non seqitur. Jasne, mógł się mylić (ale stwierdzenie że mógł nie jest równoznaczne z udowodnieniem, że się mylił) i dlaczego niby „tym bardziej”?