Kilka dni temu natrafiłem na niedługi artykuł, który jest znakomitą ilustracją wielu popełnianych błędów i powtarzanych mitów i kłamstw przez rożnej maści entuzjastów alternatywnej ekonomii kontestujących kapitalizm, a raczej myślących, że to, co krytykują, to kapitalizm i wolny rynek. Ludzie ci są w swojej niewiedzy – bo dość rzadko rzeczywiście przejawiają rzeczywiście złą wolę i z rozmysłem starają się zaciemniać prawdę – są szczególnie groźni dla społecznej świadomości z zakresu ekonomii. Są niebezpieczni, gdyż mieszają całkiem sensownie, lub pozornie brzmiące jak sensowne, zarzuty wobec zastanej rzeczywistości, z kompletnymi nonsensami, bujdami i nieporozumieniami. Wskazują nieraz całkiem trafie jakiś negatywny efekt pewnych procesów gospodarczych czy politycznych, po czym błędnie przypisuję ich pochodzenie „wolnemu rynkowi” lub „kapitalizmowi”. Dumni z wypunktowania rzekomych niedomagań rynku i chciwości bogaczy, stawiają potem kropkę nad i oznajmiając, że oto wykazali, że wszystkiemu winny jest „dziki liberalizm”. W efekcie niewykształconemu czytelnikowi łatwo może wydać się, że ich krytyka pod kątem kapitalizmu i wolnego rynku jest uzasadniona – wszak potępili to, co wszyscy jesteśmy skłonni potępić: nędzę, niesprawiedliwość (jakkolwiek nie rozumiemy tego terminu), oszustwa. Jednak ta krytyka jest zawsze błędna u samych swoich fundamentów – kryje się za nią zwykle mylna hipoteza, jakoby za obecnie obserwowanymi patologiami systemu gospodarczo-politycznego, krył się wolny rynek i kapitalizm. Czyniąc takie założenie, ci alternatywni ekonomiści muszą dopasować do nich odpowiednie dowody, a jako, że postawili hipotezę nie posiadając żadnej, sensownej wiedzy teoretycznej, z dowolnych danych empirycznych mogą stworzyć odpowiednie „dowody”, które pozwolą im wyciągnąć wnioski potwierdzające ich hipotezę. Przeciętny czytelnik będzie zupełnie bezbronny wobec takiej intelektualnej mistyfikacji, dlatego warto je poddawać krytyce i ujawniać, aby uczulić ludzi na sztuczki i mity stosowane przez ekonomicznych hochsztaplerów.
Jednym z takich hochsztaplerów zajmę się dzisiaj dokładniej. Zenon R. Kakowski w artykule o doniosłym tytule „Przyczyny kryzysu gospodarczego”, przedstawia swoją ekonomiczną „analizę” poczynań Urzędu Miejskiego w Mrągowie, na podstawie których tworzy swoją, powiedzmy, teorię cykli gospodarczych – oczywiście całkowicie błędną.
Zaczyna od pozornie racjonalnej krytyki pod kierunkiem wydatków publicznych na sumę 5 milionów złotych (z czego 3,4 miliona dopłaciła Unia Europejska, o czym proszę aby czytelnicy pamiętali na potem) w uzbrojenie działek budowlanych pod przyszłe inwestycje, które jego zdaniem są błędem:
„Przecież gospodarka coraz bardziej pogrąża się w kryzysie. Popyt konsumpcyjny maleje, sprzedaż towarów i usług maleje, produkcja maleje, nakłady inwestycyjne maleją. To jest najgorszy okres do inwestowania. Kto kupi te działki? Kto zainwestuje w te działki?”
Ze stwierdzeniem, że listopad 2012 roku to marny okres na rozpoczynanie inwestycji, Pan Kakowski ma niewątpliwie rację. Dalej, pozornie też z jego analizą jest nie najgorzej: wskazuje na to, że Urząd Miasta zmarnował publiczne pieniądze na inwestycje niepotrzebne i niedochodowe. Cóż, taka jest natura urzędników: nie kierując się kalkulacja ekonomiczną i nie posiadając żadnej motywacji, aby oszczędnie i rozsądnie wydawać pieniądze, które przecież nie należą do nich, tylko zostały zagrabione innym ludziom, urzędnicy nie mają oporów przed dużymi, ryzykownymi i nieopłacalnymi wydatkami. Ryszard Kakowski nazywa wydatki mrągowskiego Urzędu Miasta na uzbrojenie działek „inwestycjami”. Ulega złudzeniu, jakoby publiczne instytucje dokonywały inwestycji, co jest typowym błędem rozpowszechnianym nie tylko wśród ekonomicznych laików, ale nawet w kręgu powszechnie szanowanych ekonomistów, dlatego ten błąd autorowi możemy wybaczyć. Może nie zdawać sobie sprawy, że rządy i samorządy realnie konsumują kapitał zamiast go inwestować, że wydatki rządowe zawsze są wydatkami konsumpcyjnymi i szkodzą akumulacji kapitału zamiast go wspomagać. Jednak to drobnostka, prawdziwym brakiem zrozumienia dla teorii cykli koniunkturalnych autor wykazuje się w poniższych zdaniach:
„Te 5 milionów złotych to pieniądze „zamrożone”. To kapitał, który nie będzie krążył i pobudzał gospodarkę do wzrostu PKB, do zwiększenia produkcji, do zmniejszenia bezrobocia. (…) Ten teren będzie niewykorzystany na prowadzenie działalności gospodarczej. Tam będą rosły tylko chwasty.”
Otóż gdyby na tych działeczkach dalej miały rosnąć sobie chwasty, to ocaliłoby sporą ilość kapitału i byłoby szczęśliwym zakończeniem tych poronionych inwestycji Urzędu Miasta. Jednakże prawdopodobnie właśnie przez to, że z pieniędzy publicznych Mrągowa, oraz środków unijnych (to ten moment, dla którego prosiłem, aby czytelnik zapamiętał o wielomilionowym wkładzie Brukseli) uzbrojono i przygotowano do sprzedaży dotąd bezużyteczne tereny, prawdopodobnie znajdą one chętnych inwestorów. Dotychczas inwestycje w tych miejscach były postrzeganie jako nieopłacalne – dlatego były to dotąd nieużytki – a teraz, gdy już Urząd Miasta i dobrotliwa Unia w nie zainwestowały wyręczając prywatny biznes, niektórzy mniej czujni i rozsądni biznesmeni mogą skorzystać z „okazji”. Wyobraźmy sobie biznesmena z Olsztyna, który dysponując niewielkimi środkami chciałby wznieść niewielki zakład produkcyjny, powiedzmy opakowań plastykowych. Dotychczas nie brał działek mrągowskich pod uwagę, ale nagle, dzięki działaniom tutejszego Urzędu Miasta stały się atrakcyjne. Nasz biznesmen zaczyna brać je pod uwagę, choć nadal może mu brakować funduszy w zainwestowanie w dobie kryzysu. Tutaj jednak, jak pamiętamy, z pomocą przyszła mu niedawno Rada Polityki Pieniężnej i wspaniałomyślnie obniżyła stopy procentowe. Zatem skoro łatwiej o kredyt, działka jest przygotowana pod budowę, to nasz przedsiębiorca ośmiela się swoja wytwórnię opakowań postawić. W tym momencie Pan Ryszard zapewne ucieszyłby się: w końcu wbrew jego czarnowidztwu, działka nie będzie zarastała chwastami, lecz zjawi się inwestor, a wraz z nim pieniądze, zamówienia dla lokalnych podwykonawców, miejsca pracy dla mrągowskich bezrobotnych! Wszystko to jednak krótkotrwała fikcja istniejąca tylko dzięki zafałszowaniu informacji o społecznej preferencji czasowej (obniżka stóp procentowych przez RPP), oraz cen czynników produkcji (dofinansowana przez UE i Urząd Miasta działka budowlana). Te zafałszowane informacje o stanie rynku wprawiły olsztyńskiego biznesmena w nieuzasadniony optymizm inwestycyjny. Teraz zaczną się schody, których Pan Ryszard zapewne nawet by się nie spodziewał! Początkowo dzięki budowie, wyposażaniu i zaopatrywaniu nowego zakładu ożywia się cała lokalna gospodarka – bezrobotni znajdują pracę, pieniądze rozchodzą się wśród robotników nowego przedsiębiorstwa i podwykonawców i pobudzają popyt w mrągowskiej społeczności. Jak dowiemy się potem, Pan Ryszard byłby tym wniebowzięty. Jednak cień klęski zaczyna przesłaniać radość naszego śmiałego biznesmena z Olsztyna i jego pracowników. Po kilku-kilkunastu miesiącach Rada Polityki Pieniężnej zmuszona będzie uciąć politykę obniżania stóp procentowych, a może nawet znowu zacznie je podwyższać. Wówczas zaciągnięte przez Olsztynianina kredyty zaczną ciążyć coraz mocniej. Skądinąd wiemy, że inwestycje w okresie boomu kredytowego są nietrafione, a popyt na dobra kapitałowe wyższych rzędów, takie, jak produkty naszego hipotetycznego przedsiębiorstwa, nie znajdą zbytu. Przez jakiś czas olsztyński biznesmen może ratować się kolejnymi kredytami, ale nie w nieskończoność. W końcu jego firma może upaść, co jest więcej niż prawdopodobne, skoro zainwestował kierując się zafałszowanymi danymi o kondycji rynku. Wówczas dopiero wydarzą się dramaty, o jakich Pani Ryszardowi nawet się nie śniło. Podwykonawcy i robotnicy utracą pracę, zostanie zmarnowana znaczna ilość kapitału – maszyn, pojazdów, półproduktów – a proces dostosowania na lokalnym rynku będzie się ciągnął być może latami. A tymczasem Pan Ryszard ubolewał, że na działce rosnąć sobie będą niegroźne chwasty. Co prawda bardzo drogie chwasty, ale jednak tylko chwasty. Efekt? Zamiast zmarnowanych przez UE i Urząd Miasta Mrągowa 6 milionów złotych, zmarnowane zostanie jeszcze co najmniej kilka kolejnych milionów złotych w kapitale przeznaczonym na chybioną firmę. Tego jednak autor nie może zrozumieć, gdyż nigdy nie czytał klasyków austriackiej szkoły, obca jest mu teoria cykli koniunkturalnych. Nie tylko jemu niestety!
Zostawmy już w spokoju teorię cykli i kapitału, których znajomości przecież brak nawet mainstreamowym „ekonomistom” z telewizji i uniwersytetów, i zajmijmy się poważniejszymi – bo łatwiejszymi do uniknięcia – pomyłkami Pana Ryszarda, który ubolewa nad tym, że Urząd Miasta wydał publiczne pieniądze na kontrakty budowlane dla firm spoza Mrągowa. Następnie zaś skarży się:
„A nasze wspólne pieniądze z Budżetu Miasta wędrują do najbogatszych. Bogaci stają się coraz bogatsi. A biedni coraz biedniejsi. A najbiedniejsi mieszkańcy Mrągowa potrzebują mieszkań i pieniędzy na zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb przez 365 dni w roku.”
Niewątpliwie widzimy tutaj źle alokowany kapitał, który mógłby znaleźć lepsze zastosowania – lepsze w tym sensie, że społeczeństwo znalazłoby bardziej korzystne jego zastosowania z punktu widzenia jednostek, niż te, które wybrali mrągowscy urzędnicy. Jest to fakt. Jednak skoro już autor zabrnął do tak poważnego oskarżenia wobec samorządowych biurokratów, to czemu nie odważył się postąpić krok dalej? Dlaczego nie napisał wprost, że lepiej byłoby, gdyby mieszkańcy Mrągowa mogli sami wybudować sobie mieszkania, oraz zakupić rzeczy na „zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb”? Innymi słowy, dlaczego boi się przyznać, że lepiej byłoby, gdyby pieniądze, które powędrowały do publicznego skarbca, pozostały w prywatnych kieszeniach zwykłych „biednych ludzi”? Możemy tylko domyślać się, że Pan Ryszard uważa, że lepiej byłoby, gdyby Urząd Miasta spożytkował te zmarnowane pieniądze na budowę nowych mieszkań oraz dofinansowanie „podstawowych potrzeb” mieszkańców? A ja zapytam, dlaczego Ci mieszkańcy nie mają sami zapewnić sobie tego, co jest im potrzebne? Czyż nie znają swoich pragnień najlepiej, a na pewno lepiej, niż urzędnicy miejscy?
Teraz kolej na mój ulubiony fragment:
„Tylko w tym roku Otolia Siemieniec zapłaciła za inwestycje wykonane przez firmy spoza Mrągowa (…) Razem 26.800.000 zł. (…) Zatem tylko w tym roku z powodu bubli inwestycyjnych Otolii Siemienie mieszkańcy Mrągowa zbiednieli o około 27.000.000 zł, czyli o kwotę jaką Otolia Siemieniec przekazała jako zapłatę za inwestycje wykonane przez firmy spoza Mrągowa.(…) Przy wykonywaniu tych inwestycji pracę, wynagrodzenia za prace i zyski otrzymali mieszkańcy Giżycka, Warszawy, Gdańska i Olsztyna, a nie mieszkańcy Mrągowa. Czyje interesy reprezentuje i o czyje interesy dba Otolia Siemieniec?”
Cóż za przykład lokalnego patriotyzmu ekonomicznego! Zatem, zdaniem autora, najlepiej byłoby, gdyby pieniądze mieszkańców Mrągowa były wydawane w Mrągowie. Zgadza się, o ile te pieniądze Mrągowianie wydawaliby sami dobrowolnie, a nie były one re-dystrybuowane przez urzędników. Dla większości podatników nie ma większego znaczenia, czy podatki z nich zdarte trafia do rak firm budowlanych z ich sąsiedztwa, czy z drugiego krańca Polski. Są to pieniądze dla nich utracone, a jedynymi, którzy mogliby odnieść korzyść na tym, aby pozostały one w Mrągowie, byliby właściciele mrągowskich firm budowlanych i ich pracownicy. To, czy pieniądze wydawane przez tych pracowników rozleją się w rzeczywistości po społeczności lokalnej i wrócą do mieszkańców Mragowa jest kwestią więcej, niż wątpliwą. Pieniądze nie krążą w małych obiegach zamkniętych w lokalnych społecznościach. Wystarczy bowiem, że społeczność ta robi codzienne zakupy w Biedronce, Tesco lub Auchan i już ich pieniądze w bardzo „niepatriotyczny” sposób uciekają z okolicy, trafiając do rak nieraz bardzo odległych odbiorców. Tego Pan Ryszard nie przewidział. Ponadto, jeżeli przedsiębiorstwa spoza Mrągowa zaoferowały korzystniejsze warunki i wygrały przetargi na wykonanie zamówień Urzędu Miasta, to oznacza, że tym samym mieszkańcy Mrągowa zbiednieli mniej, niż zbiednieliby, gdyby Urząd Miasta po prostu zlecił te prace lokalnym przedsiębiorcom bez przetargów. Mogliby oni przedstawić wyższe koszty za wykonane prace i tym samym straty mieszkańców byłyby znaczniejsze. Oczywiście, mógłby powiedzieć Pan Ryszard (i ja ten argument po części przyjmę), że przecież przetargi mogły być ustawione. Oczywiście, że mogły, ale ten sam argument znalazłby zastosowanie, gdyby wygrali lokalni przedsiębiorcy. Odbiegliśmy jednak nieco od meritum sprawy, mianowicie od spostrzeżenia, że mieszkańcy Mrągowa zbiednieli o 28.000.000 złotych nie w chwili, gdy Otolia Siemieniec zapłaciła wykonawcom z odległych miejscowość, lecz znacznie wcześniej. Zbiednieli nieodwracalnie w momencie, gdy zapłacili podatki lokalne na rzecz Urzędu Miasta. Pan Ryszard myśli, że problemem jest ucieczka pieniędzy wydanych przez Urząd Miasta poza lokalną społeczność, co:
„(…) spowodowało zubożenie mieszkańców Mrągowa, ponieważ te pieniądze nie trafiły do mieszkańców Mrągowa.”
Autor myli się. Otóż zubożenie mieszkańców Mrągowa zostało spowodowane przez to, że te pieniądze trafiły w ogóle do Urzędu Miasta. Mieszkańcy utracili prawo do dysponowania swoimi pieniędzmi, a więc do wykorzystania ich w sposób dla siebie optymalny, a w zamian otrzymali jedynie pewne narzucone im wydatki miejskie, których przydatność i sensowność ocenia negatywnie Pan Ryszard i w tej ocenie bezwzględnie się z nim zgodzę.
Obsesją Pana Ryszarda jest popyt konsumpcyjny – ulubiony fetysz keynesistów, choć nie sadzę, aby nasz hochsztapler świadomie sięgał po ten wynalazek pseudo-ekonomiczny, jakim jest kult popytu. Raczej powtarza utarte slogany bezustannie powtarzane ludziom w mediach – ileż to razy każdy z nas słyszał o tym, jaka tragedia i zagrożeniem jest malejący popyt? Pan Kakowski jest klasyczną ofiarą propagandy stymulowania popytu:
„O taką kwotę zmniejszył się popyt konsumpcyjny mieszkańców Mrągowa, czyli te pieniądze nie trafiły do mrągowskiego handlu, usług, spółdzielni mieszkaniowych, mrągowskich firm budowlanych, itd. Co to jest popyt konsumpcyjny? To ilość pieniędzy jakie mieszkańcy Mrągowa przeznaczają na zakupy dóbr, towarów i usług w Mrągowie. A popyt konsumpcyjny mieszkańców Mrągowa tylko w tym roku z powodu tych bubli inwestycyjnych Otolii Siemieniec zmniejszył się o prawie 27.000.000 zł.”
Straszne! Piszę serio. 28 milionów złotych to niebagatelna suma – gdyby te pieniądze pozostały w rękach wolnych jednostek mogących je wydawać dla własnej korzyści, wchodzić dzięki nim w dobrowolne wymiany na rynku, poziom życia tych wszystkich osób z pewnością w pewnym stopniu by wzrósł. Rzeczywiście nie ma nic dobrego w tym, że urzędnicy zabierają ludziom ich pieniądze. Tu się z Panem Ryszardem znowu muszę jak najbardziej zgodzić. Niestety, na tym olśnienie autora się kończy, gdyż w następnym zdaniu wypisuje najdurniejsze głupstwo, które całkowicie kompromituje jego pseudo-ekonomiczna pisaninę:
„To przecież popyt konsumpcyjny nakręca koniunkturę gospodarczą, a nie inwestycje. To przecież popyt kreuje podaż. Czynnikiem sprawczym rozwoju gospodarczego jest wzrost popytu konsumpcyjnego, a nie wzrost inwestycji. Jaka jest korzyść dla gospodarki z majątku, który jest wykorzystany np. w 10% w ciągu roku? To jest majątek zamrożony, czyli zmarnowany.”
W tym momencie większość z Was zapewne łapie się za głowy, ale niestety większość tych, którzy przeczytają tekst Pana Kakowskiego pokiwa głowami w zachwycie nad jego uczonym językiem i przyjmie jego stwierdzenia bez zmrożenia oka. Cóż, Pan Ryszard zdecydowanie nie wie nic o tym, skąd pochodzi bogactwo narodów, nie rozumie, dlaczego jedne narody stały się potęgami gospodarczymi, a inne nie. Obca jest mu wiedza o akumulacji kapitału niezbędnym do poprawiania poziomu życia i wzrostu bogactwa. Powtarza zatem bzdury zasłyszane z telewizji lub wyczytane w neo-keynesowskim podręczniku do makroekonomii, a ukrywając te bzdury pośród kilku pozornie poprawnych i niewielu naprawdę poprawnych stwierdzeń, czyni je jeszcze niebezpieczniejszymi dla czytelnika. otóż popyt konsumpcyjny NIE jest czynnikiem warunkującym wzrost gospodarczy. Spróbujmy jednak na chwilę zatrzymać się nad postulatem Pana Ryszarda, aby zobaczyć jakie skutki miałyby, gdyby je zastosować praktycznie!
Wyobraźmy sobie społeczeństwo rządzone przez władcę słuchającego gospodarczych porad Pana Ryszarda. Edyktem królewskim Król Popyt ogłasza, że odtąd wzrost gospodarczy należy realizować poprzez bezustanny wzrost konsumpcji a nie przez inwestycje! Zakazujemy gromadzenia oszczędności i udzielania kredytów, aby nikomu nie przyszło do głowy inwestowanie! A nawet wprowadzimy termin ważności na banknotach, aby ludzie nie mogli ich gromadzić i musieli je jak najszybciej wydawać i konsumować nieprzerwanie! Cóż za światła idea! Skoro to popyt konsumpcyjny powoduje wzrost gospodarki, to maksymalny wzrost konsumpcji – do poziomu 100% wszystkich istniejących w systemie pieniędzy – musi doprowadzić do niewyobrażalnego wzrostu gospodarczego, czyż nie? To genialne! Zatem zobaczmy, jak ten genialny koncept się sprawdzi! Załóżmy dla uproszczenia naszego eksperymentu myślowego, że w naszej hipotetycznej gospodarce konsumowane są tylko 3 dobra – chleb, lniane ubrania, oraz benzyna. Do produkcji każdego dobra poza pracą ludzi potrzeba w nowoczesnym społeczeństwie kapitału – pieców chlebowych, przędzalni, maszyn do wydobycia ropy. Przy pewnej ilości początkowej tych środków kapitałowych, powiedzmy X pieców chlebowych, Y przędzalni i Z maszyn do wydobycia ropy, możemy uzyskać produkcję X chleba, Y ubrań lnianych i Z baryłek ropy (konieczność produkcji baryłek też możemy pominąć – ma to być maksymalnie uproszczony model i taki będzie nam wystarczał do wykazania błędu w myśleniu Pana Ryszarda). Zdaniem naszego geniusza, Króla Popyta, możemy wspaniale zwiększać dobrobyt gospodarczy, jeśli skierujemy cały strumień pieniędzy do konsumpcji, zamiast do inwestycji. Wszak przecież zamiast na zbędne inwestycje, pieniądze zostaną przeznaczone do zakupu większej ilości chleba, lnianych ubrań czy benzyny. Przypuśćmy, że suma wszystkich pieniędzy w systemie wynosi 1000 banknotów (b). Jeżeli dotąd przedsiębiorcy i konsumenci pewien procent swoich pieniędzy przeznaczali na oszczędności i inwestycje, powiedzmy 200 b, to 800 b pozostawało na konsumpcję. Konsumpcja za 800 b stanowiła 100% konsumpcji. Jeżeli zakażemy oszczędzać i inwestować, nakłady na konsumpcję wzrosną o 200 b, czyli z 800 b do 1000 b. Przy przekierowania 20% całego zasobu pieniądza na konsumpcję, poziom konsumpcji wzrośnie o 25%. Król Popyt byłby wniebowzięty! Jednak musimy odpowiedzieć sobie teraz na kilka pytań. Po pierwsze, skąd wezmą się dobra, które skonsumują ludzie, skoro całkowity popyt wzrósł o 25%? Podaż tych dóbr też musi wzrosnąć o 25%. W najprostszym przykładzie, jaki na razie nakreśliłem, posiadając X pieców chlebowych, Y przędzalni i Z maszyn do wydobycia ropy, możemy uzyskać produkcję X chleba, Y ubrań lnianych i Z baryłek ropy. Aby uzyskać 125%X chleba, 125%Y ubrań lnianych itd. musimy mieć 125%X pieców, 125%Y przędzalni itd. Skąd weźmiemy nowe piece, przędzalnie i maszyny do wydobycia ropy? W tym momencie Pan Ryszard mógłby zaprotestować i podważyć moje założenie, że moc produkcyjna pieców, przędzalni i szybów naftowych była wykorzystana do maksimum. Zgodzę się i na to, załóżmy zatem, że moc produkcyjna kapitałowych czynników produkcji była wykorzystana zaledwie w 90%, a nawet że jedynie w 75% – akurat tyle, aby w 100% mocy produkcyjnej maszyn mogło zaspokoić 25% wzrost popytu wynikający z reformy Króla Popyta. Pozornie więc okazuje się, że mamy same korzyści – zamiast marnować 200 b na oszczędzanie i inwestycje, możemy jedną, prostą reformą powiększyć konsumpcję w społeczeństwie i produkcję. Jednak co będzie, jeśli liczebność populacji wzrośnie, powiedzmy o 5%? Jeżeli wszyscy starzy członkowie populacji nie ograniczą swojej konsumpcji, to nowe pokolenie nie będzie mogło konsumować w ogóle! Jak pamiętamy, wykorzystaliśmy już 100% mocy produkcyjnej posiadanych w społeczeństwie maszyn. A nawet, jeśli w sytuacji przed powiększeniem się populacji o 5%, moc produkcyjna nie była w 100% wykorzystana i producenci dysponują nadal rezerwą produkcyjną, to przecież ten komfortowy bufor nie jest nieskończony. W końcu liczebność populacji przekroczy poziom przy którym stała liczba pieców, przędzalni i szybów nie będzie w stanie dostarczyć wystarczającej ilości chleba, ubrań ani ropy. Od tego punktu każdy kolejny wzrost populacji spowoduje spadek konsumpcji na poszczególnego jej członka. Aż do momentu, kiedy społeczeństwo umrze z głodu. Albo w toku rewolucji obali Króla Popyta. A więc całą ta idyllę musimy w tym momencie zburzyć kolejnym, niewygodnym pytaniem: czy kapitał jest wieczny? Czy piece chlebowe, przędzalnie, szyby naftowe są niezniszczalnymi artefaktami otrzymanymi przez ludzkość z niebios? Niewątpliwie nie – ktoś musiał je skonstruować poświęcając na to materiały i pracę. Zatem wraz ze wzrostem populacji, konieczne będzie wyprodukowanie większej ilości kapitałowych czynników produkcji – pieców, maszyn przędących i kiwaków – niż istniało do tej pory. Tylko skąd wziąć środki, na ich produkcję, skoro wszystkie pieniądze przeznaczono na konsumpcję? Oto wyjasnia się tajemnica, na co wykorzystywali dotychczas przedsiębiorcy część z tych 200 b, które nie służyły na konsumpcję. Zatem pewien procent środków musi zostać przeznaczony na inwestycje, aby zaspokoić potrzeby wzrastającej populacji. Rozbudowa mocy produkcyjnej w miarę wzrostu populacji to tylko jeden problem. Jednak Król Popyt mógłby w swojej zdumiewającej mądrości i trosce o poziom życia poddanych nakazać kontrolę urodzeń tak, aby populacja nie wzrastała. Czy wówczas można by skierować z powrotem 100% pieniędzy na konsumpcję? Znowu okazuje się, że nie, a odpowiedzią na to pytanie jest zjawisko zwane „konsumpcja kapitału”. Płyty grzewcze pieców chlebowych korodują i przepalają się, tryby maszyn przędących zużywają się, niszczeją uszczelki w silnikach dieslowskich je napędzających, zacierają się pompy w instalacjach wydobywczych ropę, pękają wiertła do odwiertów. Innymi słowy: kapitał nie jest wieczny i zużywa się. Istnieje zatem potrzeba odnawiania zużywanego się kapitału. Nawet, jeżeli każde narzędzie wykonamy z najbardziej wytrzymałych, dostępnych materiałów, to po pewnym czasie ulegnie ono zniszczeniu i będzie wymagało wymianie. Entropia jest nieubłaganym wrogiem pojęcia niezniszczalność i wrogiem Króla Popyta. W dodatku wrogiem, którego nie da się zwyciężyć żadnym edyktem, tak, jak nie pokonałby Król Popyt grawitacji. Tak więc pewien procent środków musimy przeznaczyć na choćby tylko odnawianie kapitału, aby po 20, 50 czy nawet 150 latach nie cofnąć się do epoki kamienia łupanego i móc nieprzerwanie cieszyć się zdobyczami współczesnej cywilizacji. Tak więc najwyższa pora porzucić niesłychanie uproszczony model trój-branżowej gospodarki na rzecz społeczeństwa o niesłychanie rozbudowanym podziale pracy, w którym tysiące różnych przedsiębiorstw działających w setkach branż wytwarza wszystko – od najmniejszych śrubek milimetrowej średnicy i najprostszych młotków, po najpotężniejsze supertankowce, mosty i niesłychanie zaawansowane komputery kwantowe. A do wszystkich tych osiągnięć doszliśmy nie dzięki temu, że chciwi i beztroscy jaskiniowcy pożerali latem całe swoje zapasy upolowanej dziczyzny, lecz dlatego, że przez ostatnie wieki nastąpiła gwałtowna akumulacja kapitału, która pozwoliła na olbrzymie inwestycje we wszystkich regionach globu, drastyczne zwiększenie poziomu produkcji wszelkich dóbr i polepszenie jakości każdej, wyobrażalnej usługi, dzięki czemu poziom życia większości ludzi na naszej planecie wystrzelił w górę jak rakieta. To właśnie dzięki inwestycjom i oszczędnościom dzisiejszy „biedny” mieszkaniec Europy, żyje w luksusie, o jakim bizantyjski Cesarz z VII wieku naszej ery mógłby tylko pomarzyć (pomijając być może kwestię posiadania złota i służby).
Myślę, że powyższy przykład, choć bardzo uproszczony, wyjasnia dlaczego stwierdzenie Pana Ryszarda jakoby popyt konsumpcyjny napędzał gospodarkę a nie inwestycje jest totalnie chybione i można je zaliczyć do ogólnie rozpowszechnionych mitów ekonomicznych.
Pora przejść zatem dalej, bo robi się jeszcze ciekawiej, gdy Pan Ryszard postanawia podjąć się krytyki kolejnych winnych zbyt niemrawego rozwoju gospodarczego – oczywiście są to ludzie bogaci!
„Bogaci stają się coraz bogatsi. A biedni coraz biedniejsi.”
Gdy czytam gdzieś, lub słyszę o tym, że bogaci bogacą się kosztem biedniejszych a w ogóle to gospodarka to gra o sumie zerowej, nóż sam mi się otwiera w kieszeni. Trzeba wykazywać się absolutną ignorancją względem historii, aby twierdzić, że poziom życia przeciętnego „biednego” spadł od powiedzmy XV wieku, albo XVIII wieku, albo nawet od początku XX wieku. W wiekach średnich człowiek biedny przymierał głodem, chodził boso, żebrał pod kościołem i umierał na ulicy. W XVIII wieku właściwie było tak samo. W XIX wieku natomiast rzesze bezrolnych mieszkańców wsi, którzy dotąd umierali zima z głodu mogły dostać prace w fabrykach u „kapitalistycznych krwiopijców” – Ci kapitalistyczni krwiopijcy sprawili, że populacja Anglii a potem Europy zaczęła gwałtownie rosnąć. I nie było to wcale zasługą masowych szczepień, bo te wprowadzono dopiero w XX wieku. A czy przepaść między biednymi a bogatymi wzrosła? Raczej zmniejszyła się. O ile w XV wieku różnica między nędzarzem a królem była kolosalna – nędzarz nie miał praktycznie dostępu do niemal żadnej usługi czy dobra dostępnego dla królów, musząc zadowolić się życiem na granicy egzystencji – o tyle współcześnie biedny mieszkaniec Europy rożni się od bogacza tym, że na wakacje jedzie na wczasy nad krajowe morze, ewentualnie nie jedzie na wakacje nigdzie. Zasadniczo cieszy się jednak jedzeniem (tyle, że nie ma tam kawioru), bieżąca wodą (ale nie jacuzzi), dostępem do opieki medycznej (chociaż nie prywatnej i nie na zawołanie,ale to akurat jest winą państwowej nieudolności, a nie bogatych ludzi), samochodem (choć zamiast rolls-royce będzie to fiat), ogrzewaniem w domu, dostępem do mediów, telewizji itd. Wzrost bogactwa obejmuje całe społeczeństwo, a nie tylko jego najbogatsze klasy, wbrew temu co wydaje się zawistnym propagandzistom i na co dał się nabrać Pan Ryszard. Jednak to ludzi bogatych oskarża on o zastój gospodarczy:
„Większość z tej kwoty 27.000.000 zł jakie zarobili ludzie bogaci nie będzie krążyła w gospodarce.”
Chwilowo pominę to, że zarzut ten autor skierował pod adresem między innymi: robotników budowlanych pracujących w firmach, które wygrały przetargi na zlecenia Urzędu Miasta w Mrągowie. Rzeczywiście! Wielcy bogacze! No ale dobrze, przecież są też ich obleśnie bogaci szefowie, a także ludzie naprawdę bogaci: milionerzy i miliarderzy. Zapewne to pod ich adresem skierowane są słowa krytyki:
„Ci bogaci ludzie też nie wydadzą tych pieniędzy na swoją konsumpcję gdyż oni od lat żyją w luksusie i nie są już w stanie sami wydać więcej pieniędzy na swoją konsumpcję. Zatem ludzie bogaci nie powiększą popytu konsumpcyjnego i nie pobudzą gospodarki.”
Ach ten nieszczęsny popyt konsumpcyjny! Co prawda uporałem się już z tym mitem, jednak dla opornych spróbujmy zastanowić się: czy bogaci faktycznie nie napędzają koniunktury? Czy jedyne, co robią bogaci ludzie, to gromadzenie wielotonowych stosów monet i banknotów w betonowych skarbcach jak Sknerus McKwacz? No, powiedzmy, że dzisiaj byłoby to raczej gromadzenie zer na zapisie na rachunkach bankowych, ale nie ma to chwilowo znaczenia dla naszego zapytania. A zatem, czy bogaci ludzie zarabiają pieniądze po to, aby złośliwie chować je i wycofywać z obiegu? Cóż, w takim wypadku podziękowałbym każdemu bogaczowi za taką mozolną i heroiczną walkę z inflacją, jednak w rzeczywistości zarzut ten jest całkowicie chybiony. Owszem, bogaci ludzie żyją w luksusie, co jednak: a) nie oznacza, że nie mogą mieć nowych, niezaspokojonych potrzeb, gdyż potrzeby ludzkie są nieskończone, b) nie zmienia faktu, że przeciętny, żyjący w luksusie bogacz konsumuje znacznie więcej, niż inni członkowie społeczeństwa. Faktem jest natomiast i temu zaprzeczyć nie można, że bogacze konsumują znacznie mniejszy procent swoich dochodów, niż biedni. Wielu biednych ludzi przeznacza na konsumpcję 100% lub niemal 100% swoich dochodów, natomiast w przypadku naprawdę bogatych osób konsumpcja stanowić może nie procent a promil ich dochodów. Nadal okazać się może, że ten promil będzie w kategoriach bezwzględnych równał się poziomowi konsumpcji kilku czy kilkudziesięciu biednych osób. Jednak czuję podskórnie, że Pan Ryszard najchętniej dokonałby „korzystnej” dla gospodarki redystrybucji dochodów, aby nieskonsumowane przez najbogatszych dochody rozdysponować między konsumujących zbyt mało biedaków. Wówczas pieniądze nie będą marnowały się prawda? Niestety dla Pana Ryszarda, całe założenie jego gospodarki napędzanej popytem jest błędne, co już wykazałem. A zatem ta nadwyżka dochodów ponad konsumpcję służy ludziom bogatym za oszczędności i pozwala inwestować, a jak już napisałem, to oszczędności i inwestycje napędzają zdrową gospodarkę. Można powiedzieć, że to bogaci odpowiedzialni są zatem za rozwój, a biedni mogą cieszyć się tym rozwojem i wzrostem poziomi życia tylko dzięki inicjatywie majętnych i przedsiębiorczych ludzi wznoszących nowe fabryki, sponsorujących badania i handlujących towarami. Gdyby nie Ci ludzie, to rzesze ubogich wyrobników wciąż od nowa i od nowa przejadałyby pracę własnych rąk w świecie znajdującym się na granicy między stagnacją a regresem cywilizacyjnym. Tak w istocie było w epokach przedkapitalistycznych, gdy postęp dokonywał się niezwykle powoli, a większość ludzi żyła na granicy przetrwania.
Kolejnymi ofiarami ataku Pana Kakowskiego są bankierzy:
„Te pieniądze będą zamrożone na kontach w bankach. Banki nie pożyczą tych pieniędzy na prywatne inwestycje, ponieważ nakłady inwestycyjne są coraz mniejsze gdyż inwestowanie w kryzysie jest bardzo ryzykowne i nieopłacalne. (…) Natomiast w bankach „rosną góry pieniędzy”, które nie krążą w gospodarce i nie rozwijają gospodarki. To jest zamrożony kapitał. I to właśnie jest przyczyną kryzysu gospodarczego.”
Ten atak na światową finansjerę jest chybiony i to podwójnie. Autor wykazał się w tych zdaniach całkowitą nieznajomością zasad panujących w bankowości. Mało tego, skrytykował nieistniejącą zbrodnię banków, która, gdyby była rzeczywiście realizowana, okazałaby się ratunkiem dla gospodarki. Mowa o gromadzeniu rezerw w bankach. Pan Ryszard wyobraził sobie, że we współczesnych bankach zdeponowane pieniądze są przechowywane i niedostępne dla spragnionej pieniądza gospodarki, w skutek czego fabryki nie mogą produkować więcej, ani nie ma za co kupić tego, co już wyprodukowano. Powinien zatem zapoznać się z rozprawą o bankowości autorstwa Jesusa Huerty de Soto, z której wyniósłby wiedzę na temat: kreacji pieniądza ex nihilo, rezerwy cząstkowej i roli banków w powstawaniu cykli koniunkturalnych. W skrócie: otóż nie, banki nie gromadzą pieniędzy i nie trzymają ich bezpiecznie, jakby były magazynami pieniędzy. Banki żyją z udzielania kredytów i choć w dawnych czasach bankierzy byli uczciwi i przyjmując od klienta depozyt przechowywali go w zamknięciu i nie pożyczali zdeponowanych pieniędzy pożyczkobiorcom, to te złote czasy – w przenośni i dosłownie – odeszły w zapomnienie. Współczesne banki maja przywilej legalnego okradania swoich klientów nadany przez państwowe banki centralne. Gdy bogaty biznesmen deponuje w banku 1.000.000 złotych, bank nie przetrzymuje jego pieniędzy uczciwie na depozycie, lecz błyskawicznie wykorzystuje je do udzielenie kredytów. Postęp rozwoju tego oszukańczego procederu opisałem w innym artykule, do którego odsyłam zainteresowanych. Tutaj warto jedynie wyjaśnić, że banki utrzymują zaledwie kilka procent rezerw na pokrycie swoich zobowiązań z tytułu depozytów. Resztę pieniędzy przeznaczają na rozkręcanie akcji kredytowej, gdyż to na niej, a nie na działalności depozytowej, zarabiają. Tak więc teza Pana Ryszarda, jakoby pieniądze ludzi bogatych leżały bezczynnie na kontach jest błędna i – o ironio losu – gdyby była prawdziwa, czyli gdyby na świecie obowiązywała reguła 100% rezerw dla depozytów na żądanie, to system gospodarczy przeżywałby znacznie mniej kryzysów finansowych, niż obecnie. Niestety w obecnym systemie w bankach wcale nie rosną żadne „góry pieniędzy”, a wręcz przeciwnie – wszystkie współczesne banki są z logicznego punktu widzenia, bankrutami niezdolnymi do spłaty swoich zobowiązań, a nie upadają tylko dlatego, że rządy gwarantują ich zobowiązania kosztem podatników. Gdyby państwowe banki centralne nie gwarantowały depozytów bankowych, bankowość w obecnej formie nie mogłaby istnieć – bez przerwy następowałyby runy na banki.
Na tym jednak Pan Ryszard nie poprzestaje i nadal bezlitośnie wyżywa się na bankach:
„Bankierzy również tych pieniędzy nie pożyczą Rządowi na sfinansowanie rządowych inwestycji infrastrukturalnych, ponieważ Budżetu Państwa nie można dalej zadłużać. Zadłużenie jest już bliskie konstytucyjnej dopuszczalnej granicy.”
No to zaraz, zaraz: w takim razie potrzeba na inwestycji, czy popytu konsumpcyjnego? Wcześniej Pan R. uparcie przekonywał nas, że inwestycje nie pobudzają gospodarki, a teraz nagle zmienia zdanie i nawołuje aby banki udzieliły państwu kredytów na budowę mostów, dróg i autostrad? Czemu nie jest konsekwentny i nie nawołuje aby banki udzieliły państwu kredytów, aby ten mógł sfinansować obywatelom ich wydatki konsumpcyjne? Przykładowo, aby dofinansował ludziom zakup mleka, chleba czy kiełbasy? Wszak Pan Ryszard ubolewał, że ludzie utracili pieniądze, które mogli przeznaczyć na swoje najpilniejsze potrzeby! Ta zaskakująca niekonsekwencja nie dziwi mnie jednak. Okazuje się bowiem, że Pan Ryszard jest apologetą państwa, które w magiczny sposób potrafi pobudzać gospodarkę i powstrzymywać kryzysy! No i dotarliśmy do sedna problemu. Wracamy tu właściwie do początku tekstu, gdzie wspomniałem o tym, że państwowe wydatki to zawsze wydatki konsumpcyjne. Tak, czy inaczej, nie bardzo wiadomo, o co Panu Ryszardowi chodzi, kiedy krytykuje istnienie konstytucyjnego limitu zadłużania państwa. Jeżeli jego zdaniem należałoby go zignorować i rząd dalej powinien pożyczać pieniądze na inwestycje infrastrukturalne, to mamy już keynesizm w czystej postaci! Aż dziw, że Pan Ryszard nie wzywa do ogólnokrajowej (albo chociaż lokalnej, w skali Mrągowa i okolic) akcji bicia okien w szybach! To dopiero napędziłoby jego upragniony popyt konsumpcyjny! Mogłoby nawet powstać nowe ministerstwo ds. pobudzania gospodarki, którego urzędnicy nadzorowaliby i rozliczali brygady bijących szyby pracowników z liczby stłuczonych szyb, wyznaczaliby limity i rejony najbardziej potrzebujące stymulacji. Już widzę tłumy ludzi błagających ministerstwo o wpisanie ich okolicy na szczyt listy rejonów potrzebujących stymulacji! Oczywiście wszyscy Ci błagający byliby zapewne szklarzami…
No dobrze, wystarczy tego wyżywania się, Pan Ryszard mimo wszystko o keynesizmie zapewne tak naprawdę nie słyszał, a jedynie przypadkiem powtarza niektóre z idiotyzmów się zen wywodzących. Jestem jednak pewien, że gdyby usłyszał o biciu szyb, z radością włączyłby je w poczet swoich postulatów. No, a teraz dojdziemy do postulatu finalnego i ostatecznie charakteryzującego poglądy gospodarcze Pana Ryszarda:
„To obłędna polityka gospodarcza liberałów prowadzona pod naciskami najbogatszych kapitalistów. Ludzie bogaci mają pieniędzy za dużo. A ludzie biedni mają pieniędzy za mało. Gospodarkę z kryzysu może wyprowadzić tylko odwrócenie kierunku tego przepływu pieniędzy. Więcej pieniędzy dla biednych a mniej dla bogatych.”
Z czymś się to kojarzy? A jakże: marksizm w czystej postaci – zabrać wyzyskiwaczom, oddać klasie pracującej! Odwróćmy kierunek przepływu pieniędzy – jak to pięknie brzmi! Niczym zawracanie rzek przez Stalina. Wszak rozum ludzki jest nieograniczony, wszystko może wymyślić i wszystko zaakceptuje – byleby było ładnie napisane, tak, jak demagogiczne hasełko Pana Ryszarda, który chciałby, aby pieniądze płynęły od bogatych do biednych, a nie na odwrót. A wtedy, niech Ci biedni, kiedy już swoje pieniądze otrzymają, niech wydadzą je wszystkie na kiełbasę, wódkę i chleb, aby popyt konsumpcyjny urósł pod niebiosa uciekając z ekonomicznych wykresów! I tak o to zapanuje globalne szczęście i zniknie kryzys! Ale, zaraz, zaraz… a gdy biedni wydadzą swoje pieniądze na chleb, gorzałę i śląską, to gdzie powędrują ich pieniądza? Czy aby czasem nie do bogatych, którzy produkują i sprzedają te dobra? I co teraz? Czyżby okazało się, że to dzięki bogatym, którzy inwestują w produkcję, biedni mogą kupować i konsumować? Och, to niemożliwe, to by załamało Pana Ryszarda. Nie może być! Zatem wraz z odwróceniem kierunku przepływu pieniędzy, trzeba też przesunąć własności kapitału służącego do produkcji na tych samych biednych, aby teraz pieniądze z konsumpcji nie płynęły już do bogaczy tylko znowu do biednych! No chyba, że Pan Ryszard ma jakiś inny pomysł, jak pozbawić bogatych ich „niezasłużonych’ dochodów? Opodatkować a wpływy z podatku rozdawać z powrotem biedakom? No nie mam już siły ani ochoty dalej pastwić się nad koncepcją „odwracania kierunku przepływu pieniędzy” i dam jej już spokój. Myślę, że widmo pragnienia komunistycznej rewolucji w niej przebłyskujące wyraźnie już uwydatniłem i to wystarczy…
No i na sam koniec pozostawiam prawdziwy kwiatek z wywodu naszego propagandzisty:
„Nasze wspólne pieniądze mieszkańców Mrągowa Otolia Siemieniec powinna wydawać na inwestycje pro-ekologiczne wykonywane przez mrągowskie firmy aby przede wszystkim zmniejszyć ilość gazów cieplarnianych emitowanych przez mieszkańców Mrągowa, aby przyczynić się do powstrzymania ocieplania klimatu przez ludzi.”
I wszystko staje się jasne – Pan Ryszard jest wrogiem rozwoju ludzkości, gdyż jest głęboko zatroskany o los pokrywy lodowej na biegunie i dobrostan niedźwiedzi polarnych. Dlatego nie w smak mu prywatne inwestycję, gdyż zwiększają poziom życia ludności a tym samym emisję gazów cieplarnianych! Zatem potrzeba nam mądrych urzędników, którzy dopilnują, abyśmy ograniczali emisję CO2 i ratowali planetę – zwłaszcza w Mrągowie, którego emisja gazów cieplarnianych może stanowić o być lub nie być naszej planety… Teraz już rozumiem, dlaczego Pan Ryszard Kakowski sam uważa siebie za eko-nomistę, a nie ekonomistę…
Małe uzupełnienie teoretyczne
Pozwoliłem sobie dołączyć do powyższej krytyki zabobonów Pana Ryszarda, dwa linki do filmów doskonale uzupełniających i wyjaśniających na gruncie teoretycznym, dlaczego jego wołanie: „więcej konsumpcji!” jest błędem. Wpływ oszczędności na strukturę kapitałową produkcji i wzrost bogactwa doskonale opisuje Jesus Huerta de Soto w swojej książce „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne”, której fragment czyta Kelthuz:
Część 1:
Część 2:
Pingback: Ekonomiczni hochsztaplerzy | ANTISTATE
Całkiem bez litości i skrupułu potraktowałeś tego dyletanta. Bajka o Królu Popycie jest przepiękna zacytuję ją u siebie z oczywistym podaniem źródła czyli twojego blogu. Brakuje u ciebie tylko solidnej podstawy merytorycznej wiadomo że oparte to jest na Misesie i szkole austriackiej tyle że bez cytatów można się przyczepiać do każdego zdania i zapytać a skąd Ty to niby wiesz? Dawniej bardziej się starałeś i cytaty i literaturę podawałeś. Polecam powrót do tej zasady fundamenty to są.