Dystrybucjonizm Johna C. Médaille’a, czyli: czy kapitalizm zawiódł?

Podsunięto mi ostatnio interesujący tekst autorstwa Johna C. Médaille’a, który przedstawia krytykę obecnego systemu gospodarczego, oraz propozycje pewnych zmian – postulowanego stanu rzeczy. O ile z diagnozą częściowo przynajmniej mogę się spokojnie zgodzić, i Medaille dochodzi do podobnych wniosków jak wielu wolnorynkowców, o tyle z postulatami już nie, a przynajmniej nie ze wszystkimi. Jako, że nie ma sensu pisać dwa razy tego samego, aby zaznaczyć, gdzie się z tezami i wnioskami Medaille’a zgadzam, to zajmę się głównie punktami, co do których pragnę wyrazić zastrzeżenia.

Już na starcie Médaille stawia się po środku, między wolnorynkowcami, a interwencjonistami, gdyż atakuje kapitalizm. Błędnie diagnozuje przyczyny upadku komunizmu i kapitalizmu (abstrahując już w ogóle od tego, że kapitalizm nie „upadł”, nawet pomimo celowych prób jego zamordowania, których ofiarą padł… wolny rynek):

„Kapitalizm upadł bowiem z tych samych powodów, co komunizm – okazał się ofiarą własnych sprzeczności wewnętrznych, skutkujących ciągłą niestabilnością.”

Można by tu zadać pytanie: czy autor powyższego zdania nie zna przyczyn upadku komunizmu, czy przyczyn „upadku” kapitalizmu? Komunizm upadł ze względu na brak kalkulacji ekonomicznej, co z góry, automatycznie skazywało centralnie planowane gospodarki komunistyczne na klęskę. I to niezależnie od wysiłków USA, aby osłabiać Związek Radziecki. Médaille nie musiałby nawet analizować historii gospodarczej Związku Radzieckiego, gdyż wystarczyłoby zapoznać się z dziełem Eugene von Bohm-Bawerka, który jeszcze, zanim komunizm zdążono gdziekolwiek zacząć implementować, wyjaśnił, dlaczego jest to system skazany na niepowodzenie. Lektura jego działa Karol Marks i upadek jego systemu[1] przydałaby się Johnowi C. Médaille’owi. Może wówczas nie próbowałby utożsamiać fundamentalnych problemów socjalizmu z wykreowanymi „wadami” kapitalizmu.

No dobrze, ale być może jednak w kapitalizmie faktycznie występują jakieś „sprzeczności” – i nawet, jeśli są one odmienne, niż te występujące w doktrynie marksistowskiej, to jednak można obwiniać kapitalizm sam w sobie, za jego upadek?

Nie można, gdyż kapitalizm jako taki nie upadł. Upadł wolny rynek, który, jak już wspomniałem, stał się ofiara poboczną w mającej miejsce w latach 20-stych i 30-tych XX wieku batalii między zwolennikami wielkiego rządu i interwencji państwa w gospodarkę (a właściwie nie tyle interwencji, co jak najdokładniejszego nią sterowania), a zwolennikami doktryny laissez faire.

Kapitalizm – czyli forma organizacji gospodarki, w której środki produkcji należą do prywatnych przedsiębiorców nazywanych kapitalistami, którzy udostępniają te środki pracownikom najemnym i zarabiają na pracy tych pracowników – ma się doskonale i żadne, rzekome, czy realne, sprzeczności wewnętrzne, nie zdołały mu zaszkodzić. Wręcz przeciwnie – w sojuszu z potężnym rządem, jaki zastąpił rządy minimalne lub quasi-minimalne – kapitalizm ten radzi sobie znacznie lepiej, niż radził sobie wcześniej. Akumulacja kapitału w rekach największych kapitalistów rośnie, zamiast spadać.

Nie jest to już jednak kapitalizm wolnorynkowy, gdyż zabito wolny rynek. No, może nie tyle zabito całkiem, co poważnie okaleczono, pozbawiając realnego znaczenia mechanizmy wolnorynkowe. Kontrolę nad pieniądzem, a więc nad całą gospodarką, przejęły banki centralne, z amerykańską Rezerwą Federalną na czele. To ich prezesi, a nie miliardy klientów i przedsiębiorców, decydują o zmianach kursów na giełdach i wywołują kryzysy finansowe. Stopy procentowe, zamiast być odbiciem preferencji czasowych milionów oszczędzających i inwestorów, są zwykłym, prostackim narzędziem rozkręcania boomów i ich gwałtownego przerywania w rekach banków centralnych. Współpracujące z nimi banki komercyjne, zarabiające na akcjach kredytowych, aktywnie uczestniczą w nakręcaniu tych baniek spekulacyjnych i trudno im się dziwić, jak bowiem głosi dobrze znane powiedzenie: okazja czyni złodzieja. W tym przypadku „okazją” jest system rezerw cząstkowych i polityka inflacjonistyczna banków centralnych.

Bailouty – czyli ratowanie z finansów publicznych bankrutujących banków i przedsiębiorstw – to właściwie gilotyna na kark wolnego rynku. Gwarancje bezpieczeństwa dla korporacji-gigantów „zbyt wielkich aby upaść”, powodują nieodpartą pokusę nadużyć, co udowadnia nam przykład Lehman Brothers i Citi Group, Bank of America, czy choćby General Motors. Z tym, że w tym przypadku mamy już do czynienia z państwowym kapitalizmem – systemem, w którym zyski trafiają do kieszeni prywatnych właścicieli i ich przyjaciół z rządu, natomiast straty obciążają podatników. Medaille dostrzega ten problem:

„Następnie mamy przykład jednostek uznawanych za „zbyt duże, by upaść,” czy też dokładniej, jako zbyt duże, by odnosić sukcesy bez szczodrych wypłat z publicznych funduszy.”

Niestety proponuje zgoła karkołomne jego rozwiązanie:

 „W tym przypadku całkiem prawowite byłoby rozbicie ich na mniejsze firmy stanowiące własność lokalnych, czy też regionalnych banków, bądź samych pracowników.”

Szkoda, że upatruje lekarstwa w wywłaszczeniu legalnych właścicieli, a nie w likwidacji przyczyn nadużyć: bailoutów. Gdyby decydenci wielkich instytucji finansowych wiedzieli, że ryzyko, jakie podejmują, może doprowadzić wprost do bankructwa i że nikt nie skupi od nich ich toksycznych aktywów ani nie ocali ich płynności, to zwyczajnie podejmowaliby ostrożniejsze decyzje. To samo dotyczy banków – gdyby istniało realne ryzyko upadku banku komercyjnego – musiałby on zachowywać odpowiednie rezerwy dla posiadanych depozytów, aby uniknąć zagrożenia ze strony runu. To z kolei ograniczyłoby skalę akcji kredytowych i wielkość baniek spekulacyjnych. W tym celu należy postulować likwidacje instytucji „pożyczkodawcy ostatecznej instancji”, czyli gwarancji banków centralnych dla depozytów. Rozdawnictwo majątku nieuczciwych przedsiębiorców też w pewnym stopniu odstraszy ich przed niepożądanymi działaniami, lecz jest złamaniem prawa własności.

Médaille w jednym ma absolutną słuszność: kapitalizm niewątpliwie wszedł w niebezpieczny związek z państwowym monopolem na przemoc.

Kto jednak jest winny tej sytuacji? Czy tylko chciwi kapitaliści lobbujący wśród polityków? Otóż nie – winni są także politycy ulegający temu lobbingowi. Winne są także rządy i zwolennicy interwencjonizmu państwowego. Winni są zwolennicy zagranicznych interwencji wojskowych będących wprost subwencją rządową dla koncernów zbrojeniowych. Winni są związkowcy lobbujący za regulowaniem rynku pracy. Winni są ekolodzy wzywający do kontrolowania każdego centymetra sześciennego lądu, morza i powietrza przez państwo. Wszyscy oni doprowadzili niegdyś do przyznania władzy centralnej uprawnień do wtrącania się w te dziedziny, w które władza centralna nie powinna się wtrącać wcale. A kapitaliści sprytnie to wykorzystali, co nie zwalnia ich z ich części odpowiedzialności. Gdyby jednak nie silna władza centralna, kapitaliści Ci nie byliby zdolni zbudować gigantycznych monopoli, wymusić barier handlowych i regulacji uniemożliwiających ich konkurencji rozbicia ich monopolu. Byli to sprytni kapitaliści, ale jednocześnie beznadziejni przedsiębiorcy, którzy na wolnym rynku nie potrafili zapewnić sobie sukcesu, więc wykorzystali państwowy aparat przemocy i przymusu do zdobycia ostatecznej przewagi.

Właściwie w dużym stopniu zgadzam się więc z diagnozą Johna C. Médaille’a, który pisze:

„Bez wsparcia i ochrony rządu, sterty kapitału nie były by w stanie wzrastać tak wysoko, im wyżej zaś rosną stosy prywatnego kapitału, tym cieńsze stają się ściany publicznej władzy, koniecznej do jego obrony. Rozrośnięty rząd i rozrośnięty kapitał idą ręka w rękę, jest to prosta i bezdyskusyjna konstatacja historycznego faktu.”

Warto jednak zauważyć, że nikt z nas, ani Médaille, ani nikt inny, nie może wiedzieć na pewno, jak wysoko urosłyby „sterty” kapitału, gdyby nie dławiący wolny rynek rząd centralny. Nie da się tego przewidzieć i nie jest to rolą ekonomii, aby to robić. Można jednak poddać krytyce hipotezę autora:

1. Nikt nie wie, czy bez ingerencji rządów wspierających budowanie potężnych monopoli (i samych nimi będących), pozostali, drobni kapitaliści, nie zbudowaliby znacznie wyższych „stert kapitału”, gdyby mieli nieskrępowaną możliwość prowadzenia działań przedsiębiorczych i gdyby zdjąć z ich barków ciężar państwowych regulacji i podatków.

2. Ponieważ obecni, wspierani przez państwo „wielcy kapitaliści”, wykorzystują sankcjonowany przez państwową przemoc monopol aby budować swe bogactwo, na wolnym rynku musieliby świadczyć lepsze usługi i oferować lepsze produkty, niż obecnie, aby pokonać konkurencję. Gdyby tak było, poziom bogactwa całych społeczeństw wzrastałby szybciej, gdyż ludzie cieszyliby się lepszymi towarami i usługami, lub otrzymywaliby je po niższej cenie, lub wystąpiłyby obie te możliwości na raz. We wszystkich przypadkach albo wzrósłby dobrobyt, albo oszczędności niezbędne do tworzenia kapitału.

Pozwolę sobie więc nieco zmodyfikować wnioski wysnute przez Médaille’a i ująć je następująco: rozrośnięty rząd i rozrośnięte monopole idą ręka w rękę.

Medaille w ogóle wykazuje się pewną niekonsekwencją, którą scharakteryzować można, jako syndrom sztokholmski. Z jednej strony wskazuje na toksyczne więzi kapitalizmu (który myli z korporacjonizmem), a z drugiej zachwala działania rządu wskazując na przykład, na pożyteczną role rządowej kontroli cen:

„Na koniec możemy zauważyć, że tak długo jak kapitalizm zdoła przetrwać, dystrybucjoniści mogą zasadnie domagać się od władz rządowego ograniczania jego różnorakich nadużyć. Tak długo jak istnieją monopole, kontrola cen stanowi uzasadnioną odpowiedź.”

Nie dostrzega więc tego, że monopole istnieją dzięki rządowi i dzięki kontroli cen. Jeżeli ktokolwiek może być wdzięczny interwencjonistom (których Medaille maskuje pod określeniem „redystrybucjonistów”), to właśnie wielki monopolista, który dzięki ograniczeniom cen zarabia najwięcej. Jeżeli rząd „w celu ochrony przed monopolami” ustali cenę maksymalną, dla dobra lub usługi, to zmniejszy jej podaż na rynek, sprzyjając monopolistom, którzy nienawidzą konkurencji. Innym przykładem walki z monopolami, jest ustalanie minimalnej ceny dobra lub usługi. Najczęściej jest to minimalna cena pracy – płaca minimalna. Ale i ona uderza w mniejszych konkurentów, a nie w „wielkiego kapitalistę”. Jeśli wzrasta płaca minimalna, to uderza mocniej w budżet niewielkich firm, które maja niższe zyski na jednego pracownika. Przykładowo podniesienie płacy minimalnej z 2000 do 2100 jednostek pieniężnych, uderzy mocniej w mały zakład zatrudniający 5 osób, i notujący zysk 5000 jednostek miesięcznie, niż w wielka firmę zatrudniającą 1000 osób i osiągającą 2000000 jednostek zysku miesięcznie.

Ponadto, to nie ceny są główna przyczyną powstawania monopoli, tylko pomoc finansowa i ustawodawcza ze strony państwa, która tworzy bariery celne, prawne i gospodarcze dla konkurencji umożliwiając monopolom powstawanie i wzrastanie.

Bardzo smutne są wnioski Medaile’a co do opodatkowania:

„Rentę ekonomiczną można skonfiskować bez żadnych negatywnych efektów (nie uwzględniając rentierów), za to z mnóstwem efektów pozytywnych.”

Biorąc pod uwagę, że renta ekonomiczna jest nadwyżką ponad wartość płatności transferowej dla właściciela czynnika produkcji, Medaille proponuje zwyczajne zabicie rynkowego procesu alokacji kapitału i pracy. Płatność transferowa jest ceną za zatrzymanie czynnika produkcji w danym zastosowaniu, dzięki czemu nie ucieka on do innego, alternatywnego zastosowania. Natomiast renta ekonomiczna jest zyskiem ponad ten koszt porzuconej alternatywy. Likwidując rentę ekonomiczną, Medaille usunie istotny, rynkowy czynnik decyzyjny dostępny przedsiębiorcom. A o alokacji czynników produkcji będzie musiał decydować przymusowo jakiś urzędnik. Brak zysku z posiadanych czynników produkcji doprowadzi po pewnym czasie do konsumpcji kapitału, a więc do sytuacji znanej nam już z przypowieści o Królu Popycie.

Zasadniczo jednak w dyskusje z propozycjami podatkowymi autora nie mam co się wdawać, gdyż jego koncepcja spłacania amerykańskiego zadłużenia jest nierealna ze względu na rosnące, a nie zmniejszające się, wydatki Waszyngtonu.

„Jednak po budżecie na obronę, największą pojedynczą pozycję w wydatkach państwa stanowią odsetki od zaciągniętych długów. Niemożliwy jest jakikolwiek postęp dopóki ten dług nie zostanie wyeliminowany, lub przynajmniej znacznie zredukowany.”

Nie sposób się nie zgodzić, że olbrzymi dług amerykański i gigantyczne odsetki od niego płacone, są tragedią amerykańskiego społeczeństwa. Przy okazji warto dodać, że w identycznej sytuacji (jakościowo) znajdują się wszystkie narody świata, z polskim włącznie, a różnice sa jedynie ilościowe – dług niektórych państw jest wyższy, innych niższy. Jednakże ja w spłacaniu zadłużenia opartego na wykreowanym z powietrza pieniądzu, nie widzę sensu, gdyż wychodzę z założenia, że pożyczkodawcy nie mieli prawa udzielać pożyczek z nieistniejących pieniędzy[1]. Medaille proponuje spłacenie złodziei, choć ma szczytne zamiary – likwidację zadłużenia – to wybrał niewłaściwą drogę.

Nie sposób nie zgodzić się z opinia autora o systemie rezerwy cząstkowej:

„Jedną z największych sił umożliwiających niesprawiedliwą akumulację własności w rękach niewielu jest system częściowej rezerwy bankowej, przyznający monopolistyczny przywilej niewielkiej grupie bankierów i ich sprzymierzeńców. Te jednostki posiadają władze tworzenia wszystkich cyrkulujących w gospodarce pieniędzy. Jest to system nie do przyjęcia ze względów moralnych i ekonomicznych, system który musi skutkować periodycznymi kryzysami(…)”

O systemie rezerw cząstkowych napisano (i ja napisałem także) już tak wiele, że nie będę się do tej kwestii szerzej odnosił – wystarczy nadmienić, że sytuacja, gdy pożyczam CI na procent coś, co nie istnieje i czego nie posiadam, jest szczytem absurdu. Absurdem jest też sytuacja, gdy Kowalski powierza pieniądze Bankierowi, natomiast Bankier daje je Iksińskiemu i obu – Kowalskiemu i Iksińskiemu – mówi, że posiadają te same pieniądze[2].

 Ciekawe sa zastrzeżenia jakie Médaille ma wobec międzynarodowego handlu, oraz globalnie rozproszonej produkcji dóbr.

„Lokalna produkcja stanowić będzie naturalną odpowiedzią na likwidację państwowych dotacji.”

Zdanie brzmi ładnie, ale nie ma kompletnie sensu. To, co jest bowiem dotowane przez państwa, to zazwyczaj właśnie lokalna produkcja – zwłaszcza w krajach rozwiniętych, takich, jak USA, gdzie lokalne rolnictwo otrzymuje olbrzymie dotacje od Rzadu Federalnego. Waszyngton nie dotuje biednych farmerów z Kongo ani Brazylii, lecz bogatych ranczerów i właścicieli farm w Teksasie, czy plantatorów cytrusów w Kalifornii. Dotuje ich produkcję, lub płaci im za to, aby akurat nie produkowali. Analogicznie dzieje się niemal we wszystkich gałęziach produkcji. Tak, czy inaczej likwidacja państwowych dotacji nie zmniejszy importu zagranicznych produktów: wręcz przeciwnie. Bez barier celnych, import tanich surowców i produktów z biednych krajów Afryki i Azji wzrośnie. Także w Europie, gdzie przykładowo dopłaca się francuskim rolnikom za zmniejszanie produkcji.

Przemysł

Médaille ma osobliwe spojrzenie na światowy model gospodarczy:

„Pewnego dnia wietnamscy pracownicy produkujący buty dla Nike uświadomią sobie, że mogą oderwać z butów znak firmowy i zacząć lokalną sprzedaż za jedną dziesiątą ceny, przy trzykrotnie wyższych pensjach realizować dwa razy większe zyski.”

Te autarkiczne poglądy z pewnością przypadłyby do gustu wszelkiej maści ekonomicznym patriotom. Jednakże są kompletnie fałszywe. Zyski ze sprzedaży obuwia spadną, jeżeli będzie ono sprzedawane na lokalnym rynku – gdyż produkt trafi do biedniejszego konsumenta, który albo zapłaci mniej, albo kupi mniej – jeśli nie zostanie obniżona cena. Amerykanin może kupić parę butów za 20$, natomiast Wietnamczyk sobie na to nie pozwoli. Po drugie, zyski spadną, jeśli nastąpi wzrosty wynagrodzeń pracowników – gdyż fundusz płac jest kosztem stałym, który musi zostać pokryty zanim w ogóle sprzedana zostanie choćby jedna sztuka produktu. Przy prawie pewnym spadku ze sprzedaży na rynku lokalnym, argumenty Médaille’a o rzekomym dwukrotnym wzroście zysków stają się absurdalne. Médaille zdaje się nie zauważać, że powodem, dla którego CI Chińczycy czy Wietnamczycy, mogą produkować obuwie, jest kapitał wniesiony z zagranicy. Bez niego, mogliby co najwyżej szyć wiklinowe łapcie albo hodaki. To środki kapitałowe zainwestowane przez zachodnie koncerny umożliwiły niepiśmiennym chłopom podniesienie produktywności powyżej poziomu na którym byli jedynie w stanie egzystować na granicy przetrwania. Tylko eksport towarów za granicę pozwoli im dalej budować kapitał i bogacić się, jednak dopóki będą biedniejsi od obywateli Zachodu, dopóty bardziej opłacać im się będzie eksport swoich produktów do Europy czy Ameryki, niż próba sprzedawania ich swoim własnym rodakom.

Wiele rodzajów produkcji nie ulegnie temu procesowi, gdyż ich opłacalność nie wynika tylko z płytkiej struktury kapitałowej, lecz z uwarunkowań naturalnych. Przykładowo, produkcja tlenku uranu w Polsce z lokalnych złóż byłaby ekonomicznym nonsensem, tak długo, jak długo bogate złoża rud uranu nie zostaną wyczerpane w krajach cieszących się obfitością tego surowca. Dopiero, gdy koszt transportu rudy będzie wyższy od kosztu wydobywania i przetwarzania jej z minimalnych, polskich złóż,wydobycie i produkcja przeniesie się na miejsce.

„Pomoże to pracownikom z Szanghaju, czy Hanoi, ale co z pracownikami Des Moines, lub Sioux Falls. Należałoby zapewnić tym ludziom takie same przywileje, jakie mają Chińczycy i pozostali pracownicy zagraniczni.”

Tylko, że to pracownicy Sioux Falls i Des Moines maja „przywileje”, jakich brakuje Chińczykom i innym pracownikom zagranicznym. Mają wysoką płace minimalną, cła ochronne, ustawy regulujące ceny ich produktów itp. Skutkiem tych „przywilejów” jest upadek produkcji w krajach bogatych, takich, jak USA, gdzie koszty pracy są bardzo zawyżone i odpływ fabryk do krajów biednych, gdzie produkcja jest tańsza. Jeżeli Médaille ma na myśli likwidacje obecnych „przywilejów” pracowników w krajach bogatych, to należą mu się brawa za ten postulat.

Jeśli chodzi jednak o zmuszenie amerykańskich producentów do produkcji na miejscu i dystrybucji lokalnej, to byłby to prawdziwy strzał w plecy amerykańskiego społeczeństwa. Znikłyby z amerykańskich sklepów całe kategorie tanich produktów sprowadzanych dotąd z zagranicy, co oznaczałoby wzrost cen i pogorszenie sytuacji ekonomicznej konsumentów – a więc też robotników.

Ale to nie koniec pomysłów na zawyżanie kosztów i cen: Médaille chciałby jeszcze aby preferowano używanie „maszyn ogólnego zastosowania nad rozwiązaniami pod konkretny produkt”, oraz atakuje nadprodukcję: „reagowanie na rzeczywisty popyt (demand-pull) zamiast nadmiernej podaży (supply-push)”. Terminy takie, jak „rzeczywisty popyt” brzmią doprawdy elegancko i ekscytująco dla utopisty marzącego o społeczeństwie idealnym, ale są nieporozumieniem dla ekonomisty. Rzeczywisty popyt jest niewiadomą dla przedsiębiorcy na etapie planowania rozmiaru produkcji. Może jedynie posługiwać się danymi historycznymi, obserwować trendy na rynku oraz wierzyć swojej intuicji. Podejmując decyzję o produkcji pewnej ilości dobra, podejmuje ryzyko przedsiębiorcze. Jego zadaniem jest jak najtrafniejsze przewidzenie przyszłego popytu i dostosowanie podaży tak, aby zmaksymalizowała jego zyski. Jeśli wyprodukuje o wiele za dużo, poniesie stratę, jeśli zbyt mało, stratę poniosą konsumenci pozbawieni dostępu do pożądanego dobra. Nie jest możliwe zebranie pełnej informacji o potrzebach konsumentów, gdyż pragnienia żywych ludzi to nie są przewidywalne wektory ruchu ciał z fizyki ani temperatury substancji z chemii. Ekonomia nie jest nauką ścisłą, a żadna ekonometria nie pozwoli zrealizować funkcjonującego modelu „produkcji pod realne zapotrzebowanie”. Centralny planista może oczywiście gromadzić informacje o zgłaszanych przez konsumentów potrzebach – przyjmując z wyprzedzeniem zamówienia na produkty – ale takie rozwiązanie sprawdza się dobrze jedynie w przypadku dóbr luksusowych i rzadkich. Sytuacja, w której w sklepach występuje niewielki nadmiar dóbr nie wynika z rozrzutności czy głupoty kapitalistów, lecz z niepewności gustów konsumenckich i z producenckiego pragnienia zadowolenia klientów. Nikt z nas nie byłby szczęśliwy w świecie, w którym, jeśli pewnego dnia zapragnie kupić sobie butelkę wina, chociaż na co dzień nie pije alkoholu, nie mógł po prostu pójść do sklepu monopolowego i kupić jednej z kilkudziesięciu „nadmiarowych” butelek tam dostępnych. Pisanie wniosku o jedną więcej butelkę wina do centralnego planisty dbającego o reagowanie na „rzeczywisty popyt” byłoby upiornym żartem z wolnego rynku.

To prawda, że produkując wszystko w niewielkim nadmiarze, marnujemy pewną ilość zasobów. Jednakże jest to nieunikniony koszt dobrobytu i wolności jaką cieszą się konsumenci. Koszt wliczony przecież w cenę towarów i usług, z jakich korzystają. Alternatywą jest nieunikniony niedostatek i pogorszenie się jakości życia konsumentów. Próby dopasowywania podaży do popytu były zresztą stałym punktem programu ekonomicznego w eksperymentach socjalistycznych. Efektem tego planowania były nieustanne niedobory nieomal wszystkiego. Szczerze wątpię, aby taki był wymarzony model gospodarczy Johna C. Médaille’a.

Rolnictwo

Autor ma także ochotę zrewolucjonizować rolnictwo. Skoro przemysł ma być lokalny, to rolnictwo też powinno być, jest przynajmniej konsekwentny w tym punkcie.

„Wbrew opinii wielkich firm, pomidor wcale nie smakuje lepiej, gdy zbiera się go zielonym i transportuje tysiące kilometrów zanim zostanie zjedzony. Poza samym smakiem dochodzi też kwestia braku ekonomicznej efektywności, skryta dziś pod zasłoną państwowych dotacji.”

Cóż, trudno nie zgodzić się, że dopłaty do rolnictwa są szkodliwym działaniem rządu – nie tylko amerykańskiego. Dopłaca się rolnikom w Europie i w Polsce. Zwykle za rezygnację z uprawiania lub hodowli, aby uniknąć „nadprodukcji” i spadku cen. Beneficjentami tych dopłat są rolnicy, którzy przy mniejszej ilości wysiłku cieszą się wyższymi cenami swoich produktów i dopłatami rządowymi. Płacenie komukolwiek za NIEPRACOWANIE jest już samo w sobie niemoralne. Natomiast wyższe ceny żywności, na jakie narażeni są konsumenci, dodatkowo pogarszają sytuację. Jednak czy na pewno import żywności wynika z dopłat rządowych?

Jeśli tak, to zdecydowanie należy z nim skończyć. Natomiast dość zabawna jest argumentacja ekonomiczna, jaką przedstawia nam Médaille:

„Kapusta sadzona w Oregonie i spożywana w Teksasie pochłania więcej energii poświęconej na sadzenie, zbieranie, transport i marketing, niż jej dostarcza w postaci kalorii. Gdyby należycie wyceniono energetyczny wkład w jej produkcję: chemiczne nawozy, maszyny ciężkie, koszty transportu itd.(…)”

Gdyby w ten sposób traktować procesy energetyczne i od ich efektywności uzależniać opłacalność ekonomiczną, to musielibyśmy zrezygnować też z silników cieplnych, których maksymalna sprawność ograniczona jest przez cykl Carnota i wynosi 40%[3]. Rozumowanie Médaille’a miałoby sens, gdyby farmerzy w Oregonie uprawiali kapustę w ilościach detalicznych, powiedzmy po jednej grządce, zbierali po 5 główek kapusty i przewozili swoje zbiory na osobnych ciężarówkach. Wówczas koszt paliwa, nawozów i pracy zużytej na produkcje i transport kapusty do Teksasu przewyższałby korzyść – innymi słowy, trudno byłoby o kupca chcącego zakupić pojedynczą główkę kapusty za, powiedzmy, 30 dolarów. Jednakże w świecie masowej produkcji i transportu, jednostkowy koszt jest liczony nie w dolarach, lecz w centach, a energia, nad której utratą ubolewa Médaille, rozprasza się na niezmiernie małe porcje przypadające na pojedyncze główki kapusty, marchewki czy co tam weźmiemy pod lupę. Ponadto nie liczy się to, czy ilość energii, jaką pozyskuje z pożywienia konsument jest większa, czy mniejsza od ilości energii, jaką zużywa gospodarka do produkcji tego pożywienia, lecz to, czy konsument pozyskuje z tego pożywienia przynajmniej tyle samo energii, co ilość utraconej w celu zdobycia środków na zakup tego pożywienia. Innymi słowy, racjonalność zakupu oregońskiej kapusty przez teksańskiego konsumenta należy oceniać z perspektywy teksańskiego farmera, a nie abstrakcyjnej pozycji matematyka-agrotechnika. I konsumenci takiej, racjonalnej oceny właśnie powinni dokonywać, nie krępowani abstrakcyjnymi wyliczeniami Johna C. Médaille.

Być może w warunkach amerykańskich dotacje przyznaje się do „transkontynentalnej kapusty”, jednak w warunkach europejskich, likwidacja dotacji, sprawiłaby rozkwit importu taniej żywności, która zastąpiłaby niekonkurencyjne produkty europejskich rolników.

Handel

Ostatnim już celem ataku Médaille’a jest międzynarodowy handel. Na ogień bierze teorię przewagi komparatywnej, której zarzuca „doktrynerski” charakter, a jej obrońców oskarża o to, że jej nie rozumieją. Pozostaje zapytać, czy nie rozumiał jej też David Ricardo? Jak zresztą teoria oparta na prostej matematyce (bez prób przewidywania „realnego popytu”, co proponuje Médaille), może być błędna? Być może autor myli przewagę komparatywną z przewagą absolutną Adama Smitha? Pisze bowiem:

„(…)„wolny handel” czyni obie strony wymiany biedniejszymi, a biedni w obu krajach są cynicznie nastawiani przeciwko sobie. Rezultat w USA był taki, że zlikwidowano bazę dla przemysłu, a żaden kraj nie może oczekiwać wzrostu i dobrobytu w inny sposób, jak poprzez tworzenie nowych rzeczy. Jeżeli stracimy tę umiejętność, zagwarantujemy sobie i naszym dzieciom życie w biedzie i zależności od innych.”

Zgadza się – aby być bogatym, trzeba wytwarzać cenne dobra lub usługi. Zdaje się, że Médaille nazbyt obawia się upadku nieefektywnego, nie potrafiącego produkować po atrakcyjnych, konkurencyjnych cenach przemysłu amerykańskiego. Jeśli jednak spojrzymy na sprawę od strony klientów, to w jego interesie jest, aby nieefektywny, niekonkurencyjny przemysł amerykański upadł, jeżeli nie potrafi bez użycia państwowej przemocy (cła, regulacje) poradzić sobie z zagranicznymi producentami. Teoria przewagi komparatywnej mówi, że jeżeli koszt produkcji dobra A jest w USA wyższy niż koszt produkcji dobra B, a w, powiedzmy, Chinach, jest odwrotnie, a jednocześnie koszt produkcji obu dóbr jest niższy w Chinach, to obu krajom opłacać się będzie utrzymywanie wymiany handlowej i wymiana tych dóbr. W związku z czym produkcja nigdy nie ucieknie całkiem ze Stanów Zjednoczonych, ani z innych, bogatych państw. Ponadto, nawet, jeżeli miałoby się to stać, nie należy powstrzymywać tego procesu – jest on naturalnym skutkiem zdroworozsądkowego działania przedsiębiorców. Tak długo, jak warunki gospodarcze w bogatych krajach nie pozwalają im konkurować z resztą świata, tak długo produkcja będzie przenosić się do regionów dysponujących tańszą siłą roboczą i surowcami. Zatrzymywanie tego procesu uderzy po kieszeni przede wszystkim społeczeństwa bogatych państw, ale także biedniejsze regiony, takie, jak Indie czy Chiny.

Podsumowując

Jak wielu, którzy sądzą, że odkryli „trzecią drogę” między socjalizmem i kapitalizmem, John C. Médaille dostrzega pewne istotne wypaczenia kapitalizmu, jednakże oferuje niezbyt mądre „lekarstwa”. Odżegnuje się od państwowego przymusu, jednakże opowiada się za takimi rzeczami, jak kontrola cen czy handlu międzynarodowego. Myli kapitalizm z korporacjonizmem, a za przewinienia państwowych interwencjonistów i ich korporacyjnych klientów, chce karać całe społeczeństwo ograniczaniem wolnego rynku. Nie tędy droga. Po lekturze jego tekstu w pełni rozumiem, dlaczego libertarianom i redystrybucjonistom nie jest i nie będzie nigdy do końca po drodze. Nawet, jeśli mają wspólnych wrogów w postaci komunistów i faszystów.

——————————————————————————————————————–

[1] – Swoją drogą Médaille sam zwraca na to uwagę w części swego tekstu poświęconej systemowi finansowemu:

„(…)nie można „spłacić” pieniędzy, których się nigdy nie otrzymało, rzeczywistymi dobrami redukować „dług”, który był jedynie wpisem księgowym jakiegoś banku.”

Smutne zatem, że wcześniej proponował sukcesywną spłatę amerykańskiego zadłużenia.

[2] – Oczywiście to zdanie jest znaczącym uproszczeniem – w istocie bankierzy nie mówią nikomu, co robią z jego pieniędzmi. W rzeczywistości po prostu Kowalski myśli, że bank trzyma bezpiecznie jego pieniądze, a Iksiński myśli, że pożyczył pieniądze, które należały do banku. W efekcie pogwałcona jest zasada uczciwego depozytu nieprawidłowego, a banki napędzają cykle koniunkturalne wywołując kryzysy. Jako, że jest to olbrzymie uproszczenie, zainteresowanych odsyłam do lektury doskonałej ksiażki Jesusa Huerty de Soto: Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne.

[3] – http://autowiedza.republika.pl/moc_i_sprawnosc.html

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s