Popyt nie napędza gospodarki cz. I

Gdy po raz kolejny natraficie na kogoś, kto będzie próbował przekonywać Was, że gospodarkę napędza popyt, pokażcie mu te słowa.
Znów, tym razem w jakimś artykule, napotkałem tezę, jakoby największym problemem polskiej gospodarki był zbyt niski udział płac w PKB. Zdaniem autora tego stwierdzenia, w interesie pracodawców jest wypłacanie pracownikom wyższych płac, aby w efekcie ci pracownicy więcej wydawali na towary w sklepach, co ma zapewnić wyższe przychody przedsiębiorcom.
Pozorna słuszność takiego argumentowania opiera się na niedorzecznie zapętlonym rozumowaniu zgodnie z którym wąż może najeść się własnym ogonem.
Jednakże wzrost gospodarczy, który jest niezbędny do wzrostu płac realnych, nie może polegać na przesuwaniu funduszy z inwestycji do konsumpcji.
Jaki będzie skutek zwiększenia płac w gospodarce? Załóżmy, dla uproszczenia, że mamy przedsiębiorców dysponujących 100 jednostkami pieniężnymi przychodu ze sprzedaży dóbr i usług, które mogą odpowiednio: przeznaczyć na inwestycje, skonsumować sami, oraz przeznaczyć na płace dla robotników. Ponieważ nie mogą oni oczywiście zatrudniać swoich pracowników za darmo, muszą im wypłacić jakieś pensje. Załóżmy, że przeznaczają na ten cel 46 jednostek p. (w artykule podano, że udział płac w PKB naszego kraju to 46%). Pozostałe środki przeznaczają na inwestycje (w tym te konieczne do odtwarzania i amortyzacji kapitału), oraz na własną konsumpcję. Załóżmy, że konsumują oni z tego 10 j.p., a pozostałe przeznaczają na inwestycje i odtwarzanie kapitału.
Jeżeli skłonimy – zgodnie z pragnieniem niektórych – przedsiębiorców, aby wypłacili pracownikom wyższe pensje i przeznaczą na ten cel dodatkowe 10 jednostek, nieuchronnym tego skutkiem będzie pomniejszenie się konsumpcji samych przedsiębiorców, ich wydatków na inwestycje i odtwarzanie kapitału, lub dowolna kombinacja obniżenia wydatków na oba te cele. Ta trzecia możliwość wydaje się najbardziej prawdopodobna. Po pierwsze, jest niewyobrażalne, aby przedsiębiorcy zrezygnowali całkowicie ze swojej konsumpcji. Po drugie, jest też mało prawdopodobne, aby wszyscy z nich postanowili obciąć tylko wydatki na inwestycje i odtwarzanie kapitału. Zapewne więc wybiorą jakieś – różne dla każdego z nich – kombinacje tych dwóch ograniczeń, aby sfinansować podwyżki płac. Jakie mogą być tego skutki dla gospodarki?
Zdaniem zwolenników wzrostu udziału płac w PKB, możemy spodziewać się wzrostu popytu, który przełoży się na wzrost przyszłych przychodów przedsiębiorców. Jednocześnie zaś wzrośnie poziom życia pracowników mogących konsumować więcej owoców swojej pracy.
Musimy jednak zdać sobie sprawę z kilku problemów wynikających z takiego rozumowania. Po pierwsze, wydatki konsumpcyjne w gospodarce to nie tylko wydatki ponoszone przez pracowników, ale także wydatki ponoszone przez przedsiębiorców – oni także konsumują. Wynika z tego, że nie można zwiększyć całkowitej konsumpcji poprzez przesunięcie części wydatków konsumpcyjnych przedsiębiorców do wydatków pracowników na konsumpcję. Sumaryczna konsumpcja pozostanie w kategoriach monetarnych taka sama – chociaż zmieni sie być może jej struktura, gdyż przedsiębiorcy mogą konsumować inne dobra i usługi bądź w innych proporcjach, niż pracownicy. Tak czy inaczej, nie ma znaczenia, czy spośród 56 jednostek pieniężnych wydanych na konsumpcję, 46 wydadzą pracownicy i 10 przedsiębiorcy, czy może 50 pracownicy a 6 przedsiębiorcy czy może będzie to dowolna inna konfiguracja tych wydatków. Można więc od razu powiedzieć, że wszelkie ograniczenie konsumpcji przez przedsiębiorców celem podniesienia płac dla pracowników, nie może doprowadzić do globalnego wzrostu konsumpcji w gospodarce. Wzrośnie może konsumpcja jednych towarów i usług (zakupowanych chętniej przez pracowników) a spadnie konsumpcja innych (nabywanych chętniej przez przedsiębiorców), jednak wówczas zwolennicy takiego rozwiązania powinni wprost przyznać, że chcą aby wytwórcy jednych dóbr konsumpcyjnych zyskali kosztem wytwórców innych dóbr, miast udawać, że chodzi im o wzrost zagregowanego popytu.
Ale, jak uprzednio stwierdziliśmy, przedsiębiorcy nie tylko mogą ograniczyć własną konsumpcję, aby sfinansować zwiększoną konsumpcję pracowników, lecz także obciąć wydatki przeznaczone na inwestycje i na odtwarzanie kapitału. Być może to jest ten magiczny sposób, w jaki wzrośnie całkowity, zagregowany popyt i przyszłe zyski przedsiębiorców?
Jeżeli taki scenariusz jest w ogóle możliwy, to z pewnością nie jest on konieczny i najbardziej prawdopodobny. Przeciwko takiemu rezultatowi przemawia wiele czynników. Po pierwsze, wzrost płac musi być w ogóle możliwy. Jest on możliwy wtedy, gdy przedsiębiorcy płacą pracownikom stawki które ustalają poziom płac poniżej maksymalnego, możliwego poziomu rynkowego a więc możliwe jest ich podniesienie po którym przedsiębiorcy nadal będą osiągali zysk z produkcji i świadczenia usług. Jeżeli płace już znajdują się w stanie bliskim równowagi rynkowej – a musimy pamiętać, że płace zawsze do takiego stanu dążą, choć nigdy go oczywiście nie osiągają – to żadne znaczące podwyżki nie będą w ogóle możliwe, gdyż oznaczałyby one, że koszt zatrudnienia pracowników przekroczyłby zysk krańcowy z ich pracy. Innymi słowy, przedsiębiorcy dopłacaliby do ich zatrudnienia, przynosiliby oni stratę.
Nawet, jeżeli podwyżki są możliwe – załóżmy, że rynek znajduje się w stanie głębokiej nierównowagi, gdy podaż pracy ze strony pracowników znacząco przewyższa popyt na nią ze strony pracodawców, więc cena pracy jest na tyle niska, że można ją podwyższyć w znaczącym nawet stopniu – stoją przed nami jeszcze inne problemy.
Nawet, jeśli pracownicy otrzymawszy wyższe wynagrodzenia przeznaczą całość swoich płac na konsumpcję, niczego nie oszczędzając – a dla uproszczenia zazwyczaj traktuje się pracowników najemnych jako osoby konsumujące 100% swoich dochodów – to bez jednoczesnego wzrostu podaży dóbr i usług na rynku, jedynym efektem po dostosowaniu się gospodarki do nowej sytuacji, będzie wzrost cen dóbr oferowanych na sprzedaż. Oczywiście nie wszystkie towary i usługi podrożeją jednakowo – jedne te zmiany dotkną bardziej, inne mniej – może mieć na to wpływ choćby proporcja pracy do kapitału, jaka była wymagana do ich wytworzenia, a także sztywność popytu na te dobra. Mimo to, bez jednoczesnego wzrostu podaży, przy podwyższonym popycie, w większości przypadków następuje wzrost ceny. Tak więc choć nominalne wydatki konsumpcyjne wzrosną, realna konsumpcja nie musi wcale zmienić się, może nawet spaść. Wynika to z faktu, że dobra konsumpcyjne zakupowane przez pracowników są zwykle dobrami niższego rzędu, o bardziej sztywnym popycie, więc ich ceny mogą wzrastać swobodniej od cen dóbr wyższego rzędu, kupowanych przez przedsiębiorców.
Jednakże w rzeczywistości ceny wzrosną jeszcze bardziej, gdyż przy ograniczonych nakładach na inwestycje i odtwarzanie kapitału, oraz zmniejszonych zyskach w skutek podwyższonych płac, niektórzy przedsiębiorcy ograniczą produkcję jeszcze bardziej zmniejszając podaż dóbr konsumpcyjnych na rynku, inni odnotują straty i zmuszeni będą zamknąć produkcję. W efekcie ilość dostępnych na rynku dóbr i usług będzie mniejsza, niż przed podwyżką płac i nawet wzmożona tymczasowo konsumpcja nic nie może tutaj zmienić poza windowaniem cen.
Jak więc widać, postulat podwyższania udziału procentowego płac w PKB jest nie tylko mało realny w tym scenariuszu, ale także – w razie, gdyby sie ziścił – doprowadziłby do skutków odwrotnych od zamierzonych. Zamiast wzrostu realnych dochodów pracowników i przedsiębiorców, uzyskano by spadek realnych płac (przy wzroście nominalnych) oraz realnych zysków przedsiębiorstw. Jednocześnie wystąpiłby problem spadku produkcji oraz konsumpcji kapitału.
Istnieją jeszcze dwa inne scenariusze, jeden jest anty, a drugi prorozwojowy dla gospodarki. Pierwszy wymaga aktywnej polityki monetarnej ze strony rządowego banku centralnego i banków komercyjnych, a drugi wymaga wzrostu oszczędności i inwestycji w gospodarce. Zajmiemy się jednak nimi odpowiednio w II i III części tych rozważań, już wkrótce.