Prawa człowieka – do samo-posiadania, swobodnego dysponowania swoją własnością zdobytą na drodze handlu, podarunku, pracy lub pierwotnego zawłaszczenia – nie podlegają dyskusji. Wraz z uzupełniającym je aksjomatem nieagresji tworzą solidny i niepodważalny fundament filozofii libertariańskiej tworząc bazę do wyprowadzania z nich wszelkiej maści logicznych rozumowań pozwalających odpowiadać libertarianinowi jak powinien postąpić w niemal każdej sytuacji. Wyjątki od tej reguły są bardzo nieliczne: zasady te natrafiają na pewne trudności jedynie w odniesieniu do wychowania dzieci, oraz aborcji. Moim zdaniem pewnym problemem może być także kwestia traktowania zwierząt.
Zwierzęta, jako organizmy zasadniczo prostsze od człowieka, a przynajmniej pozbawione niektórych jego przymiotów: osobowości, świadomości (w ludzkim jej znaczeniu), oraz wolnej woli (jeśli potraktujemy je jako biologiczne „maszyny” realizujące zaprogramowany w nich ewolucyjny przymus przeżycia i rozmnażania się), są na ogół traktowane na dwa sposoby. Pierwszy to czysto użytkowe wykorzystanie – jako siła robocza, źródło skór, wełny, rogu oraz, przede wszystkim, mleka i mięsa. Drugim stosunkiem, jaki łączy ludzi ze zwierzętami, jest rodzaj przyjaźni żywionej wobec zwierząt domowych, tych, które trzymamy obok siebie na co dzień, tych, które sypiają u naszych nóg w naszych łóżkach, które grzeją nam kolana zimą i dla których kupujemy puszkowane przysmaki w marketach. Zazwyczaj zwierzęta z tych dwóch grup należą do zupełnie innych gatunków – inne zwierzęta jemy, a inne są naszymi domowymi przyjaciółmi. Dlaczego zwracam na to uwagę? Ponieważ nawet podejmując próbę konsekwentnego rozważenia odpowiedzi na pytanie: czy zwierzętom przysługują prawa? muszę wziąć pod uwagę odmienny stosunek ludzi do zwierząt domowych niż wobec zwierząt hodowlanych.
Czy zwierzętom powinny przysługiwać jakiekolwiek prawa? Niektórzy powiedzą, że nie powinny. Zwierzęta to nie ludzie, a prawo naturalne dotyczy tylko ludzi. Cóż, jest to o tyle arbitralne rozstrzygnięcie, że trudno nie poddać go krytyce. Jakkolwiek mało kto byłby gotowy przyznać zwierzętom status równoprawny, co człowiekowi – i ja sam taką osobą nie jestem – to jednak zaliczenie ich w poczet obiektów takich samych, jak nieożywiona materia, czyli w poczet przedmiotów martwych, byłoby dramatycznym uproszczeniem i zaprzeczeniem podstawowych faktów: tego, że zwierzęta żyją i czują. Coś czują na pewno, gdyż posiadają układ nerwowy, mózg i reagują na bodźce temu układowi nerwowemu dostarczane. W przypadku bardzo prostych zwierząt te reakcje można wyjaśnić najprostszymi instynktami, za pomocą dwóch fundamentalnych praw biologicznych: dążenia do przeżycia i dążenia do przedłużenia gatunku. Tak więc zdecydowana większość zwierząt w jakiś sposób unika bólu, ucisku fizycznego czy dotyku w ogóle. Uciekają przed ogniem, atakami fizycznymi, lawinami, powodzią. Można jednak sprowadzić większość tych reakcji do mającego miliardy lat programu ewolucyjnego zatytułowanego „Przetrwanie gatunku”, który w milionach przeróżnych wariacji rozprzestrzenił się na planecie i przechowywany jest przez każdą żywą komórkę każdego organizmu. Mają ten instynkt też ludzie, o czym warto pamiętać, gdy unieważniamy go w dyskusji o podmiotowości organizmów.
Inne jednakże zwierzęta, przejawiają ciekawe i trudne do wytłumaczenia samym tylko instynktem przetrwania i przedłużenia gatunku, reakcje układu nerwowego. Są wśród nich kocia ciekawość, psie przywiązanie (czy raczej cały szereg reakcji i zachowań o tym przywiązaniu świadczącym), ślady inteligencji i samoświadomości u niektórych naczelnych. Zdaję sobie sprawę z tego, że cześć libertarian uzna, że to nie upoważnia nas do uznawania zwierząt za istoty posiadające jakiekolwiek prawa przysługujące człowiekowi. Część libertarian jest skłonna powiedzieć to samo o nienarodzonych dzieciach, czemu jednak się sprzeciwiam. Mam pewność, że dla tych, którzy ludzkiemu płodowi nie przyznają prawa samo-posiadania swego ciała, moje argumenty w obronie praw zwierząt zdadzą się totalnym nonsensem. Akceptuję to, sam bowiem mam poważne wątpliwości, co do tych praw. Czy zatem zwierzęta zasługują i powinny być traktowane w jakikolwiek „ludzki’ sposób? Czy przysługują im jakiekolwiek prawa? Czy też wolno nam się z nimi obchodzić w dowolny sposób, eksploatować je, zabijać, a nawet maltretować, jeśli takie są nasze potrzeby?
Gdyby rozpatrywać tą kwestię przez pryzmat „natury”, czyli w kontekście nieuniknionych procesów mających miejsce w przyrodzie, odpowiedź wynika wprost z postępu ewolucji i z trwającego wiele milionów lat doboru naturalnego. Wynikiem niezliczonych konfrontacji o dobra naturalne między gatunkami, jakie dotąd zamieszkiwały ta planetę, jest stan obecny: człowiek jako absolutnie dominujący gatunek, pod którego kontrolą znajdują się wszystkie pozostałe istoty. Oczywiście w pewnym stopniu jest to kontrola iluzoryczna – wpływ populacji ludzkiej na życie mrówek, przewyższającej nasz gatunek zarówno liczebnością jak i całkowitą masą wszystkich, istniejących osobników, jest znikomy. Totalność naszej kontroli nad mrówkami i większością owadów ogranicza się do tego, że potrafimy na ogół utrzymać ich duże populacje z dala od swoich mieszkań. W „dzikiej” naturze, mrówki egzystują jednak swobodnie tak, jakby ludzka populacja w ogóle nie istniała. Podobne przykłady można mnożyć. Totalna dominacja człowieka nad innymi gatunkami polega głównie na wtłoczeniu ich poza granice swych miast, dróg i ośrodków przemysłowych, oraz na redukcji populacji niektórych z nich. Część gatunków łatwiejszych do wytrzebienia oczywiście wytrzebiliśmy bezlitośnie, inne są bliskie wymarcia. Kilkadziesiąt gatunków przemieniliśmy sobie w źródło żywności i surowców – skóry, wełny, rogu, kości itp. Jest to jednak znikomy procent wszystkich zwierząt istniejących na globie. Można jednak nadal powiedzieć, że człowiek podporządkował sobie naturę, gdyż jest jedynym gatunkiem odciskającym swój wpływ na znaczący procent innych gatunków w sposób świadomy i zamierzony, oraz jedynym zdolnym na znaczącą skalę przekształcać środowisko naturalne. I nie zmieniają tego w sposób znaczący konkurujące pod tym względem z ludźmi bobry budujące całkiem zaawansowane tamy, ani termity wznoszące zauważalne „miasta”. Pozornie więc zdominowaliśmy nasza planetę i podporządkowaliśmy sobie inne żywe gatunki i nic temu nie zagraża. Wystarczy jednak jedna, większa katastrofa: uderzenie asteroidy o średnicy 1 km, albo eksplozja supernowej w okolicy i rodzaj ludzki zniknie, tak, jak wszystkie, lub większość gatunków większych od gryzoni i owadów. Tak więc nasze panowanie może być absolutne, ale chwilowe. Mimo to, w chwili obecnej, patrząc kategoriami praw natury – czyli praw silniejszego – jesteśmy gatunkiem dominującym, władamy globem i tak, jak lwica może zrobić wszystko z antylopą, którą dogoni i rozszarpie, tak my możemy zrobić wszystko z dowolnym zwierzęciem. Pozwala nam na to nasze DNA, które okazało się najskuteczniejszym i najbardziej morderczym wobec konkurencji replikatorem na planecie. Co więcej, z punktu widzenia priorytetów życia – które rozumiem, jako jakość organizacji materii inną, niż obiekty nieożywione – to człowiek jest jedyną „platformą” biologiczną, która aktualnie daje choćby minimalne nadzieje na to, aby życie przetrwało nieuchronną śmierć naszej planety, gdy umrze pobliska gwiazda – Słońce. Tylko ludzie mają obecnie jakąś, choćby minimalną, szansę na opuszczenie układu słonecznego (w absurdalnie odległęj przyszłości co prawda), ale jednak. O ile nie doprowadzą sami do swojej zagłady – np. poprzez zamordystyczne regulacje ekologiczne, niszczenie przemysłu, obniżanie poziomu życia i preferowanie dobrobytu dla drzewek i misiów koala zamiast dobrobytu dla swojego własnego gatunku. Tak więc, nie tylko z czysto egoistycznych pobudek, ale ze względu na nieuchronność końca tej planety jako środowiska do życia, ludzie mają prawo, a nawet obowiązek wyczerpać wszelkie surowce globu i ich przetrwanie jest ważniejsze niż przetrwanie innych gatunków.
Wracając jednak do tu i teraz i do rozważań natury libertariańskiej: czy wyższość człowieka w stosunku do innych gatunków uprawnia go do dowolnego rozporządzania zwierzętami? Czy, abstrahując od tego, że nie potrafią skutecznie bronić się przed naszą agresją, jest to agresja, czy „wykorzystywanie zasobów naturalnych”? Niektórzy libertarianie powiedzą, że zwierzę jest po prostu własnością, taką, jak przedmiot, jak grzebień czy szafka. Właściciel może zrobić wszystko ze swoją własnością – połamać grzebień i porąbać siekierą szafkę. Nikt nie wejdzie mu w drogę ani nie będzie go karał za zniszczenie jego własności, o ile proces jej niszczenia nie wyrządził szkody nikomu innemu ani jego włąsności. W tym ujęciu właściciel psa, może go zabić i nie wolno go za to karać, bo nie dokonał agresji przeciwko nikomu ani cudzej włąsności.
Samo-posiadanie zwierząt?
Aby móc powiedzieć o inicjowaniu agresji wobec zwierząt, należy ustalić, czy są one istotami do których odnosi się pojęcie samo-posiadania. Samo-posiadanie oznacza, że tylko ja mam prawo decydować o swoim ciele, jego miejscu pobytu, o tym, do czego moje ciało wykorzystam, albo czy i jak pozwolę wykorzystać moje ciało innym: czy pozwolę innym siebie dotknąć, zaprowadzić gdzieś itd. Samo-posiadanie jest fundamentem naszej, ludzi, wolności. Zanegowanie mojego prawa do posiadania własnego ciała oznaczałoby, że posiada je ktoś inny, lub, że nikt go nie posiada. Gdyby nikt go nie posiadał, moje ciało nie byłoby zdolne do działania, gdyż nie otrzymywałoby rozkazów z mojej świadomości, pozostawałoby bezwolną kukłą. Ponieważ nie obserwujemy w rzeczywistości ludzi jako bezwolnych kukieł, oczywiste jest, że ich ciała są posiadane przez kogoś. Jeżeli moje ciało byłoby własnością kogoś innego, byłbym niczym więcej, jak niewolnikiem, albo mówiącym przedmiotem. Ktoś inny decydowałby, co mam robić i kiedy. Nie dzierżąc pełnej kontroli nad swoim własnym ciałem, nie byłbym wolnym człowiekiem. Szczęśliwie większość ludzi nie stanowi cudzej własności. Cieszymy się prawem samo-posiadania. Jest ono na różne sposoby naruszane, głównie przez państwo, które ogranicza naszą wolność do zażywania różnych substancji, takich, jak alkohol, tytoń, narkotyki czy lekarstwa, albo zmusza nas do zażywania pewnych substancji, jak jest w przypadku przymusowych szczepień. Osoby o odmiennej orientacji seksualnej w wielu miejscach na świecie mają kłopoty ze względu na to, że wykorzystują swoje własne ciała do dobrowolnych interakcji seksualnych, czego różne rządy, grupy religijne i organizacje starają się im zabraniać. W wielu miejscach na świecie ludziom zabrania się pewnych czynności czy zachowań, które dotyczą tylko ich własnych ciał. Niemniej jednak przez większość czasu nikt nie ogranicza naszego samo-posiadania.
Inaczej jest w przypadku zwierząt. O ile dzikie zwierzęta, takie, jak ptaki, owady czy stworzenia leśne raczej nie napotykają często opresji ze strony ludzi, to jednak większość zwierząt żyjących w pobliżu ludzi lub razem z ludźmi, podlega przeróżnym zabiegom ograniczającym ich wolność, opresjom, jest zabijana i torturowana. Począwszy od psów wiązanych do budy, poprzez ptaki trzymane w klatkach po miliony sztuk zwierząt hodowlanych: świń, krów, kur hodowanych masowo i masowo mordowanych. Cała masa tych żywych organizmów spotyka się z najróżniejszym traktowaniem – od troskliwej opieki, po bezwzględna eksploatacje a nawet bezmyślne tortury. Oczywiste jest, że tego typu traktowanie człowieka spotkałoby się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony każdego z nas. Troskliwa opieka jest odpowiednia tylko wobec istot pozbawionych zdolności samodzielnego przetrwania i obdarzamy nią ludzi kalekich, inwalidów, obłożnie chorych i słabych. Jest dla nich zarezerwowana, przynajmniej w swej najostrzejszej postaci. W lżejszej dotyczy tez osób nam bliskich, którym staramy się zapewnić komfort, bezpieczeństwo i szczęście. Nie jest to jednak przejaw naszej wyższości nad nimi ani wynik życiowej konieczności, lecz tylko naszego przywiązania i miłości do nich. Mniej więcej tak traktujemy cała klasę zwierząt domowych: kotów, psów, chomików, papużek, myszo i szczuroskoczków, świnek morskich, żółwi itd. Niektóre z tych zwierząt przez tysiąclecia zbudowały nawet rodzaj symbiozy z ludźmi: psy i koty. Inne po prostu bezwolnie akceptują naszą opiekę i rodzaj niewoli, jaki się z nią wiąże prawdopodobnie nie mając większej świadomości kim, ani czym w ich najczęściej krótkim życiu jesteśmy. Po prostu przeżywają swoje życie w swoich klatkach i akwariach.
Istnieje grupa zwierząt, które traktujemy jednak odmiennie: jako źródło mięsa, mleka, skór, rogu. Zwierzęta hodowlane stanowią istotną cześć naszej gospodarki, znaczną część naszej codziennej diety oraz istotny wycinek wiejskiego krajobrazu. Rodzą się w przemysłowych warunkach, milionami stłoczone w gigantycznych halach i giną milionami, w innych halach, aby trafić w formie różowej szynki na nasz stół. Abstrahując chwilowo od gospodarczej konieczności, jaka zmusza nas do takiego traktowania krów, świń czy indyków, należy zauważyć, że jest to z pewnością traktowanie pozbawiające te zwierzęta elementarnego prawa do samo-posiadania.
Dzikie zwierzę ma to szczęście, że ma szansę nigdy nie spotkać człowieka, który pozbawiłby je wolności bądź życia. Dla części z nich ludzie są tylko obcym, odległym tłem, organizmami z miasta, które z dziwnych przyczyn od ziemi i drzew preferują beton i szkło. Dopóki człowiek nie wkroczy w pobliże dzikich zwierząt, ich prawo samo-posiadania znajduje pełna realizację, niezakłóconą dopóki roślinożerca nie stanie się łupem drapieżnika. Myślę, że można jednak uznać, że drapieżnik mogący żywić się tylko mięsem, ma prawo do zabicia roślinożercy, a nawet nie tylko prawo, ale i obowiązek wynikający z ewolucyjnej budowy swojego układu trawiennego, budowy ciała, przystosowań do polowania, skradania się i zabijania. Działa zgodnie ze swoja naturą. Nie ma niczego niemoralnego ani niesprawiedliwego w tym, że lew rozszarpuje gnu, albo wąż połyka szczura. Nie ma też niczego niemoralnego w tym, że ludzki myśliwy zabija zwierze, aby je zjeść. Co do szycia sobie ubrań z jego skóry i futra, można mieć wątpliwości. Wszak ubranie można utkać też z lnu, albo wełny ostrzyżonej z owcy. Nie występuje przymus ewolucyjny, instynkt wskazujący jedyną ścieżkę realizacji biologicznej potrzeby. Tak więc zabijanie zwierząt dla skór i innych surowców staje się jedynie przejawem wygody i dążenia do luksusu, a nie sposobem na przetrwanie. Zwolennicy wegetarianizmu i jego skrajnej postaci – weganizmu – orzekliby w tym miejscu, że nawet zabijanie zwierząt dla mięsa jest zbędne. Nie zamierzam spierać się o to, nie jestem bowiem kompetentny aby oceniać, czy dieta całkowicie pozbawiona zwierzęcego mięsa jest wystarczająca i odpowiednia dla człowieka. Osobiście śmiem w to wątpić, nie wydaje mi się także możliwe, aby kiedykolwiek ludzka rasa zrezygnowała z takich przysmaków, jak szynki, kiełbasy, hamburgery, pieczenie, bekon czy steki.
Mimo, że nie przychodzi mi do głowy kwestionować prawa ludzi do zjadania zwierząt, nadal czuję się obowiązany do próby udzielenia jakiejś odpowiedzi na pytanie: czy zwierzęta maja jakieś prawa? I co z tych praw może lub powinno wynikać?
Kiedy mam prawo zabić zwierzę?
Zabicie drugiego człowieka jest dopuszczalne tylko w sytuacji obrony przed atakiem ze strony tego człowieka. Niektórzy libertarianie zgodzą się też, że dopuszczalne jest zabójstwo będące zemstą na mordercy. Niewątpliwie zatem dopuszczalne jest zabicie zwierzęcia, które mnie atakuje. Skoro wolno mi zabić człowieka, który zabił (np. mojego krewnego), to wolno mi też zabić zwierzę w akcie zemsty. tutaj aksjomat nie-agresji oraz dopuszczalność agresji jako odpowiedzi na atak sprawdza się podobnie dla zwierząt, jak i dla ludzi.
Istnieje sytuacja, która nie występuje, lub prawie nie występuje w relacjach międzyludzkich, a występuje w stosunkach człowiek-zwierzę, która moim zdaniem usprawiedliwia zabijanie zwierząt. Jest nią relacja drapieżnik-ofiara. Jestem mięsożercą, jeśli mogę wzbogacić swoja dietę o mięso, mam prawo uśmiercić zwierzę, aby je zjeść, a tym samym ocalić swoje życie lub zdrowie. W skrajnych przypadkach, jak wiemy z historii, ludzie zdolni są nawet do zabicia i zjedzenia przedstawiciela własnego gatunku, czyli do kanibalizmu. Instynkt przetrwania przejmuje wtedy kontrolę nad człowiekiem. Mimo to akt kanibalizmu uznalibyśmy za przestępstwo i agresję. Z punktu widzenia libertarianina kanibal może zostać bezkarnie zabity przez napadnięta przez siebie ofiarę, a zwolennik prawa do zemsty przyzna też, że bliscy i przyjaciele ofiary kanibala mają prawo ścigać mordercę po fakcie i zabić go bezkarnie nazywając to sprawiedliwością czy może zadośćuczynieniem ich stracie.
Nikomu z nas nie przyszłoby do głowy ścigać myśliwego, który z głodu zabił zwierzę, upiekł je i zjadł. Chyba, że ścigać go za kłusownictwo, jeśli polował na terenie prywatnym i zabił zwierzynę należąca do kogoś innego. Nie przyszłoby nam jednak do głowy karanie kłusownika śmiercią, a co najwyżej grzywną, jak za zdemolowanie cudzej własności.
Jeśli jednak mielibyśmy traktować prawo do samo-posiadania naprawdę bardzo, bardzo poważnie, należałoby zapytać się, czy jest ono na pewno wyłącznie prawem przysługującym w pełni tylko człowiekowi? Czy tylko i wyłącznie człowiek ma prawo do zachowania nienaruszonego ciała i swojej osobistej wolności? Zwierzę nie jest przedmiotem martwym, zdecydowanie przejawia zdolność do samodzielnego sterowania swoim ciałem, realizacji za jego pomocą swoich potrzeb, obrony swego życia w zakresie jaki umożliwiła mu ewolucja, do przemieszczania się, szukania pokarmu, rozmnażania. Niewątpliwi jest „właścicielem” swego ciała, bo nie ograniczone przemocą z zewnątrz, samo powoduje jego działaniami, a nie jest przez nic ani przez nikogo „sterowane”. Oczywiście nie dysponuje właściwą człowiekowi świadomością, jednak posiada pewien rodzaj „wolnej woli” – choćby nawet była ona tylko złudzeniem wynikającym z braku możliwości 100% przewidywania kolejnych ruchów zwierzęcia. Jest też do pewnego stopnia świadome swego otoczenia, stanu swojego ciała i swoich potrzeb – inaczej życie wyginęłoby miliony lat temu, z braku zdolności organizmów żywych do zorganizowanej i celowej interakcji z otoczeniem. Mogę zatem poczynić, z pewnością ryzykowne i kontrowersyjne, ale nie pozbawione podstaw założenie, że zwierzęta są objęte pewnym rodzajem prawa do samo-posiadania.
Skoro tak, można powiedzieć, że wykorzystywanie zwierząt do pracy, produkcji mleka czy wełny jest swego rodzaju niewolnictwem. Zupełnie inna sprawa, że zwierzęta hodowlane nie przyszłyby nigdy na świat, gdyby człowiek nie postanowił ich rozmnożyć i hodować. Idąc tym tropem można jednak zauważyć, że jest wyjątkową perfidią powołać do życia pokolenie zwierząt hodowlanych tylko po to, aby je zniewolić i na koniec uśmiercić. Wyjątkowo okrutnym niewolnictwem natomiast jest wykorzystywanie zwierząt na wojnie, w czym przodowali sowieci szkolący nawet psy do wysadzania nazistowskich czołgów (z wyjątkowo miernymi skutkami) czy delfiny do walki z wrogimi płetwonurkami. Wciąganie zwierząt w wojnę toczona przez ludzi jest przejawem ludzkiego szaleństwa i diabelskiego sprytu. Posłanie z okopu psa w kubraku nafaszerowanym trotylem w kierunku wrogiego czołgu po uprzednim wyszkoleniu zwierzęcia, że za wbiegnięcie pod kadłub czołgu otrzyma kawałek surowego mięsa, jest przejawem największej podłości.
Czy mam prawo zabić „moje” zwierzę, bo jest „moje”?
Przyznanie zwierzęciu prawa samo-posiadania jest kontrowersyjne i ma daleko idące konsekwencje. Skoro zwierze posiada swoje ciało, nikt inny nie może go posiadać jednocześnie. Gdyby przyjąć takie założenie, rewizji ulec musiałyby stosunki posiadaczy psów, kotów, żółwi i innych zwierząt domowych.
Jeśli ktoś, na przykład sąsiad zza płotu, zabije mi psa podwórkowego, w obecnym systemie prawnym najprawdopodobniej nie odpowie nawet przed sądem, albo sąd uzna jego czyn za mało szkodliwy społecznie. W niektórych wizjach libertariańskiego systemu prawnego, oprawca zwierzęcia odpowiedziałby za zniszczenie mojej „własności”. Istotą przestępstwa i przyczyną wydania wyroku i nałożenia kary na winowajcę nie byłaby jednak krzywda wyrządzona zwierzęciu, ani „zabójstwo”, lecz krzywda wyrządzona właścicielowi – mnie – a więc naruszenie moich praw własności. W tym drugim systemie prawnym, zwierzę ma szanse na pewna ochronę prawną (ryzyko postawienia w stan oskarżenia i otrzymania wyroku może zniechęcać mojego sąsiada przed zabiciem mojego psa), o ile jest „czyjeś”, o ile należy do kogoś, jest jego własnością. Jeśli jednak jest „niczyje”, czyli jest wolne, dzikie, to nic go już nie chroni. Zabicie zwierzęcia bezpańskiego nie narusza niczyich praw własności, zatem nie ma komu zabiegać o zadośćuczynienie. Oczywiście może zdarzyć się sytuacja, gdy ktoś oskarży zabójcę bezpańskiego zwierzęcia utrzymując, że zabicie go naruszyło jego potrzeby, lecz mało prawdopodobne, aby libertariański sąd uznał takie roszczenia. Najbardziej prawdopodobnym efektem takiego pozwu byłoby oddalenie go z sugestią, że skoro wrażliwiec ceni sobie życie bezpańskich zwierząt, powinien je przygarnąć, wówczas będą chronione, jako jego własność. Zwierzęta zwykle nie posiadają możliwości obrony przed agresją lepiej uzbrojonego, sprytniejszego i silniejszego człowieka. Co więcej nie posiadają zdolności dochodzenia swoich praw. Możliwe, że w ustroju minarchistycznym, w którym państwo będzie ograniczone do roli obrońcy wolności i życia ludzkiego, oraz przestrzegania umów, prawo będzie chronić nie tylko życie samotnych i biednych ludzi, ale też bezpańskich zwierząt. Sytuację bezpańskiego psa czy kota można porównać w sensie ochrony prawnej do sytuacji samotnego bezdomnego – jego śmierć nie skłoni nikogo do ścigania zabójcy. Śmieć bezdomnej sieroty nie przynosi szkody nikomu, kto mógłby prywatnie ścigać winnego. Podobnie śmierć bezpańskiego zwierzęcia. Jednak jeśli uznamy, że zwierzęta posiadają same siebie, państwo może przyjąć na siebie rolę ich obrońcy. O tym, czy tak się stanie, zadecydowaliby obywatele tego państwa – głosując w odpowiednim referendum, lub – w przypadki dobrowolności podatków – godząc się płacić podatki na realizację funkcji obronnej państwa względem zwierząt – ściganie ich oprawców.
Jeśli zgodzilibyśmy się jednak, że zwierze samo siebie posiada, to czy jako „właściciel” kota albo psa, miałbym nadal prawo dowolnie nim dysponować? Co więcej, czy miałbym prawo zabić swoje zwierzątko domowe? Jeśli uznamy zwierzę za zwyczajny rodzaj własności, to owszem, mogę zrobić z nim cokolwiek – również zabić. Tak, jak mogę potrzaskać siekierą swój samochód, albo spalić moje własne meble w wielkim ognisku. Jednak nadanie zwierzęciu prawa samo-posiadania sprawia, że zabijając je, staję się inicjatorem agresji, zabójcą. Nie jestem już po prostu właścicielem, który zgodnie ze swoja wolą dysponował swoimi dobrami. Jestem zabójcą. Czy wówczas państwo minimalne, któremu uprzednio przyznaliśmy prawo ścigania zabójców bezpańskich zwierząt, może oskarżyć również mnie – zabójcę „mojego własnego” zwierzęcia? Jeśli zwierzę ma prawo samo-posiadania, to tak, podlegam oskarżeniu o zabójstwo. Zupełnie inna kwestią będzie ustalenie odpowiedniej kary za taki czyn. Nie ma komu zadośćuczynić za taka zbrodnię – zwierzę nie żyje, a jego „krewni” nie wysuwają roszczeń ani nie są do tego zdolni. Ścigany z urzędu przez państwo mogę jedynie ponieść karę, np. grzywnę, której jedynym praktycznym zastosowaniem może być sfinansowanie przyszłego zapobiegania śmierci innych zwierząt, a z punktu widzenia moralności i funkcji społecznej – zniechęcenie mnie do ponownego zabijania zwierząt i odstraszenie innych przed dokonywaniem takiego procederu. Funkcja prewencyjna to chyba jedyne zastosowanie dla karania zabójców własnych zwierząt oraz zwierząt bezpańskich. Co innego w sytuacji znęcania się – tutaj kara finansową może być konieczność sfinansowania leczenia zwierzęcia, jeśli odniosło rany, odkarmienia, jeśli było zagłodzone, a do tego jego utrzymania, w przypadku, gdyby zostało skonfiskowane. Można tu więc mówić o swoistym „zadośćuczynieniu” za krzywdy wyrządzone ofierze – katowanemu zwierzęciu. Rothbardowski postulat kar, jako rekompensat dla ofiar zostaje zrealizowany.
A co z przemysłowym mordowaniem zwierząt hodowlanych?
Najważniejszy problem z uznaniem prawa do samo-posiadania zwierząt pojawia się w kontekście masowej hodowli zwierząt z przeznaczeniem na produkcję mięsa, skór i innych dóbr. Jeśli uznamy, że kot czy pies posiada prawo do obrony swojego życia czy ochrony przed katowaniem, to stajemy przed problemem, czym od kota albo psa różni się krowa, świnia, indyk czy kura? Jest raczej naturalna koleją rzeczy, że naszymi pupilami stały się koty i psy, a nie krowy i owce. Przemysłowa hodowla kotów i psów na mięso jakoś nie rozpowszechniła się zbytnio na świecie, choć psy jadane są w Azji, a i amatorzy kociego mięsa gdzieś na świecie by się znaleźli. W każdym razie w rzeczywistości są to wszystko takie same istoty żywe, które zbiorczo nazywamy mianem zwierząt, aby odróżnić je, dość arbitralnie, od nas – ludzi. Jeśli kot domowy posiada swoje ciało, nie istnieje powód, aby krowa nie miała takiego prawa. Oczywiście absurdem byłoby nazywać właścicieli i pracowników rzeźni „mordercami” i pozywać ich. Jest to jednak raczej absurd z przyczyn utylitarnych, niż z punktu widzenia teorii libertarianizmu. Musimy więc albo pogodzić się z niekonsekwentnym stosowaniem naszych własnych zasad i arbitralnym określaniem, w jakim przypadki znajdują one zastosowanie, a w jakim nie, albo uznać, że w ogóle nie możemy ich stosować wobec zwierząt.
Albo zwierzęta nie mają żadnych praw
Możliwe, że rozszerzenie prawa do samo-posiadania oraz aksjomatu nie-agresji na zwierzęta byłby po prostu zwykłym, intelektualnym nadużyciem znajdującym usprawiedliwienie tylko w emocjonalnej sferze i żadnej, solidnej podstawy w rozumie. Może po prostu libertariańskie zasady dotyczą tylko ludzi? Różnica między ludźmi a zwierzętami jest bardzo niejasna i właściwie można by powiedzieć, że arbitralna. Jako gatunek dominujący, władający planetą mamy prawo ustalać dowolne „prawa” dla nas samych i dla innych istot zamieszkujących planetę. Możemy postanowić, że zwierzęta nie mają żadnych uprawnień, albo że mają wszystkie przyznawane ludziom. Obie skrajności wydają się odstręczające bądź kłopotliwe. Osobiście uważam, że odebranie zwierzętom prawa do życia i pozwolenie człowiekowi na dowolne katowanie, maltretowanie, głodzenie czy zabijanie zwierząt dla zabawy jest sprzeczne z fundamentalnym poczuciem dobra, ale to tylko moje, prywatne odczucie. Na poziomie rozumowania libertarianina uznam je jednak za nieuzasadnioną agresję, a gdybym zobaczył na ulicy głupka chcącego nadziać bezpańskiego kota na sztachetę od płotu, nie zawahałbym się użyć przemocy w celu obrony niewinnego i bezbronnego w gruncie rzeczy zwierzęcia. I uważam, że mam do tego prawo. Nawet, jeśli zwierzę w drabinie bytów biologicznych plasuje się niżej od człowieka, nie uprawnia to tego drugiego do bezsensownego znęcania się nad tym pierwszym.
Zwierzęta w anarchokapitalistycznej rzeczywistości
Nawet, jeśli na gruncie teoretycznym nie da się obronić istnienia „praw zwierząt”, choć myślę, że nie istnieje powód, aby odebrać im prawo do samo-posiadania, to w społeczeństwie anarchokapitialistycznym, pozbawionym państwa i jego aparatu przymusu ścigającego zwierzęcych prześladowców, mogą zaistnieć mechanizmy zniechęcające ich do bezmyślnego krzywdzenia zwierząt. Takim mechanizmem jest choćby ostracyzm społeczny, który w ostateczności może doprowadzić do tego, że lokalna społeczność uzna za stosowne wprowadzić w swojej okolicy formalny zakaz znęcania się i zabijania zwierząt – także bezpańskich – oraz egzekwowanie pewnych kar, choćby w formie grzywny. Niewykluczone też, że powstaną z drugiej strony zamknięte „komuny” miłośników sadystycznych praktyk, którzy na swoim osiedlu będą urządzali walki kogutów, tortury na psach i tym podobne „rozrywki”. Spoglądając na problem szerzej, na rynku, to konsumenci będą decydować, czy wybiorą produkty „humanitarnych” producentów, czy mięso wytwarzane w rzeźniach nie dbających o to, czy zwierzę cierpi czy nie, od hodowców utrzymujących okropne warunki sanitarne. Bojkot konsumencki może skutecznie wpłynąć na praktyki producentów. Pewne jest, że samo zaistnienie bezpaństwowego świata nie rozwiąże bolączek natury ludzkiej i nie uleczy osób o sadystycznych skłonnościach, ani nie uczyni nas wszystkich świętymi. Z drugiej strony, w dobie rażącej nieskuteczności państwa w zapewnianiu ochrony zwierzętom i ściganiu ich oprawców, wydaje się, że pozostawienie również tej kwestii wolnemu rynkowi pozwoli stworzyć rozwiązania znacznie lepiej odpowiadające zapotrzebowaniom społeczeństwa, niż obecnie występujące.
Pingback: Okiem libertarianina: Czy zwierzęta powinny mieć prawa? | ANTISTATE
„Niewykluczone też, że powstaną z drugiej strony zamknięte “komuny” miłośników sadystycznych praktyk, którzy na swoim osiedlu będą urządzali walki kogutów, tortury na psach i tym podobne “rozrywki” ” i to jest właśnie to czego nie lubię w libertarianizmie…
Jeżeli chodzi o koty to z doświadczenia wiesz jak to jest, twój kot raczej jest zadowolony z symbiozy chyba że cię odwiedzam:P 🙂
„Zanegowanie mojego prawa do posiadania własnego ciała oznaczałoby, że posiada je ktoś inny, lub, że nikt go nie posiada. Gdyby nikt go nie posiadał, moje ciało nie byłoby zdolne do działania, gdyż nie otrzymywałoby rozkazów z mojej świadomości, pozostawałoby bezwolną kukłą. Ponieważ nie obserwujemy w rzeczywistości ludzi jako bezwolnych kukieł, oczywiste jest, że ich ciała są posiadane przez kogoś. Jeżeli moje ciało byłoby własnością kogoś innego, byłbym niczym więcej, jak niewolnikiem, albo mówiącym przedmiotem. Ktoś inny decydowałby, co mam robić i kiedy. Nie dzierżąc pełnej kontroli nad swoim własnym ciałem, nie byłbym wolnym człowiekiem. Szczęśliwie większość ludzi nie stanowi cudzej własności. Cieszymy się prawem samo-posiadania.”
Mieszanie deskrypcji z normatywnością. Większość ludzi samodzielnie decyduje o swoich ciałach. To deskrypcja, opis obserwowanych przez nas faktów. Skąd kategoria prawa? Jak z faktu, że sami się posiadamy, wywodzisz, że mamy takie prawo? Wydaje mi się, że na dłuższą metę jest to fundamentalny problem materialistycznego libertarianizmu- sili się na radykalną MORALNĄ słuszność, ale brak mu podstaw, więc jest skazany na machanie nogami w powietrzu. Pozdrawiam
A z czego mam wywodzić prawa, jeśli nie ze stanu naturalnego, który obserwuję? Z uchwały jakiegoś arbitralnego trybunału? Z widzi mi się towarzysza Stalina? Czy z brutalnej siły komitetu rewolucyjnego? Wywodzę prawa z naturalnego stanu rzeczy, bo to wydaje mi się słuszne i naturalne. Jeśli sam fakt, że w stanie naturalnym posiadam kontrolę nad swoim ciałem nie daje mi prawa własności do niego, to co może mi je dać? Według mnie prawidłowo wyprowadzam z logicznej obserwacji stanu naturalnego prawo do samo-posiadania. Zapewne można je lepiej uzasadnić, ale nie widzę nic złego w swoim uzasadnieniu, po za tym, że nie spodoba się ono komuś, kto chciałby uzasadniać niewolnictwo będące zaprzeczeniem stanu naturalnego 😉 Z faktu, że sami się posiadamy wywodzę, że mamy do tego prawo – owszem – i uważam, że absurdem byłoby twierdzić coś przeciwnego, np. że skoro ja posiadam swoje ciało, to ktoś inny ma do niego prawo zamiast mnie. Nieprawdaż?
1. Zakładasz z góry, że jakieś prawa trzeba wywodzić. To już jest podejrzane filozoficznie. Na razie tylko obserwujemy człowieka. Zapisujemy jego zachowania tak, jak zapisujemy zachowania kamyka wrzuconego do wody. Teraz Ty mówisz, że trzeba wywodzić prawa. To już jest zachcianka. Rzeczywistość, którą obserwujemy, nic o żadnych prawach nie mówi.
2. Pojawia się tu niebezpieczeństwo rozumowania „skoro człowiek zachowuje się x, to znaczy, że ma prawo do x”. To prowadzi do absurdu. Kategoria prawa przestaje być potrzebna, bo oznacza po prostu „to, co ludzie robią”.
3. „”Z faktu, że sami się posiadamy wywodzę, że mamy do tego prawo – owszem – i uważam, że absurdem byłoby twierdzić coś przeciwnego, np. że skoro ja posiadam swoje ciało, to ktoś inny ma do niego prawo zamiast mnie.”” Nie wywodzę niczego przeciwnego. Niczego nie wywodzę- bo z faktów nic, absolutnie nic normatywnego nie wynika. Wciąż pytam o kategorię prawa. Skąd ona się bierze? Czy kiedy obserwujesz gwiazdę i mówisz „ona porusza się po torze x” to dodajesz „wnioskuję, że ma do tego prawo”?:) Przypuszczam, że nie. Rzeczy się dzieją- i tyle. Ludzie ruszają rękami- i tyle. Żeby wprowadzać prawo potrzebne są normy, a im nie wystarczają fakty.
Pozdrawiam
Jako, że te argumenty sceptyckie wytaczane przeciw prawno-naturalnemu, czy też deontologicznemu uzasadnieniu prawa libertariańskiego często pojawiają się wśród utylitarystów, a ich odpieranie bywa nieudolne, chciałbym odpowiedzieć na oba (cokolwiek niezbyt świeżej daty) komentarze. Otóż kwestia nie jest wcale tak skomplikowana. Rzeczywiście jest tak, że podejście prawno-naturalne zaleca przede wszystkim dokonanie wnikliwej obserwacji i analizy zjawisk pojawiających się w naturze (oczywiście zakłada się obiektywne istnienie podmiotu poznającego oraz środowiska, które go otacza, a wszelkie argumenty przeciw temu założeniu są argumentami na gruncie epistemologicznym i metafizycznym, a nie prawnym).
” Czy kiedy obserwujesz gwiazdę i mówisz „ona porusza się po torze x” to dodajesz „wnioskuję, że ma do tego prawo”? ”
Z dokonanej obserwacji wynika raczej, iż to ciało niebieskie porusza się zgodnie z pewnymi prawidłami natury. Prawidłom tym odpowiadają zasady fizyczne wywiedzione na gruncie poznania empiryczno-dedukcyjnego, do pewnego stopnia udowodnione eksperymentalnie. Z kolei te zasady są w naszym obecnym, najbliższym otoczeniu zawsze jednakowe i niezmienne (zjawiska choćby ‚czarnych dziur’ itp. są odległe od rzeczywistości człowieka działającego współcześnie, tym samym nie wymagają uwzględnienia tu i teraz). Podobnie jest ze zjawiskami prakseologicznymi oraz poprzedzającymi je zjawiskami związanymi z pierwotnym zawłaszczeniem ciała przez akt wyższej świadomości jednostkowego ‚ja’ czyli autonomicznego, niepodzielnego indywiduum. Również w przypadku tych zjawisk mamy do czynienia z prawidłami fizyki, szerzej natury. Dotychczas stwierdzić możemy, że „rzeczy się dzieją”; „to, co ludzie robią”, w tym momencie nie pojawiła się jeszcze żadna kategoria normatywna, a jedynie opis stanu rzeczywistości naturalnej; więc natury.
Do tej pory z reguły wszyscy libertarianie postulujący uzasadnienia prawno-naturalne zgadzają się i od tego właśnie wychodzą (ten opis natury może w różnych dziełach być znacznie szerszy, lecz nie ulega zmianom co do meritum). Idąc dalej należy odpowiedzieć na pytanie jak ”przeskoczyć” teraz do norm prawnych. Zatem pojawiają się rozwiązania rozmaite ale ja chciałbym wymienić tylko jedno z nich. Mianowicie konstrukcję given-if-then świetnie przedstawioną przez Barnetta. W skrócie, dane (given) jest jednostkowe, niezaprzeczalne na płaszczyźnie realizmu, samoposiadanie, jeśli (if) poszczególne jednostki w danej grupie mają na celu stworzenie systemu społecznego, na fundamencie którego będą kształtować wzajemne stosunki między sobą, to (then) mogą wybrać system z naturą kompatybilny, czyli arbitralnie oceniony jako właściwy z naturą człowieka, więc dla ludzi najlepszy. Jak widać to co znajduje się po ‚then’ jest tylko postulatem, który jest w jakiejś grupie przez każdego uważany za ‚słuszny’. Ten przyjęty system prawny (np. libertariański) nie ma jakiejś ”wyższej sankcji”, jest jedynie najlepszy w przekonaniu tej grupy, jest po prostu wywiedziony z obserwacji stanu natury, co, jak się argumentuje, stanowi warunek wprowadzenia skutecznej metody życia zbiorowego, jest odkrywaniem tego ”jaki człowiek jest” i stosowaniem wyników takiej obserwacji w tworzeniu systemu prawnego. To właśnie przez to się rozumie ”system prawa oparty o prawo/prawa naturalne”. Tak uzasadnione prawo tworzą ludzie ale nie przez swoje widzi-mi-się, a dzięki uwzględnianiu natury i odkrywaniu zasad/praw nią rządzących, takich jak auto-własność.
Wydaje mi się że jeżeli chodzi o ludzi to wystarczy nam stare stwierdzenie ” myślę więc jestem”. Jeżeli ja myślę i mam wolę działania to chyba znaczy że jestem istotom której należy się wolność poruszania się, życia i tym podobnych. Jeśli chodzi o pytanie „Czy zwierzęta powinny mieć prawa” to umarzam je za bezsensowne. Jesteśmy tyranami i odbieramy zwierzętom wolność i po co gadanie o prawach dla tych istot skoro zabieramy im podstawowe prawo do samo stanowienia o sobie. Nie ma sensu też usprawiedliwiać się że odbieramy im prawa bo chcemy jeść i tak dalej w dzisiejszym świecie da się przeżyć bez mięsa i ludzie tak żyją. Jesteśmy po prostu dla tych istot tyranami budującymi swoje imperium na ich krwi i niewolnictwie po co te pytania? Prawda jest aż tak nie do zniesienia że trzeba się usprawiedliwiać? Po prostu im to robimy to wszystko.
Tak samo jak państwo jest tyranem i odbiera jego obywatelom wolność, więc bezsensownym jest to całe gadanie o libertarianizmie czy akapizmie.
„Zwierzęta, jako organizmy zasadniczo prostsze od człowieka, a przynajmniej pozbawione niektórych jego przymiotów: osobowości, świadomości (w ludzkim jej znaczeniu), oraz wolnej woli”
Sądzę, że zależnie od poziomu rozwoju ewolucyjnego danego gatunku, reprezentanci posiadają mniej lub bardziej zarysowaną osobowość. A osoba z zespołem Downa ma prawdopodobnie mniej ogarnia od szympansa na przykład.
Jakie to jest „ludzkie znaczenie świadomości”? Zakładam, że coś więcej niż np. „ludzkie znaczenie posiadania nogi”, więc co?
Wolnej woli nie posiada nawet człowiek. Jest to złudzenie, iluzja…
Dieta wegetariańska nie jest raczej deficytowa. Weganie powinni się raczej suplementować B12.
Człowiek też jadał (i je) zwierzęta, polował na nie, a obecnie je hoduje, jednak jako istota, która nabrała już trochę rozumku, może pojąć, że jest to krzywdzące, a jego organizm jest dobrze przystosowany do jedzenia produktów niemięsnych i zrezygnować z mięcha.
„Skoro tak, można powiedzieć, że wykorzystywanie zwierząt do pracy, produkcji mleka czy wełny jest swego rodzaju niewolnictwem. ”
Może i tak, choć kwestia tego czy zwierzę jest świadome niewolnictwa i czy mu ono przeszkadza. Kury koszarowane masowo w klatkach systemem ‚oświęcimskim’ raczej do najbardziej zadowolonych nie są, takie warunki to zwykłe wyrachowane okrucieństwo.
Fajnie, że powstał tekst przychylny choć trochę wobec praw zwierząt z pozycji libertariańskiej :).
Pozdrawiam
Mamy wolną wolę ponieważ jesteśmy w stanie popełnić samobójstwa, dążyć do samozniszczenia, działać wbrew instynktom i wartościować pewne zachowania instynktowne, człowiek z wystarczająco silną wolną jest w stanie doprowadzić do śmierci przez zaprzestanie defekowania to wyraźnie pokazuje, że wolną wolę posiadamy i nie jest ona iluzją. Odnośnie zwierząt, to są one po prostu zwykłą własnością i jedynie dążąc do wzmocnienia własności nad zwierzętami jesteśmy w stanie poprawić ich byt. Wynika to z prostego poszanowania rzeczy na które zapracowaliśmy. Zachowania patologiczne owszem będą się zdarzały i obecne regulacje ich nie wyeliminowały a wydaje mi się, że wręcz wzmogły te patologie :> O wiele ważniejszą dyskusją jest temat władzy rodziców nad dziećmi niż życie jakiś kotków i piesków, bądź warunków hodowli kurczaków :>
Pingback: Wolnościowe nazewnictwo | Skorpion na Weekend
Pingback: Libertarianizm a prawa zwierząt i dzieci – cz.1 | ANTISTATE