Etatyści trzymają z Unią, choćby umierającą. Czyli „Bez retuszu” 12.07.2015

Po raz drugi wziąłem udział w programie „Bez retuszu” odbywającym się na wizji TVP Info w każdą niedzielę o godzinie 20:40. Tym razem nasza reprezentacja Stowarzyszenia Libertariańskiego była liczniejsza, a co najważniejsze: udało nam się wreszcie dojść do głosu. Co prawda formuła programu i bezwzględność prowadzącego program Marka Czyża nie pozwoliła nam rozwinąć wypowiedzi ani skwitować tego, co usłyszeliśmy komentarzem, jednak pytanie przeze mnie zadane na dłuższy kres zmieniło tor prowadzonej dyskusji i wymusiło na gościach odrobinę gimnastyki umysłowej. S skutkach tej gimnastyki w dalszej części.

Tematem programu było pośrednio potencjalne wyjście Grecji ze strefy euro, a bezpośrednio dywagacje na temat scenariusza rozpadu samej Unii Europejskiej. Goście, jacy zjawili się w studio to: Ilona Antoniszyn-Klik (PSL), Łukasz Abgarowicz (PO), Henryk Kowalczyk (PiS), Bogusław Liberadzki (SLD), Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) i Zbigniew Żurek (Busines Center Club).

Gospodarz programu rozpoczął od rzucenia gościom chwytliwych i apokaliptycznych haseł, które oni chętnie podłapali. Roztoczył wizję rozpadu UE, w której zamykane sa granice, wracają cła, z niewiadomych powodów Polacy zmuszeni są do powrotu do kraju z emigracji, znika tez oczywiście wspólna waluta – euro. Niestety nikt z obecnych w studio nie odważył się zakwestionować tych tez, albo nie miał intelektualnego potencjału, aby dostrzec ich kuriozalności. Unia Europejska to twór polityczny, jego rozpad z pewnością spowodowałby zniknięcie wielu rozwiązań o charakterze umów politycznych, jednak nie istnieje żaden powód, dla którego poszczególne państwa, już wtedy „post-unijne”, nie mogłyby zawrzeć stosownych umów gospodarczych między sobą, podtrzymać istnienia Układu Schengen i dalej współpracować, jednak już nie jako quasi-federacyjny byt, ale jako niezależne, zaprzyjaźnione państwa. Przez całą dyskusje liczyłem, że ktokolwiek z gości zdobędzie się na podobne wnioski, jednak niestety zaproszone osoby okazały się całkowicie zaślepione propagandą wedle której Unia Europejska jest niezbędna, aby prawa ekonomii dalej funkcjonowały, aby ludzie dalej wymieniali się towarami i usługami i aby nie wybuchła kolejna, wielka, europejska wojna.

Mało tego, przeważała opinia, że Unia Europejska jest „znakomitym” projektem, tak gospodarczym, jak i politycznym. Tego rodzaju stwierdzenia jeżą włos na głowie każdego poważnego ekonomisty, a libertarianina osłabiają na miejscu. Bogusław Liberadzki szczególnie rozbawił mnie sugerując, jakoby istnienie Unii Europejskiej w jakikolwiek sposób chroniło nas przed takimi zagrożeniami, jak bieżąca sytuacja na Ukrainie, terroryzm czy Państwo Islamskie.

Problem dysfunkcjonalnej eurowaluty, która przecież w istocie jest przyczyną kłopotów Grecji, został praktycznie całkiem zignorowany przez gości i prowadzącego, a nawet udawali oni (Bogusław Liberadzki), że zupełnie on nie istnieje: „problem Grecji to nie jest, że jest w strefie euro, problem Grecji to jest w tej chwili, że nie jest w stanie spłacać swoich długów.” Takie uproszczenia są typowe dla polskich polityków, którzy niewiele rozumieją z mechanizmów finansowych, jakie doprowadziły do zadłużenia greckiego (i nie tylko greckiego). Gdyby zapoznali się z Tragedią euro Philippa Bagusa, zrozumieliby, że cała unia walutowa jest totalnym nieporozumieniem i doprowadzenie przez nią słabszych gospodarek UE do upadku było tylko kwestią czasu. Owszem, Pan Liberadzki słusznie zauważył, że Grecji zabrakło dyscypliny w kontrolowaniu wydatków publicznych, jednak gdyby Grecja miała własna walutę,  zwyczajnie nie mogłaby tak bardzo się zadłużyć, jak pozwoliło jej na to euro. Silne gospodarki Europy północnej holowały Greckie zadłużenie, a banki komercyjne bez oporów kupowały kolejne greckie obligacje wiedząc, że w razie kłopotów, to EBC będzie ratował sytuacje i zapewni im odzyskanie pieniędzy, aby zadbać o dobry wizerunek eurowaluty. Gdyby Grecja zadłużała się w drachmie, zwyczajnie nie otrzymałaby nigdy tak hojnej linii kredytowej, a zachodnie banki wymagałyby o wiele wyższego oprocentowania obligacji, wiedząc, że ich gwarantem jest jedynie grecki rząd. Niestety, poza kilkoma uwagami ze strony (o dziwo) Michała Sutowskiego z Krytyki Politycznej, poważnej dyskusji ekonomicznej na temat euro w studio nie było, zastąpiło ją wychwalanie Unii Europejskiej jako doskonałego przedsięwzięcia polityczno-gospodarczego (bez podawania żadnych konkretnych argumentów za takim stanowiskiem).

Dyskutanci woleli skupić się na sytuacji Polski i jej gospodarki, jednak od razu przeszli do „dzielenia skóry na niedźwiedziu” i rozważać jak wydawać pieniądze unijne, oraz rozpływaniem się nad tym, jak to rzekomo wstąpienie do UE spowodowało szybki wzrost polskiego PKB. Abstrahując już od tego, że PKB jest wyjątkowo marnym wskaźnikiem ekonomicznym, który nie dość, że nie uwzględnia produkcji z etapów dalekich od konsumpcji, to jeszcze nic nie mówi o sile nabywczej i dobrobycie przeciętnego obywatela, politycy popełnili klasyczny błąd, na który 150 lat temu wskazywał Frederic Bastiat. Jest to skupianie się na tym, co widać i pomijanie tego, czego nie widać. Dotyczy to dwóch płaszczyzn. Po pierwsze, widać wzrost PKB od momentu wstąpienia Polski do UE, jednakże nikt w rzeczywistości nie wie, jak ten wzrost wyglądałby, gdyby Polska do Unii nie weszła. Goście i prowadzący milcząco założyli, że wzrost ten byłby niższy, jednak za tym założeniem nie kryje się nic poza propagandą pro-unijną. Drugą płaszczyzna są rzeczywiste koszty utrzymywania unijnych dopłat do wszystkiego, co tylko możliwe. Widzimy wielkie „inwestycje” finansowane z „unijnych” środków, nie widzimy za to tych wszystkich dóbr, usług i inwestycji, których nigdy nie dokonano, gdyż pieniądze z prywatnych rąk trafił do budżetu unijnego. Polityka monetarna EBC także nie wspiera rozwoju, gdyż bezustanne obniżanie stóp procentowych, mimo, że pompuje w rynki finansowe duże sumy pieniędzy, doprowadzić może jedynie do zniekształcenia struktury produkcji, wypaczenia cen dóbr kapitałowych i zaszkodzić gospodarkom europejskim. Jednak trudno spodziewać się po politykach zrozumienia dla takich procesów. Nawet, gdyby je pojęli, zignorowaliby je, gdyż zmiana optyki odbiera im najlepsze narzędzie politycznej walki o wpływy i popularność: rozdawnictwo unijnych pieniędzy i obietnice „stymulowania gospodarki”. Dla nich jedyną kwestią godną rozważani jest to „jak” należy wydawać unijne pieniądze, a nie to, „czy” należy. Prowadzący program umiejętnie podsycił ten nastrój zadając pytanie o to, czy Polska poradzi sobie bez dopływu unijnych pieniędzy. Nikt z obecnych oczywiście nie odważył się zauważyć, że radziła sobie bez ich dopływu przed wstąpieniem do Unii, ani że wiele krajów na świecie tak sobie radzi.

Były też zabawne momenty, jak choćby wypowiedzi Michała Sutowskiego podszyte wręcz marksistowską retoryką – „kościół prawosławny, który jest gigantycznym posiadaczem ziemskim” – czy sugerowanie, że greckie zadłużenie nie wynika z nadmiernych wydatków, tylko z niepłacenia podatków przez niektórych obywateli.

Tym razem, w przeciwieństwie do poprzedniego odcinka, udało mi się zadać pytanie gościom. Prowadzący program nie pozwolił mi dodać krótkiego komentarza do tego, co usłyszałem w pierwszej części dyskusji, jednak samo pytanie zdołało skierować jej tor w innym kierunku na dłuższy moment. Zapytałem polityków o to, jak chcą zniwelować zagrożenia dla Polski wynikające z ewentualnego wprowadzenia waluty euro w naszym kraju. Nie mogłem sprecyzować o jakie zagrożenia chodzi, gdyż na zadawanie pytań widownia otrzymuje niezwykle krótki czas, jednak myślę, że debata o wprowadzeniu euro trwa w naszym kraju dostatecznie długo, aby zgromadzeni w studio politycy byli świadomi o jakie problemy może chodzić.

Goście przynajmniej spróbowali udzielić mi odpowiedzi i nie zignorowali pytania, choć oczywiście odpowiedzi te nie zadowoliły mnie, jednak nie miałem możliwości ustosunkować się do ich wypowiedzi. Usłyszałem, między innymi, że wejście do strefy euro wymaga, aby polska gospodarka była odpowiednio rozwinięta i silna, a przyjęcie euro uchroni naszych przedsiębiorców od ryzyka kursowego i kosztów z nim związanych (Ilona Antoniszyn-Klik). Gdybym był złośliwy, odparłbym ten argument językiem wroga – stwierdzając, że brak możliwości prowadzenia niezależnej polityki monetarnej o dewaluacji własnej waluty, uniemożliwi rządowi dbanie o interesy eksporterów. Zapewne już ten „argument” wystarczyłby aby zbić polityków z tropu. My jednak wiemy, że gospodarka to nie tylko eksport ale tez import, a nade wszystko zdajemy sobie sprawę, że na dłuższa metę, osłabianie waluty nie pomaga nigdy gospodarce, a pozytywne skutki dla eksportu sa tylko tymczasowe. Ważniejszym jednak argumentem przeciwko przyjęciu euro przez Polske, jest kwestia stóp procentowych. Brak możliwości dostosowywania stóp procentowych do lokalnego rynku, to jedna z przyczyn kryzysów, jakie toczą kraje z grupy tzw. PIGS (Portugal, Italy, Greece, Spain). Jest to podstawowy problem strefy euro wskazany przez Philippa Bagusa w jego książce. Szkoda, że żaden z gości w studio nie odniósł się do tej kwestii.

Łukasz Abgarowicz bezpośrednio odniósł się do części mojego pytania dotyczącego ryzyka wzrostu cen po wprowadzeniu euro stwierdzając, że kluczowy będzie kurs w chwili wymiany złotówki na wspólną walutę. Szkoda, że nie dodał, że najważniejsze jest to, że kurs ten wynika z arbitralnych decyzji podejmowanych przez banki centralne, które kierują się głównie polityką a nie względami gospodarczymi. Innymi słowy, polityczne deklaracje oraz arbitralne decyzje szefów NBP oraz EBC, mają realne odbicie w wahaniach „ceny” złotówki na rynkach walutowych. Przykłady wszystkich krajów, które ostatnio przyjęły euro pokazują w dodatku, że ceny wzrastają po przyjęciu nowej waluty. W dodatku, jako że Polska znajduje się na peryferiach świata finansowego, akcje kredytowe rozpoczynane przez Europejski Bank Centralny i rozwijane przez banki komercyjne, okażą się dla polskich konsumentów dotkliwe ekonomicznie. Nowy pieniądz trafi do kieszeni polskiego pracownika bardzo późno, już po wzroście cen na rynku.

Zainteresowała mnie też teza Michała Sutowskiego z Krytyki Politycznej, który założył, że w razie, gdyby Grecja wyszła ze strefy euro i zaczęła emitować własną drachmę na nowo, to kurs z pewnością byłby bardzo niekorzystny dla greckiej waluty. Oczywiście jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że populistyczny rząd grecki uległby pokusie zadrukowania swoich długów emisją gigantycznych ilości nowego pieniądza, korzystając z uwolnienia swojej polityki monetarnej od decyzji EBC. Wówczas istotnie wartość drachmy spadałaby bardzo szybko zaraz po jej wprowadzeniu. Jeżeli jednak wyjście ze strefy euro miałoby w jakikolwiek sposób pomóc Grecji, podstawowym działaniem musiałoby być umorzenie części lub większości długów tego kraju względem EBC i pozostałych wierzycieli. Zmiana waluty w której dług byłby spłacany niewiele by dała Grekom, poza widmem galopującej inflacji i dalszej destabilizacji gospodarczej. Gdyby jednak greckie władze wraz z wyjściem ze strefy euro postanowiły, że emisja drachmy musi być ostrożna i powinna odpowiadać wielkości greckiej gospodarki, kurs tej waluty mógłby ustabilizować się a jej wartość wcale nie musiałaby być tragicznie niska. To zależy też od stopnia zaufania świata instytucji finansowych do greckich władz, a to jest zdecydowanie niskie, byłoby jeszcze niższe po porzuceniu przez Grecję euro.

Zostawiając kwestię mojego pytania, zupełnie osłabiająca była dyskusja dotycząca podatków i rajów podatkowych. Na szczęście spór o to czy podatek CIT jest w Polsce wysoki czy niski został błyskawicznie ucięty przez Marka Czyża, dla libertarian najważniejsza konkluzja już i tak padła z ust Henryka Kowalczyka z PiS, który stanowczo stwierdził, że polska rajem podatkowym być nie powinna. Politycy chętniej wciągają kraje z niskimi podatkami na listę państw stosujących „szkodliwą konkurencję podatkową”, niż próbują do tej konkurencji przystępować. A szkoda.

Najbardziej, z perspektywy libertariańskiej, przygnębiające były końcowe wnioski gości programu i prowadzącego, którzy zgodzili się w zasadzie jednomyślnie, że Unia Europejska ma silne podstawy gospodarcze, co wskazuje na to, jak bardzo oderwani od rzeczywistości są politycy i jak życzeniowo formułują swoje oceny rzeczywistości. Drugą, ponura refleksja z programu, jest to, jak bardzo odległa jest nasza wizja indywidualizmu, umiłowanie wolności i dobrowolności w stosunkach społecznych, od tego, w co wierzą politycy i reszta społeczeństwa. Uwielbienie dla słowa „polityka” i szacunek z jakim odnoszą się do metod politycznych, jest wręcz załamujący i wskazuje, że przed libertarianami jest jeszcze strasznie długa droga, zanim uda się nam przebić z naszym przesłaniem do świadomości ludzi.

———————————————————————————————————-
Link do obejrzenia programu:
http://vod.tvp.pl/audycje/publicystyka/bez-retuszu/wideo/12072015-2040/20557197

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s