Pomysły niebezpiecznych dyletantów

Czyli szalone „ekonomiczne” koncepcje z portalu Głos ulicy. 

„Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów” – powiedział Stanisław Lem i trudno się z nim nie zgodzić, zwłaszcza, gdy natrafi się na takie kwiatki, jak anonimowe wynurzenia dotyczące ekonomii na portalach takich, jak Głos ulicy nazywający się „portalem ekonomiczno-informacyjnym”, a w rzeczywistości będący raczej śmietnikiem pełnym fałszywych, szalonych bądź zwyczajnie durnowatych wpisów aspirujących do miana „traktujących o ekonomii”. W istocie większość z nich z ekonomia nie ma nic wspólnego, a opisują raczej jakiś nierealny świat rządzący się obcymi, nieznanymi nam regułami i prawami, od których Ludwigowi von Misesowi czy nawet Miltonowi Friedmanowi włos zjeżyłby się na głowie.

Przejrzawszy kilka tamtejszych „artykułów” zdecydowałem się wydać bezwzględną  wojnę tym dyletantom, których propaganda może zaszkodzić publicznej świadomości na tematy ekonomiczne, zwłaszcza w dobie popularności na szukanie „alternatywnych” dróg w dziedzinie rozwiązań społeczno-gospodarczych i dużego zainteresowania młodych ludzi takimi ruchami, jak Occupy Wall Street.

Ludzie pisujący czy może piszący regularnie – nie wiadomo, gdyż czynią to anonimowo – stawiają sobie, a jakże, szczytny cel, który tłumaczą, jakżeby inaczej, ważkimi powodami – jak sami o sobie piszą:

„Głos Ulicy jest tworzony przez ludzi zaangażowanych w ekonomiczne problemy Polski i świata. Jesteśmy zniecierpliwieni bezradnością „autorytetów” i „ekspertów”, oburzeni biernością i niekompetencją rządzących, zniesmaczeni zdradą „elit”. Wiemy, że w system ekonomiczny jest wbudowany podstępny mechanizm zadłużania, który rujnuje narody. Chcemy zmiany tego mechanizmu. „

Brzmi poważnie i pozornie rozsądnie – wskazali wszak na „mechanizm długu”, który przecież krytykują także najważniejsi ekonomiści szkoły austriackiej. Ów „mechanizm długu” to nic innego, jak system monetarny oparty na bankowości centralnej z pieniądzem fiducjarnym i rezerwą cząstkową. Istotnie, jest to rak toczący światową gospodarkę od zarania dziejów, który w XX i XXI wieku przybrał apokaliptyczne rozmiary i zdaje się, że żadna powierzchowna pseudo-terapia (czyli więcej regulacji) już go nie uratuje – pacjent jest martwy. Do momentu wskazania na głównego winowajcę zła i zepsucia twórcy Głosu ulicy jeszcze byli na dobrej drodze, jednak nie udało im się tą droga zajść daleko i wystarczy zajrzeć do dowolnej notki, aby zobaczyć, jak szybko i jak bardzo pobłądzili.

Błądzą jeszcze w opisie diagnozy wykazując całkowite niezrozumienie dla działania systemu bankowości – coś im świta że „pieniądz to dług”, ale nie rozumieją, jak to naprawdę działa. W tekście pt. „O działaniu pieniądza” czytamy:

„Kredytobiorcy, poprzez zgodę na oddanie bankowi większej ilości pieniędzy, niż pożyczyli, tworzą tzw. pieniądze dłużne. Są one równe odsetkom od kredytu. Banki księgują te pieniądze po stronie swoich aktywów już w momencie udzielenia pożyczki – dzięki temu stan ich posiadania teoretycznie się powiększa, i na tej podstawie przyznają kolejne kredyty.”

Po pierwsze, to nie kredytobiorcy, czyli przeciętny Kowalski czy Nowak, „tworzą” pieniądze dłużne. Pieniądz dłużny to sam depozyt bankowy, który powstaje nie w chwili, gdy kredytobiorca spłaca dług (wtedy bowiem pieniądz dłużny jest likwidowany, o czym oczywiście ignoranci nie napisali), lecz w momencie, gdy bank udziela pożyczki. Mając w rezerwie z depozytów 1000 zł, przy wymaganej stopie rezerw 2,5% może pożyczyć z tego 975 zł, co robi. Księguje to jednak w ten sposób, jakby pierwotny depozyt 1000 zł nadal posiadał, natomiast tworzy nowy depozyt (będący pożyczką dla klienta) o wartości 975 zł – są to owe nieistniejące, wykreowane ex nihilo pieniądze dłużne. Całkowita ilość pieniądza w systemie zwiększyła się do kwoty 1975 zł, z czego bank posiada pieniądz na pokrycie roszczeń jedynie na 1000 zł. No, ale zamiast zajrzeć do takiego dzieła, jak „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne” Jesusa Huerty de Soto, twórca artykuliku wolał na nowo stworzyć zasady działania systemu bankowego… Swoją drogą interesujący mógłby być wynik działania systemu opisanego w Głosie ulicy. Gdyby Kowalski pożyczając 1000 zł na 5% miał możliwość spłacenia kredytu po prostu emitując sobie „pieniądz dłużny” w kwocie 50 zł. Wówczas popyt na kredyty wzrósłby do nieskończoności, podaż pieniądza podążyłaby zaraz za nim i w ciągu kilku dni doświadczylibyśmy hiperinflacji na niespotykaną skalę. Twórca takiego systemu finansowego zapewne dostałby nagrodę Nobla z ekonomii – w końcu komitet uwielbia przyznawać ją idiotom.

Przy okazji, skoro już jesteśmy przy tym artykule, warto zwrócić uwagę, co autor sądzi o oszczędzaniu, gdyż, jak możemy się spodziewać, nie pochwala go, pisząc:

„Dzięki odsetkom posiadacze nadmiaru pieniędzy nie muszą nic robić, aby mieć ich jeszcze więcej.”

O czymś takim, jak powstrzymywanie się od konsumpcji, nie słyszał. Skąd bowiem biorą się pieniądze, które są rzekomym „nadmiarem” w posiadaniu ohydnego burżuja? Czy pojawiły się na jego koncie znikąd? Otóż nie – aby móc je zaoszczędzić, uhydny burżuj musi uprzednio powstrzymać się od konsumpcji, czyli, mówiąc prostszym j językiem, skierowanym do ludu nie przeżreć ich. Powstrzymanie się od konsumpcji jest rodzajem działania, o czym dowiemy się w „Ludzkim działaniu” Ludwiga von Misesa – traktacie dla każdego, kto próbuje cokolwiek o ekonomii pisać obowiązkowym. Anonimowy autor „O działaniu pieniądza” tego traktatu nie czytał.

 Co tam jeszcze, o:

„Pieniądze dłużne są zmorą dzisiejszego świata oraz przyczyną bezrobocia, kryzysów i wojen, a także „wyścigu szczurów” – czyli bezwzględnej walki ludzi i instytucji o możliwość wywiązania się z podjętych zobowiązań. Spłata tych zobowiązań byłaby możliwa, gdyby wzrost gospodarczy był wyższy od oprocentowania kredytów, co w dłuższym okresie jest jednak praktycznie nieosiągalne.”

Autor myli zasadnicze kwestie – nie odróżnia stóp procentowych od zmian w podaży pieniądza i stąd postuluje wzrost gospodarczy jako remedium na niemożność spłaty wszystkich długów. W obecnym systemie, szanowny autorze, wzrost gospodarczy wynika ze wzrostu akcji kredytowej, którą rozpoczynają rządy i banki centralne a kontynuują banki komercyjne. W kontekście Twej teorii najzabawniejsze jest to, że w chwili największego rozrostu bańki spekulacyjnej (tzw. boom), stopy procentowe są na najniższym poziomie. Wzrost gospodarczy w tym momencie może być nawet zdumiewająco wysoki – jak w CHRLD, gdzie mamy od lat do czynienia ze wzrostem rzędu 8-10% – jednak nie jest to pozytywna oznaką. Zaraz po największym wzroście musi nadejść największa katastrofa – kryzys. Dlaczego tak jest, wyjasniam w innym artykule. Poronionym pomysłem jest sugerowanie, jakoby wzrost gospodarczy – finansowany przecież poprzez emisję kolejnego długu – mógł naprawić gospodarkę. Autor przeczy sam sobie i znów wykazuje, że nie rozumie, o czym pisze.

Dyletanci o pieniądzu

Przejdźmy do teorii pieniądza, o której piszący do Głosu ulicy nigdy najwyraźniej nie słyszeli,  w związku z czym, najwyraźniej zaczęli tworzyć własną, rewolucyjną, lecz niestety (albo raczej na szczęście) totalnie bezsensowną pseudo-teorię pieniądza. Czym zatem jest według nich pieniądz?

„Pieniądz nie jest towarem, a jedynie środkiem płatniczym, który łączy produkcję z konsumpcją.”

Ciekawe. O Carlu Mengerze i jego traktacie O pochodzeniu pieniądza twórca tego karkołomnego zdania nie słyszał. Zatem po pierwsze: pieniądz był pierwotnie towarem, wywodzi się z pieniądza towarowego – na przykład złotego i tylko dzięki temu może w ogóle pełnić swoją funkcjęśrodka wymiany, a nie jakiegoś środka, który „łączy produkcję z konsumpcją”. Zgodnie z misesowskim teorematem regresji, o którym dyletanci Głosu ulicy też nie słyszeli, ludzie korzystają z pieniądza dlatego, że wczoraj pieniądz posiadał siłę nabywczą, wczorajsza zaś siła była determinowana przez przedwczorajszą i tak dalej, aż do momentu, kiedy środek wymiany wyłonił się z powszechnie wymienianego towaru nie mającego pierwotnie zastosowania pieniężnego. To zdumiewająco proste, ale widać przekracza zdolność pojmowania autora tekstu „Reformy potrzebne wczoraj”. To nie wszystko, w wymienianym już artykule „O działaniu pieniądza” dowiadujemy się też innych ciekawostek:

„Pieniądz to miara energii włożonej w stworzenie czegokolwiek.”

Są też rzekomo inne „silniej zakotwiczone w rzeczywistości” rodzaje pieniądza:

  „jedna godzina pracy lub koszyk ustalonych dóbr”

Po kolei. Nie wiem, czy autor piszący te brednie kiedykolwiek widział jakikolwiek licznik zużycia energii, ja widziałem i widnieją tam jednostki jakimi są kilowatogodziny (kWh), nie dolary ($) czy złotówki (zł). Tyle o pracy maszyn zasilanych elektrycznie. Jednostką energii zużytej przez pracę rak ludzkich  może być ewentualnie kaloria. Nie wiem, jak autor chce przeliczać kalorie na dolary, powodzenia.

Co do „godzin pracy” to jest to jeszcze zabawniejszy nawet koncept. Gdyby przyjąć, zgodnie z postulatem autora, że jednostka pieniężną miałaby być godzina pracy, to jak byśmy ja ustalili? Czyja pracę wzięto by pod uwagę? Pracę górnika wydobywającego węgiel, czy może pracę urzędnika wypełniającego formularze w biurze? Mężczyzny czy kobiety?  Czy jedna godzina pracy dowolnej osoby byłaby równa po prostu jednej jednostce pieniężnej? Byłby to czysty absurd. Inną stawkę godzinowa otrzymuje pracownik call center a inną najlepszy prawnik na Manhattanie – czy autor chciałby zrównać ich stawkę godzinową do wspólnej jednostki pieniężnej? To nie wszystko.  Autor nie słyszał chyba, że wartość pracy jest kwestia subiektywną, nie poddającą się standaryzacji, wynikającą z indywidualnego wartościowania. Inaczej swoja godzinę pracy wycenia robotnik wymieniający ją z chęcią  na 10$ a inaczej jego pracodawca, wolący godzinę pracy tego robotnika, niż 10$. Gdyby jednostka pracy była obiektywna, poznawalna i stała dla wszystkich uczestników rynku, pracodawca nigdy nie zatrudniłby robotnika właśnie dlatego, że aby doszło do wymiany – w tym przypadki pracy na pieniądze – obie strony tej wymiany muszą przypisywać odmienną wartość wymienianym dobrom i usługom. Nauka, która o tym mówi to katalaktyka – inaczej nauka o wymianie spopularyzowana przez Ludwiga von Misesa i rozwijana przez F. A. von Hayeka.

Szybkość obiegu pieniądza

Jeżeli ktoś krytykuje ekonomiczny mainstream pisząc, że jest zniecierpliwiony działaniami „autorytetów” i „ekspertów”, a jednocześnie postuluje to samo, co krytykowani eksperci, siła rzeczy naraża się na śmieszność. Nie inaczej jest w przypadku autora tekstu zatytułowanego „O krążeniu pieniądza i co z tego wynika”. W tekście tym, zilustrowanym dodatkowo barwną grafika obrazująca nam schematycznie przepływ pieniądza na rynku, usiłuje się czytelnikowi wmówić, że im szybciej pieniądz krąży w gospodarce, tym lepiej:

„Nazywam to kręgiem obfitości. Jeśli wszyscy będą szybko wydawać pieniądze, to wszystkim będzie lepiej. Wzrośnie poczucie dobrostanu. Wszyscy będą mieli pracę i dostęp do dóbr.”

No tak – „krąg obfitości” – termin wygląda na chwytliwy, nic, tylko sprzedać  ten pomysł jakiemuś prezydentowi Stanów Zjednoczonych i stać się twórca współczesnego New Dealu. Niestety – koncepcja ta, całkowicie błędna – nie jest wcale oryginalna. Przypomina się słynne równanie:

M*V=P*T

Ilość transakcji nie świadczy o bogactwie ani poziomie dobrobytu społeczeństwa. Napędzanie popytu to tani chwyt neokeynesistowskich kłamców, którzy nie rozumieją, że to podaż jest odpowiedzialna za długoterminowy wzrost gospodarczy, popyt zaś może jedynie krótkoterminowo poprawić sytuację.

 Oszczędzanie

Ale brednie o szybkości obiegu to drobnostka! Szaleństwo autora ujawnia się w tym fragmencie:

„W erze obfitości oszczędzanie jest szkodliwe. Co by się bowiem stało, gdyby np. krawiec odłożył zarobione pieniądze do skarpety, na czarną godzinę? Ruch ustałby. Doszłoby do sytuacji, w której nikt niczego nie sprzedaje i nikt niczego nie kupuje.”

Nie wiem, czy zasadniczy błąd autora wymaga z nieelastycznego trzymania się sztucznego założenia, że w obiegu jest tylko jakaś niepodzielna najwyraźniej kwota 100 zł, od której zależy całe saldo transakcji, czy jednak z totalnej niekompetencji autora. Anonim  nie wie najwyraźniej o tym, że niemożliwa jest sytuacja całkowitego ustania konsumpcji, gdyż ludzie po prostu muszą konsumować na pewnym, minimalnym przynajmniej poziomie – inaczej grozi im choćby śmierć głodowa. Straszenie „ustaniem ruchu” na rynku jest po prostu błazenadą. Swoja drogą twórca artykułu świetnie dogadałby się z naszym premierem, który, jak pamiętamy, bardzo obawia się sytuacji, w której przedsiębiorcy „trzymaliby pieniądze na kontach” wyłączając je z obiegu i tym samym szkodząc gospodarce. Donald Tusk z radością przyjąłby zapewne teorię „kręgu obfitości” i przekonywałby, że rola rządu jest takiego kręgu stworzenie – za pomocą nowych podatków oczywiście…

Nie oszczędzajmy!

Jednak to nie koniec ataków na oszczędzanie ze strony ignorantów z Głosu ulicy. Z artykuliku „Czy więcej znaczy lepiej?” dowiemy się, że oczywiście – jakżeby inaczej – więcej oznacza gorzej. Ściślej mówiąc, że większe oszczędności są nieopłacalne. Co prawda, na początku zaczyna się nieźle, bo dowiadujemy się, że:

„Niewielka nadwyżka podnosi systematycznie realny dobrobyt wszystkich uczestników tej społeczności. Sami powinni oni decydować o tym, na co ją przeznaczą.”

 Brzmi sensownie, szkoda tylko, że znalazło się tam to słówko „niewielka”, które okazuje się kluczowe dla zrozumienia intencji autora pogrążającego się już w następnym akapicie:

„Duża nadwyżka (która wiąże się z wysokimi podatkami i należnościami ściąganymi od obywateli) nie daje społeczności żadnych korzyści. Jest ona po prostu nieopłacalna z ogólnospołecznego punktu widzenia, gdyż powoduje nadmierne obciążenie tworzących ją ludzi obowiązkami pracy.”

Mamy tu do czynienia z jakimiś arbitralnie ustanawianymi, pochodzącymi nie wiadomo skąd – zapewne z wyobraźni autora – prawidłami ekonomicznymi, które maja rzekomo wspierać ascetyczna tezę główną artykułu. Zatem po pierwsza, jakimś cudem małe oszczędności są korzystne – i najwyraźniej nie podlegają „wysokim podatkom ściąganym od obywateli” – tymczasem duże oszczędności już nie. Innymi słowy, zgodnie z logiką tu obserwowaną, jeśli Robinson Crusoe zaoszczędzi mała ilość ryb wystarczająca na zainwestowanie w wędkę, to odniesie korzyść, ale jeśli zaoszczędzi bardzo dużo ryb, aby zainwestować w łódkę, to poniesie straty. Nawet, jeśli wprowadzimy do tej historii Piętaszka pobierającego podatek od oszczędności, to hipoteza autora jest co najmniej bezsensowna. Nie rozumie on, skąd bierze się wzrost bogactwa w społeczeństwie. Wynikają on z powiększania szerokości i głębokości kapitałowej struktury produkcji, która jest wynikiem oszczędzania i inwestowania – akumulacji kapitału. Im większa akumulacja kapitału, tym większa produktywność gospodarki i tym bogatsze społeczeństwo. Wbrew idiotyzmom wypisywanym przez anonimowego twórcę krytykowanego artykułu, większa ilość kapitału przypadającego na pracownika czyni jego pracę bardziej wydajną, zatem jest on zdolny w krótszym czasie wytworzyć tyle samo dóbr, bądź w tym samym czasie wytworzyć ich więcej, niż przy mniejszej ilości kapitału. W związku z tym „obciążenie ludzi obowiązkami pracy” zmniejszy się lub pozostanie na niezmienionym poziomie przy wzroście dobrobytu. Można jednak zwątpić, czy nasz dyletant w ogóle chce szukać sposobu na wzrost dobrobytu w społeczeństwie, pisze bowiem:

„A wszystko to zupełnie niepotrzebnie: członkowie społeczności mają wprawdzie w wyniku wytężonej pracy możliwość nabycia większej ilości dóbr, ale nie są już w stanie w pełni ich skonsumować. Zjawisko to obserwujemy dzisiaj powszechnie.”

Mamy do czynienia z arbitralną oceną autora dotyczącą zapotrzebowań konsumentów – on oczywiście wie lepiej, czego potrzebują miliony ludzi, poczuwa się do decydowania o tym za nich – to, co uważa za niepotrzebne takie jest i koniec! O nieograniczoności potrzeb nie słyszał. Pozostaje mu posłuchać, ocna temat „nadmiaru produkcji” miałdo powiedzenia Henry Ford:

„Możemy doświadczać, w konkretnym okresie, nadmiaru konkretnego, niepotrzebnego produktu. Nie jest to jednak nadprodukcja – to błędna decyzja o produkcji. Możemy też posiadać mnóstwo towarów o zbyt wysokiej cenie. Nie istnieje nadprodukcja – są tylko złe decyzje produkcyjne i złe finansowanie.„

  Opodatkowanie

No a co z tym opodatkowaniem? Jak zauważa nasz ignorant, całkowite opodatkowanie uciskające konsumenta wynosi nawet do 75% jego dochodów. Jakie wyciąga z takiego stanu rzeczy wnioski? Absurdalne oczywiście – postuluje, aby zmniejszyć produkcję. Dlaczego nie nawołuje do zmniejszenia obciążeń podatkowych?  Czemu nie krytykuje państwowego lewiatana, który przerośnięty ponad granice możliwości pasożytuje na społeczeństwie ograbiając je poprzez podatki, akcyzę, cła, opłaty paliwowe, grzywny, koncesje itd.? Portal Głos ludu próbuje przekonać nas, że szuka rozwiązań u źródeł, tymczasem publikowane się tu takie bzdury, jak nawoływanie ludzi do rezygnacji z powiększania swego dobrobytu. Podpowiem zatem autorowi, gdzie się myli: w identyfikacji przyczyn problemu. Problemem jest złodziejskie państwo, a nie nadmiar oszczędności.

 Krytyka zysku

Skoro teksty dla Głosu ludu piszą ekonomiczni dyletanci, nie dziwi mnie, że okazują się oni wrogami kapitalizmu i zysku przedsiębiorczego. Nie posuwają się co prawda do sięgania po hasła marksizmu i wzmianki o burżuazyjnych krwiopijcach wyzyskujących robotników nie spotkałem, ale w artykule „Cele gospodarki” natrafiłem na taki oto przykład głupoty:

„Z efektywną produkcją społecznie wartościowych dóbr nie da się pogodzić ani liberalnego wymogu dążenia głównie do zysków finansowych, ani zasady maksymalnego zatrudnienia – wedle postulatów (i praktyki) socjalistyczno-komunistycznych. Trzeba zdecydować, której z tych trzech wytycznych mamy przyznać pierwszeństwo.”

Zasada pełnego zatrudnienia jest w istocie jedynie wytworem czysto utopijnym, w czym zgodzimy się z autorem – niezwykle ciekawi mnie natomiast, jak zdaniem autora powyższych słów przedsiębiorca miałby dowiedzieć się, czy produkowane przez niego dobra albo świadczone usługi są „społecznie wartościowe”, jeśli nie dzięki zyskowi. Zysk przedsiębiorcy, tak bardzo znienawidzony przez różnych „alternatywnych ekonomistów” nie jest oszustwem, jak im się wydaje, ale sygnałem pochodzącym z rynku i dostępnym dzięki systemowi cen, który mówi o tym, jakie dobra i usługi konsumenci cenią najbardziej. To właśnie zysk informuje przedsiębiorcę o tym, że konsument – będący jego „zwierzchnikiem” na rynku – docenił jego wysiłek i wybrawszy jego towary bądź usługi zdecydował, że to on właśnie najlepiej zaspokoił jego potrzeby. Strata natomiast mówi przedsiębiorcy, że źle ocenił zapotrzebowania konsumentów. Jak widać, o niczym nie trzeba „decydować”, bowiem dwie z trzech wytycznych – zysk finansowy, oraz produkcja wartościowych społecznie dóbr – są ze sobą nieorzerwalnie powiązane, natomiast trzecia – pełne zatrudnienie – jest utopijnym postulatem.

 System cen i inflacja

Skoro zysk jest „be”, oszczędności są „be”, to oczywiście także system cen jest „be”, o czym zapewnia nas stek bredni zatytułowany „Godziwa cena, godziwe życie”, gdzie dowiadujemy się, że:

„Sposobem Kredytu Społecznego na zwalczanie inflacji jest „cena godziwa” lub „dyskonto skompensowane”. Dzięki tym rozwiązaniom całkowita siła nabywcza utrzymywałaby się na poziomie całości produkcji zaoferowanej.”

Innymi słowy mamy znany postulat monetarystów szkoły chicagowskiej o „stabilizacji cen”, która ma zapobiegać skutkom inflacji oraz chronić gospodarkę przed deflacją. W tym celu oczywiście autor chce kontrolować poziom cen, tak, aby odpowiadały one zmianom siły nabywczej konsumentów i produkcji. Jednocześnie postuluje powrót do obiektywnej teorii wartości opartej na kosztach produkcji:

„Dokładna cena produktu jest całkowitą sumą wydatków poniesionych na wyprodukowanie go. Jeżeli ogółem koszty surowca, pracy, energii, zużycia wyrażają się sumą 100 złotych, cena dokładna tego produktu jest równa 100 złotych.”

Obiektywna teoria wartości została obalona i zastąpiona subiektywistyczną teorią wartości, ale wcale nie zaskakuje mnie, że autor „Godziwej ceny…” nie zadał sobie trudu z zapoznaniem się z tym zagadnieniem.

 Uciąć niewidzialną rękę rynku

 A jakże, nie mogło zabraknąć tego postulatu! Przecież „W epoce globalizmu i niesprawnych systemów działanie niewidzialnej ręki rynku jest bardzo ograniczone.”, o czym zapewnia nas krótki wpis pt.: „Niewidzialna ręka rynku” (aczkolwiek tytuł zaproponowany przeze mnie bardziej by pasował). Dlaczego, zdaniem anonimowego autora, wolny rynek (który, przypomnę, nie istnieje, czego piszący do Głosu ludu nie dostrzegają) rzekomo nie działa? Najpierw musimy zwrócić uwagę na to, że autor w sposób oczywisty myli kapitalizm – system własności kapitałowych środków produkcji – z wolnym rynkiem, który nazywa terminem „realny kapitalizm”. Zmyśla też przezabawny zestaw warunków rzekomo wymaganych, aby tenże mógł działać:

„– pełna konkurencyjność – równomierne rozproszenie kapitału, pełny i bezpłatny dostęp do informacji, jednakowy dostęp do środków produkcji (surowców, robocizny i technologii), jednakowy dostęp do kapitału finansowego i kredytów;
– zakaz spekulacji zarówno surowcami, jak i środkami płatniczymi (walutami, papierami wartościowymi, papierami dłużnymi i pochodnymi etc);
– właściwa polityka finansowa banków centralnych (emitentów pieniądza).”

Jak mniemam autor powyższego wyobraża sobie kapitalizm jako system, w którym wszelka produkcja odbywa się w małych warsztatach a sprzedaż w drobnych sklepikach, zaś przedsiębiorcy są wszechwiedzący i wyeliminowane są wszystkie czynniki różnicujące warunki gospodarcze. Mamy zatem pewien rodzaj utopii, jednak kolejny warunek pozwala zrozumieć, że mamy do czynienia z tekstem napisanym przez zagorzałego interwencjonistę, wroga własności prywatnej i wolności gospodarczej. Zakaz wszelkiej spekulacji jest w istocie zakazem przedsiębiorczości. Jeśli chodzi o „właściwą politykę finansową banków centralnych”, to może ona oznaczać cokolwiek – autor nie sprecyzował, co ma na myśli, możemy tylko domyślać się, czy chodzi o stabilizację cen, czy może wręcz przeciwnie – politykę inflacyjną, albo deflacyjną?

Polityka monetarna

Nic straconego, na temat polityki banków centralnych dowiadujemy się wystarczająco w innych artykulikach. W tekście „Kreujmy rzeczywistość, nie pieniądze” przeczytamy, że:

„Tworzenie własnej waluty jest podstawowym obowiązkiem każdego suwerennego rządu. Ale wszystkie kraje oddały tę władzę w ręce prywatnych korporacji – banków komercyjnych.”

Sojusz państwowych banków centralnych z bankami komercyjnymi to zabójcza dla gospodarki symbioza państwowego głodu na kredyt i chciwości bankierów. Rząd zapewnił sobie w ten sposób dostęp do taniego pieniądza, a bankierzy do rządowej protekcji i legalizację oszustwa, jakim jest system rezerwy cząstkowej i kreacja kredytów ex nihilo. Cała historia bankowości jest właściwie opowieścią o tym, jak bankierzy łamali tradycyjne reguły prawne dotyczące depozytu nieprawidłowego i bezprawnie wykorzystywali depozyty swoich klientów do kreowania ex nihilo nowego kredytu. To jednak prowadziło do spadku zaufania deponentów do banków, masowego wycofywania depozytów i nieuchronnych bankructw nieuczciwych banków. W procederze tym aktywnie zaczęli wspomagać ich władcy potrzebujący dostępu do źródła taniego kredytu. Wspólnie więc zalegalizowali system rezerwy częściowej, stworzyli banki centralne gwarantujące ratunek nieuczciwym bankom w razie utraty płynności i zlikwidowali krępujący ich standard złota a społeczeństwom wmówili, że wszystko to robią, w celu uwolnienia gospodarek i umożliwienia im szybszego, stabilniejszego wzrostu, już bez ograniczeń w postaci standardu złota. Nacjonalizacja pieniądza nie jest jednak dobrym rozwiązaniem. Kłamstwem jest bowiem poniższe stwierdzenie:

„Pieniądze emitowane przez rząd nie byłyby bardziej inflacjogenne niż pieniądze tworzone przez banki: to takie same liczby, oparte na tej samej produkcji kraju. (…) Różnica polegałaby na tym, że rząd nie będzie musiał się zadłużać ani płacić odsetek, by je otrzymać. Rewolucyjna zmiana, która jest niezbędna, to stworzenie poprawnej księgowości. „

Rząd ze swej natury ma skłonność do prowadzenia polityki inflacyjnej, gdyż potrzebuje wciąż więcej i więcej pieniędzy na finansowanie swoich kosztownych programów socjalnych, inwestycji infrastrukturalnych, opłacania rozrastającej się administracji i wojen. Przekazanie rządowi monopolu na emisję pieniądza i zaufanie, że nie wykorzysta tego przywileju do okradania obywateli jest naiwnością graniczącą z głupotą. Jak pisze P. J. O’Rourke:

„Oddanie władzy i pieniędzy rządowi jest jak danie whisky i kluczyków do samochodu nastolatkom.”

W „Kreujmy rzeczywistość…” czytamy jednak dalej, że w sytuacji przekazania emisji pieniądza państwu:

„Rząd mógłby finansować wszystkie przedsięwzięcia i możliwe do wykonania fizycznie programy społeczne, których domagaliby się mieszkańcy.”

Autor najwyraźniej nie rozumie, że wydrukowanie nowych pieniędzy nie rozwiązuje problemów gospodarczych – nawet, gdy nie są to oprocentowane pieniądze dłużne. Wzrost podaży pieniądza powoduje inflację, która jest ukrytym podatkiem. Jest ona tym dotkliwsza, im więcej pieniędzy dodrukujemy. Możemy przewidzieć skutek takiej polityki rządu:  rząd drukuje olbrzymie sumy pieniędzy na sfinansowanie nowych projektów socjalnych i inwestycji „których domagają się mieszkańcy”. Ceny zaczynają gwałtownie wzrastać, więc rządu drukuje jeszcze więcej pieniędzy, ceny ponownie rosną i w końcu dochodzi do hiperinflacji, waluta upada, ludzie przechodzą na obce waluty lub barter, następuje długa, bolesna  recesja.

Reformy

Znajdziemy też propozycje reform obecnego systemu, spośród których niektóre są zwyczajnie niedorzeczne, inne zaś po prostu budzą ciarki na plecach. Wspominam o nich na zakończenie traktując je, jako aspekt humorystyczny.

Teoria 3xR – naprawić pieniądz

Teoria trzech R jest nam przedstawiona w sposób pozornie wzbudzający zaufanie, zapewnia się nas oto, że jej reformatorskie postulaty są:

„radykalne – dotyczące fundamentów systemu, realne – czyli pozbawione cech utopijności i możliwe do wdrożenia w stosunkowo krótkim czasie w wybranych regionach lub na całym świecie, oraz racjonalne – oparte na logicznych przesłankach.”

Brzmi rozsądnie, zobaczmy zatem, co konkretnie zaleca nam teoria 3xR. Najpierw kwestia samego pieniądza:

„Powrót pieniądza do jego pierwotnej funkcji oznacza pozbawienie go atrybutu towaru. Towar to rzecz. A pieniądz rzeczą nie jest. Jest symbolem (znakiem) dowolnej rzeczy o określonej wartości.”

 Aha, można się było tego spodziewać – pisałem już raz o genezie pieniądza i teoremacie regresji Misesa, nie będę się zatem powtarzał. Pierwsze R przemieniamy zatem na N – Nonsens. Co tam jeszcze? No tak, atak na podłe „spekulacje”:

„Walut (pieniędzy) nie można sprzedawać ani kupować. Waluty można jedynie ekwiwalentnie (sprawiedliwie) wymieniać. Nie istnieje ani pieniądz drogi, ani tani.”

Jeżeli rządy będą dowolnie emitowały swoje waluty, a kursy wymiany będą stałe, to proces inflacyjny  zapoczątkowany w jednym państwie będzie błyskawicznie przenosił się na wszystkie inne. Jest to nic innego jak idealny mechanizm zadłużania się na cudzy koszt. Pieniądz właśnie dlatego jest „drogi” albo „tani”, że JEST towarem i podlega wartościowaniom dokonywanym przez jego użytkowników. Tysiące i miliony transakcji wymiany pieniądza na towary i jednej waluty na drugą skutkuje wyłonieniem się kursów wymiany. Zlikwidowanie tego systemu zaburzy naturalne procesy rynkowe. Ostatnim postulatem jest zakazanie pobierania odsetek:

„Mnożąc, poprzez naliczanie odsetek, prawo do poboru z rynku towarów (to prawo to pieniądz) doprowadziliśmy do takiej sytuacji, w której światowa finansjera (nieliczna grupa) jest w posiadaniu prawa do pobrania z rynku dóbr o wartości setki razy przekraczającej wartość tych towarów.”

Jak zwykle alternatywni reformatorzy idą o krok za daleko – tam, gdzie wystarczy zakazać systemu rezerwy częściowej, chcą zakazać systemu kredytu w ogóle. Postulat niedorzeczny, gdyż szkodliwy dla rozwoju gospodarczego. Rynek kredytowy – ale nie oparty na kreacji pieniądza z powietrza – pozwala zdobyć przedsiębiorcom kapitał potrzebny do dokonania inwestycji dzięki oszczędnościom dokonanym przez innych ludzi. Tak długo, jak długo zachowane zostają tradycyjne zasady prawne w bankowości depozytowej, taka obustronnie korzystna wymiana dóbr teraźniejszych na dobra przyszłe jest całkowicie akceptowalna i społecznie pożądana.

Tysiąc złotych dla każdego!

O ile teoria 3xR była po prostu bezsensowna, o tyle ten pomysł jest już totalnie absurdalny. Okazuje się, że świat, w którym występuje rzadkość dóbr i nieograniczone potrzeby to nie świat, w którym żyje autor tekstu  „Tysiąc złotych dla każdego!”. W jego, alternatywnej rzeczywistości mamy do czynienia ze zgoła odmienną sytuacją:

„Żyjemy w czasach obfitości dóbr. Obfitość ta jest cechą globalną. Jeśli trudno Ci w to uwierzyć – ograniczę się do dobrze Ci znanej sytuacji w Polsce. W sklepach półki uginają się od nagromadzonego towaru. (…) W kraju jednak jest ogromna rzesza ludzi żyjących w ubóstwie lub na skraju ubóstwa, którzy chętnie nabyliby te wszystkie towary i usługi. Dlaczego ich nie nabywają? Bo nie mają pieniędzy. Co by się stało, gdyby nagle każdy z nich dostał tysiąc złotych miesięcznie? Kraj by zakwitł”

 No tak, hasło znane – napędzić popyt – i to w sposób najbardziej szalony – metodą słynnego, friedmanowskiego helikoptera zrzucającego ludziom pieniądze. Autor oczywiście NIC nie wie o inflacji:

„Co by się stało, gdyby nagle każdy z nich dostał tysiąc złotych miesięcznie? Kraj by zakwitł. Konsumpcja by wzrosła. Produkcja by wzrosła. Bezrobocie by zmalało. Poprawiłyby się nastroje społeczne. Czy ten dodatkowy pieniądz wywołałby inflację? Nie. Inflacja wg obowiązującej doktryny jest wynikiem niedoboru dóbr.”

Nie wiem co to za „obowiązująca doktryna”, o której pisze, jednak z pewnością nie jest to doktryna z naszego świata.Wyczerpującą odpowiedzią na absurdalna koncepcję rozdania wszystkim 1000 zł jest tekst Roberta Gwiazdowskiego pod tytułem „Cuda bez sensu” . Nieco krótszą jest natomiast ta grafika:

 Tym szalonym akcentem kończę, bo ze śmiechu żebra mnie bolą. Pozostawiam czytelnikowi wyszukiwanie kolejnych absurdów na stronie Głos ulicy. Najlepszym podsumowaniem dla treści tam zawartych są słowa Murraya Newtona Rothbarda:

“Nie jest zbrodnią bycie ignorantem w kwestiach ekonomii, która, właściwie, jest wyspecjalizowana nauką, którą większość ludzi postrzega jako ‘nudną’. Ale jeśli jest się ignorantem, jest totalna nieodpowiedzialnością wygłaszanie głośnych, wrzaskliwych opinii w dziedzinie ekonomii.”

6 odpowiedzi na „Pomysły niebezpiecznych dyletantów

  1. Nic dodawać ani nic ujmować – mogłeś dowalić im jakimś fragmentem z Human action żeby im zamknąć całkowicie usta przeczytałem te ich artykuły czy raczej coś co ma artykuł udawać i na początku dziwiłem się ze piszą anonimowo, ale jak przeczytałem pierwsze trzy to zrozumiałem ze nikt nie chce się przyznawać personalnie do takich głupot.
    Dobrze poczytać taki ostry tekst ale powinieneś zająć się tworzeniem czegoś jakąś pracą twórczą tworzeniem swoich bądź rozwijaniem już istniejących pomysłów w bardziej rozbudowane a nie tylko krytykowaniem innych – wolę jak piszesz o szkolnictwie i zastanawiasz się nad problemami niż jak atakujesz innych – ci z głosów ulicznych sami się kompromitują nie potrzeba im pomagać 🙂

  2. Pingback: Głos ulicy przyjął moje wyzwanie. | ANTISTATE

  3. Art pisze:

    Wy chyba tu na tym blogu nienawidzicie ludzi! Chcecie im wszystko odebrać i pozwolić Rockefellerom i innym złodziejom zniewolić ludzkość! A ta cała szkoła z austrii to jacyc ukryci agenci wielkiego biznesu! Wszystko co cytujecie z nich to jakies udające wolnościowe słowo slogany prokaipitalistyczne. Zrozumcie ze kapitalizm pokazał woja nieludzką twarz już dawno temu. Nie mówie ze komunizm jest lepszy bo on tez jest nieludzki, ale oba te systemy są złe. Ci zGłosu ulicy chociaż szukaja jakiegos innego nowszego i aktualnego rozwiazania jakiejs drogi do uwoleniania lduzi a Wy tutaj na blogu chcecie podtrzymywać status quo i pomagacie propagować wyzysk i przemoc 1% bogatych wobec 99% biednych.

    • rafaltrabski pisze:

      No i zaczęło się! Nie – mylisz mnie z proetatystycznym, pro-korporacyjnym zamordystycznym zwolennikiem kapitalizmu komprendorskiego czyli interwencjonizmu rządowego na usługach korporacji. Kims takim NIE jestem. Ale nie zrozumiesz tego, bo nie odróżniasz prawdziwego WOLNORYNKOWEGO KAPITALIZMU – gdzie nie ma wsparcia rządu dla korporacji ani innych przywilejów – takiego systemu nigdy dotąd nie było i napewno nie ma go teraz – od obecnie istniejącego KORPORACJONIZMu czy KORPORATOKRACJi – gdzie rządy sprawuje istotnie wielki biznes w sojuszu z rządami państw – wspierają się nawzajem, państwo uchwala prawo i przywileje dla korporacji ,a korporacje finansują kampanie polityczne i popieraja polityków i ich programy. Ten system krytykuję na blogu i nienawidzę go ównie mocno, jak Ty. Tylko że ja chcę zastąpic go wolnym rynkiem i rozwiązaniami zgodnymi z prawami prawdziwej ekonomii (austriackiej) a Ty dajesz się nabrać na hasełka jakichś tam „Oburzonych” czy innych dyletantów z Głosu ulicy.

      • Igen pisze:

        Nic dodać nic ująć-widać że wielu ludzi myli kapitalizm z korporacjonizmem gdzie istotnie wielki biznes trzyma się z rządem, austriacka ekonomia jest temu właśnie przeciwna! Krytyka „głosu ulicy” nie tłumaczy w całości wszystkiego bo nie było tu miejsca i nie było z pewnością zamierzeniem tej krytyki-czytelnikom takim jak Art polecam najpierw zapoznanie się z innymi tekstami Rafała albo może w pierwszej kolejności z podstawowymi zagadnieniami ekonomii austriackiej, bo tylko ona tłumaczy wszystkie procesy rynkowe, no i z samą definicją libertarianizmu, bo potem widać że przypadkowy czytelnik nie wie o czym autor pisze. A na pewno nie o chęci zniewolenia ludzi przez Rockefellerów i innych złodziei, jak tu ktoś zasugerował-no włos się jeży na głowie! Popieram Niko, wolę jak piszesz o teorii państwa, a polemiki z socjaldemokracją wiele oprócz szczekania nie wnoszą.

      • Igen pisze:

        Dodam jeszcze że wprost przeciwnie do tego co mówi komentarz nade mną-austriacka ekonomia postuluje nie zabieranie ludziom połowy zarobionych pieniędzy tylko odczepienie się rządu od Twojej własności-widać że autor komentarza nie zapoznał się wnikliwie ani z tekstem ani z podstawami ekonomii skoro wyciąga takie absurdalne wnioski nie wiadomo skąd. Prawdopodobnie Rafałowi zależy na dotarciu do takich ludzi którzy wierzą specjalistom z telewizji publicznej, niestety jak widać wielu z nich napisze parę słów oburzenia na krytykę socjalistów i pójdą sobie nie zastanowiwszy się nad niczym.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s