Nowy kapitalizm uspołeczniony?

Do napisania tego tekstu natchnął mnie film na youtube poruszający kwestię starą, jak rewolucja przemysłowa – skutki nieuniknionej automatyzacji ludzkiej pracy w związku z rozwojem robotyki. Od lat straszeni jesteśmy wizją milionów bezrobotnych ludzi umierających z głodu na ulicach po tym, jak nawet najbardziej zaawansowane zawody zostaną przejęte przez roboty czy programy komputerowe. Zanim przeczytacie moje rozważania na ten temat, zachęcam do zapoznania się z poniższym materiałem wideo:

Na ogół wolnorynkowcy reagują irytacją na argumenty ludystów. Wynika to z dwóch przyczyn: po pierwsze przeciwnicy automatyzacji (a niegdyś mechanizacji) zdają się ignorować fakt, że pomimo likwidacji ogromnych ilości miejsc pracy, liczba ludności na planecie nieustannie rośnie a mimo to, ludzie wciąż pracują. Liczba miejsc pracy, jakie powstają jest więc wyższa od liczby miejsc pracy, jakie znikają i to bez stosowania takich oszukańczych, interwencjonistycznych sztuczek, jak za czasów New Deal: skracania etatów i dzielenia ich między większą liczbę osób. Innymi słowy: patrząc globalnie, roboty nie zabierają nam pracy. Po drugie, na problem ten zwracają zwykle uwagę ludzie, którzy są jednocześnie najczęściej zwolennikami silnej interwencji państwa w rynek. W efekcie zwykle spór zaostrza się, gdy zaniepokojony ludysta napomknie coś o „konieczności” wprowadzenia jakiejś formy gwarantowanego dochodu bezwarunkowego dla wszystkich ludzi nie mogących znaleźć pracy. Wolnorynkowcy zazwyczaj barykadują się wówczas na nienaukowym i trudnym do obrony stanowisku, jakoby problem w ogóle nie istniał, albo nie mógł zaistnieć w przyszłości. O ile bowiem dzisiaj automatyzacja nie wywołuje wcale żadnych apokaliptycznych skutków, o tyle, będąc pokorni, musimy uznać, że scenariusz z powyższego materiału wideo, może się jednak spełnić. Jeżeli roboty i programy komputerowe (a przyznajcie, że programy zdolne pisać muzykę czy uczyć się dowolnej czynności robią ogromne wrażenie) odbiorą ludziom choćby 50% obecnych miejsc pracy, a ilość nowych miejsc pracy nie wyrówna ich zaniku, ludzkość stanie przed pytaniem: co zrobić z bezproduktywnymi osobami?

Jako wolnorynkowiec i libertarianin mam w zwyczaju krytykować rozbuchany aparat biurokratyczny, których, jak wielu wolnościowców, postrzegam jako pasożytów żyjących kosztem społeczeństwa. Czym zatem od tych urzędników będą różnić się ludzie pozbawieni pracy w skutek robotyzacji? Zapewne niczym, poza skalą zjawiska. O ile urzędnicy rzadko kiedy stanowią więcej, niż 10% społeczeństwa, o tyle 40 czy 50% bezproduktywnych to poważny problem. Oczywiście – teoretycznie – nikt tych bezrobotnych wcale nie musi zatrudniać, ani utrzymywać w żaden sposób. Jednak pozostawienie ich samym sobie doprowadzi najpewniej do krwawych wojen domowych i rewolucji.

Abstrahując więc już od tego, czy i jak bardzo automatyzacja zredukuje poziom zatrudnienia, musimy rozważyć możliwe rozwiązania problemu. Najpierw po krótce przedstawię propozycje swoich ideowych przeciwników – zwolenników

1. Dochód bezwarunkowy

Wszelkiej maści socjaliści, zwolennicy tzw. „sprawiedliwości społecznej” etc. sugerują, że konieczne i nieuniknione jest wprowadzenie powszechnego, bezwarunkowego świadczenia socjalnego dla obywateli. Takie rozwiązania są już nawet testowane lokalnie wielu miejscach na Ziemi, jak w Holandii czy Kanadzie. Ponieważ nie doprowadziły one jeszcze nigdzie do kryzysu gospodarczego, zwolennicy tych rozwiązań sugerują, że należy je wprowadzić na masową skalę i że będą one działały. Oczywiście mylą się w tym względzie, gdyż próbują przełożyć lokalne rozwiązania na skalę globalną. Nie rozumieją też, że to, co działa w holenderskim miasteczku z 5% bezrobociem, doprowadziłoby do katastrofy przy 50% bezrobociu. O ile bowiem można „znaleźć środki” w kieszeni 95% pozostałych obywateli, na zapewnienie minimum socjalnego dla co dwudziestego ich rodaka, o tyle próba zrobienia tego samego przy większej dysproporcji produktywnych i bezrobotnych jest nonsensem. Albo doprowadzi do dramatycznego spadku poziomu życia wszystkich, albo wywoła bunt tej produktywnej połowy, która nie zechce utrzymywać tych bezproduktywnych. Wymagałoby to bowiem zmniejszenie dochodu i poziomu życia każdego pracującego o połowę. Tym samym ludzie ci musieliby zgodzić się na tak drastyczny spadek standardu życia. Wiara, że każdy się na to zgodzi jest cokolwiek naiwna. Tak więc koncepcja BDP może stanowić jedynie ciekawe rozwiązanie lokalne przy zdrowej i silnej gospodarce w której większość obywateli pracuje i zarabia bardzo dużo, dzięki czemu stać ich, aby „odstąpić” odrobinę swojego dochodu potrzebującym. Nie jest to rozwiązanie problemu automatyzacji.

2. Depopulacja

Innym, wyjątkowo drastycznym i być może należącym bardziej do grupy teorii spiskowych, ale jednak teoretycznie możliwym do przeprowadzenia rozwiązaniem, jest depopulacja. Jeżeli 50% społeczeństwa stanie się bezużyteczna w kategoriach ekonomicznych, niektórzy uważają, że elity rządzące w porozumieniu z wielkim biznesem postanowią zlikwidować niepotrzebnych ludzi. W oczywisty sposób rozwiązałoby to problem konieczności utrzymywania ich przez pozostałą, produktywną połowę. Oczywiście trudno sobie wyobrazić normalnemu, zdrowemu psychicznie człowiekowi, aby taki scenariusz miał faktycznie się ziścić. Pozostawmy go więc fanom teorii spiskowych.

3. Separacja

Inną możliwością jest rozwarstwienie się społeczeństwa na wysoko zrobotyzowana elitę żyjącą z pracy posiadanych przez siebie maszyn i komputerów oraz kadrę wysoko wykwalifikowanych specjalistów, inżynierów, programistów etc. i na wyłączoną poza nawias tej technologicznej rewolucji większość. Może ona zostać wykluczona przez tą technologiczną elitę, albo sama dobrowolnie zerwać z nią więzi gospodarcze. Ludzie nie objęci dobrobytem robotycznej rewolucji żyliby w niskim – w porównaniu do elity – standardzie i staraliby się podtrzymywać przestarzałe metody produkcji i świadczenia usług z dużym udziałem ludzi. Scenariusz ten wydaje się o tyle trudny do zrealizowania, że produkcja w pełni zautomatyzowana jest zwyczajnie tańsza i ultra-tanie dobra i usługi ze świata wysokiej technologii zalałyby rynki tych „ludystycznych” społeczności. Oczywiście część ludystów dobrowolnie wybierałaby droższe produkty i usługi wytwarzane starymi metodami przy dużym nakładzie pracy ludzkiej – jednak nie uniknięto by też rozwiązań przemocowych. Embarga na import kosztujących 1000 razy mniej dóbr z technologicznych imperiów, walka z ich przemytem i inne problemy pojawiłyby się bardzo szybko. Najgorsze dla ludystów byłoby to, że sami nie mieliby wiele do zaoferowania drugiej stronie wymiany handlowej, choć to ostatecznie mogłoby doprowadzić do ustania wymian handlowych i – paradoksalnie – ocalić ludystyczne gospodarki przed upadkiem. Oczywiście kosztem stagnacji i nędzy – względem wysoce zaawansowanych społeczności wysokiej technologii. Niewątpliwie będą musieli też posiadać na własność ziemię, aby móc sie utrzymać: jako część społeczeństwa o znikomej produktywności w porównaniu z ta zrobotyzowaną, nie będzie ich stać na wynajem lokali i prowadzenie życia na terenie wysoce zaawansowanej wspólnoty. Musza posiadać własne enklawy, gdzie nie będą nikomu musieli płacić czynszu.

4. Uspołecznienie robotów

Czwartym, proponowanym przeze mnie, wyjściem z tej sytuacji jest zmiana modelu utrzymywania się przez przeciętnego Kowalskiego. Skoro nie będzie popytu na jego pracę, a będzie popyt na pracę robotów, Kowalski nie ma innego wyjścia, jak posiąść na własność robota/y lub środki potrzebne do ich wytwarzania, które może sprzedawać na rynku. W pierwszej sytuacji obywatel będzie utrzymywał się z zysków pochodzących z pracy posiadanych przez siebie robotów, w drugiej ze sprzedaży zasobów niezbędnych do wytwarzania czy eksploatacji maszyn. Zasobem, który zawsze pozostanie w cenie jest też ziemia, będąca podstawowym czynnikiem produkcji. Ceny jednostkowe robotów różnego rodzaju będą spadały, o czym wspomniano nawet na przywołanym materiale wideo. Już dziś ceny drukarek 3D spadają, a najprostsze, najtańsze modele są w zasięgu przeciętnego hobbysty. Oczywiście modele mogące znaleźć zastosowanie w produkcji dóbr konsumpcyjnych są nadal dość kosztowne, ale będą taniały, o ile korporacje w sojuszu z państwem nie postanowią ograniczyć dostępności do tej technologi windując ceny bądź po prostu zakazując nabywania osobom prywatnym tego typu urządzeń. Podobne zagrożenie dotyczy także innego rodzaju robotów. Jeżeli wolnościowcy chcą, aby rewolucja technologiczna nie zrujnowała społeczeństwa i nie dała przewagi argumentacyjnej etatystom, muszą walczyć o swobodę dostępu do informacji i technologii. Możemy spodziewać się, że na tym polu rozegra się starcie między zwolennikami swobód obywatelskich, obrońcami praw własności, a elitami rządowo-biznesowymi, które zawsze dążą do zatrzymania we własnych rękach kluczowych zasobów, które pozwalają im zachować swą władzę. Musimy dążyć do stworzenia społeczeństwa właścicieli i producentów, które w dużej zastąpi społeczeństwo pracowników i konsumentów. Oczywiście trudno wyobrazić sobie, aby prywatni, pojedynczy posiadacze robotów mogli konkurować z wielkim przemysłem dysponującym ogromnymi zasobami kapitałowymi. Jednak mogą oni zakładać spółdzielnie i zrzeszać się, wymieniać wzajemnie produktami i usługami w ramach dobrowolnych kooperatyw i wspólnot lokalnych, a dzięki temu uniezależnić się od, przynajmniej części, produktów korporacji. Taka samowystarczalność nigdy nie będzie pełna, wszak międzynarodowy handel przynosi tak wielkie korzyści, że mało kto zechce zrezygnować z korzystania z dóbr i usług z drugiego krańca globu. Oczywiście nie ma konieczności fizycznego posiadania robotów. Równie dobrym rozwiązaniem byłby akcjonariat, w ramach którego ludzie nabywaliby akcje przedsiębiorstwa uzyskującego zyski ze zrobotyzowanej produkcji i otrzymywali dywidendę. Można powiedzieć, że w pewnym sensie ta koncepcja to realizacja postulatu komunistów: środki produkcji oddać w ręce ludu. Jednakże podobieństwo jest iluzoryczne, gdyż mówimy tutaj o absolutnym poszanowaniu praw własności. Wszelkie tytuły własności czy akcje przedsiębiorstw ludzie muszą uzyskać w drodze dobrowolnych umów z poszanowaniem prawa własności. Następnie mogą swoje tytuły własności zatrzymać i czerpać zysk z posiadanych maszyn, lub przekazywać je w darowiznach, w spadkach albo handlować nimi, bądź nawet wnosić je jako swój udział do najróżniejszych spółdzielni, komun etc. Oczywiście model taki można łatwo połączyć z rozwiązaniem z punktu 3. Część ludzi nie zdoła odłożyć oszczędności na zainwestowanie we własny udział w zrobotyzowanym przemyśle, albo własne roboty, część nie zechce przyjąć takiego stylu życia.

Jak osiągnąć postulowany w pkt. 4 stan rzeczy?

Choć „uspołecznienie” robotów brzmi groźnie, w istocie  nie może mieć nic wspólnego z marksistowskimi postulatami. Mimo to moja diagnoza problemu, przed którym stanie zrobotyzowane społeczeństwo może wydać się  podobna do marksistowskiej diagnozy kapitalizmu dążącego do samozniszczenia. Nowoczesne społeczeństwo postindustrialne oparte w większości na świadczeniu usług cechuje się – i nie da się temu zaprzeczyć – narastającą akumulacją kapitału w rękach wąskiej elity najbogatszych właścicieli. W przeciwieństwie do marksistów nie zamierzam krytykować tego zjawiska o tyle, o ile jest ono wynikiem uczciwej działalności gospodarczej, świadczenia usług i produkcji dóbr, które konsumenci dobrowolnie nabywali doprowadzając do wzbogacenia się ich wytwórców. Tam, gdzie akumulacja kapitału jest jednak skutkiem sojuszu kapitalisty z państwem, zabiegania o przywileje, dotacje, ochronne cła i przepisy prawne, stan taki jest moim zdaniem karygodny. Niezależnie od sposoby w jaki się wzbogaciła,  ta wąska elita z pewnością jest potencjalnie pierwszą grupą, która najłatwiej i najszybciej pozyska do swego użytku nowoczesne maszyny, mogąc dzięki nim zastąpić pracę ludzi w należących do nich zakładach i firmach. Zastąpią oni pracę ludzi pracą robotów wszędzie, począwszy od zakładów produkcyjnych, gdzie ten proces automatyzacji już się rozpoczął, poprzez prostsze, zrutynizowane procesy transportu i logistyki, aż do sektorów usług i handlu, które ulegną automatyzacji na samym końcu. Jasne jest, że osoby pozbawione kapitału nie wezmą udziału w kolejnej „rewolucji gospodarczej”. Postuluję więc znalezienie sposoby, aby zwykłych ludzi kapitałem obdarzyć. Rzecz jasna, jako libertarianin nie zamierzam wzywać kapitalistów do „podzielenia się” bogactwem z robotnikami, choć, gdyby coś takiego robili dobrowolnie, nie widziałbym w tym niczego złego. Odchodząc jednak od utopijnych koncepcji, musimy poszukać gdzieś indziej sposobu wzbogacenia rzesz dzisiejszych pracowników najemnych. Istnieje takie źródło – państwo, a ściślej mówiąc: własność państwowa. Państwa na całym świecie dysponują ogromnym majątkiem w postaci infrastruktury publicznej oraz, przede wszystkim, ziemi. Ziemia jako pierwotny czynnik produkcji stanowi cenne dobro rzadkie, które może stać się doskonałą bazą ekonomiczna dla pozbawionej jakiegokolwiek znacznego kapitału większości społeczeństwa. W powszechnym uwłaszczeniu ludności na gruntach i innej własności „publicznej” dostrzegam jedyną szansę zażegnania widma katastrofy ekonomicznej. Przeciętny obywatel nabywając grunt ma wiele różnych możliwości jego wykorzystania. Może ziemię sprzedać, aby pozyskać pieniądze, może ją też wydzierżawić, lub samemu z niej korzystać. Niezależnie od wyboru, daje mu ona pewną niezależność od koniunktury gospodarczej i możliwość uniknięcia konsekwencji przemodelowania gospodarki w skutek jej zautomatyzowania. Zapotrzebowanie na ziemię kapitaliści zawsze będą zgłaszali. Nawet w wysoce zrobotyzowanej gospodarce maszyny te muszą zajmować jakąś przestrzeń w której będą pracowały, co oznacza konieczność posiadania ziemi. Uwłaszczenie obywateli na gruntach państwowych da im możliwość dzierżawienia ziemi lub jej odsprzedaży/wymiany na udziały w zyskach generowanych przez roboty. Mogą też wykorzystać tę ziemię jako przestrzeń do organizacji własnej produkcji – najpewniej skupując od siebie nawzajem działki lub łącząc się w dobrowolne kooperatywy/spółdzielnie produkcyjne, aby uzyskać większy potencjał produkcyjny. Wreszcie osoby nie chcące wcale uczestniczyć w nowoczesnej erze gospodarki zrobotyzowanej, mogą przeznaczyć swój grunt pod uprawę na własny użytek bądź handel z innymi kontestatorami nowej rzeczywistości. Najważniejsze jest to, że uwłaszczeni otrzymają środki do utrzymania siebie bez konieczności liczenia na łaskę rządzących lub korporacji. Oczywiście rozwiązanie takie na dziś dzień wydaje się trudne, jeśli nie niemożliwe do wprowadzenia. Państwa dalekie są od rozdawania swojej własności obywatelom – pomimo, że oficjalnie jest to mienie „publiczne”. Znacznie chętniej dokonują prywatyzacji infrastruktury i przedsiębiorstw państwowych, która – jak wiemy na przykładzie polskich przemian ustrojowych – jest często okazją do korupcji i matactw oraz szybkiego wzbogacania się krewnych i znajomych polityków i ich samych. Jednakże uwłaszczenie obywateli jest też jedyną, rozsądną opcją, jaka pozostanie współczesnym państwom, aby rozwiązać problem niewydolnych systemów emerytalnych, które na skutek odwrócenia się piramidy pokoleniowej nie mają szansy przetrwania w dłuższym okresie. Likwidacja państwowych systemów emerytalnych nie może wiązać się z pozostawieniem samym sobie milionów emerytów i osób pracujących zbliżających się do emerytury, dlatego obdarowanie ich ziemią państwową wydaje się dobrym rozwiązaniem. Ci, którzy nie zechcą ziemi zachować i na przykład uprawiać, sprzedadzą ją czy przekażą swoim potomkom licząc, że oni lepiej ją wykorzystają i utrzymają ich na starość. W ten sposób uwłaszczenie obywateli na mieniu państwowym rozwiązuje dwa problemy jednocześnie. Oczywiście pozostaje do rozwiązania wiele drobniejszych kwestii: jak podzielić mienie państwowe między obywateli? Wedle jakiego kryterium przydzielać działki/mienie? Czy należy dokonać jakichś wycen umożliwiających „sprawiedliwy” bądź „równy” przydział mienia poszczególnym obywatelom? Jak je wycenić w tym celu? Czy ziemię powinni dostać wszyscy obywatele, jako że płacili podatki, czy tylko ci, którzy nie posiadają znaczącego kapitału? Jak rozwiązać parcelację gruntów terytorialnie? Czy urzędnicy państwowi i politycy powinni otrzymać swoje przydziały, czy też, jako uczestnicy państwowej grabieży, powinni zostać pominięci w tym procesie? Co zrobić z drogami publicznymi? Czy zbiorniki wodne też należy rozparcelować pomiędzy obywateli? Czy od tak rozdysponowanej własności publicznej obywatele powinni uiścić jakiekolwiek podatki, a jeżeli tak, to w jakiej wysokości? Te i zapewne jeszcze inne pytania, jakie pominąłem, z pewnością muszą znaleźć odpowiedzi, zanim będzie można myśleć poważnie o wprowadzeniu proponowanego przeze mnie rozwiązania.

Szczęśliwie, póki co, nie musimy przygotowywać się na taki scenariusz. Znacznie poważniejszymi problemami jest rozrost państwa i jego szkodliwe ingerencje w gospodarkę, które spowalniają rozwój i wzrost bogactwa społeczeństwa w dwójnasób: niszcząc przedsiębiorczość oraz obciążając społeczeństwo kosztami utrzymania aparatu biurokratyczno-politycznego. Tak więc znacznie poważniejszymi problemami od wzrostu liczby robotów w gospodarce jest wzrost liczby urzędników, a także:

  • wzrost opodatkowania pomniejszający dochody robotników i przedsiębiorców i tym samym zmniejszający konsumpcję, oszczędności i inwestycje
  • wzrost liczby regulacji, co prowadzi do zamętu prawnego, zwiększa niepewność przedsiębiorców i generuje koszty obsługi doradczo-prawnej, jest też polem dla lobbingu i korupcji
  • większy wpływ rządu na gospodarkę zmienia strukturę motywacji przedsiębiorców i skłania ich do uciekania się do lobbingu i korupcji, które w silnie uregulowanym przez rząd systemie mogą przynieść szybszy i większy sukces od uczciwej konkurencji
  • inflacyjna polityka monetarna praktycznie wszystkich państw na świecie zmniejsza zaufanie do pieniądza i instytucji finansowych oraz wywołuje cykle wzrostów i kryzysów gospodarczych destabilizując światową gospodarkę
  • ingerencje w dobrowolne wymiany na rynku utrudniają bądź uniemożliwiają konsumentom i producentom dokonywanie najkorzystniejszych z ich punktu widzenia transakcji i tym samym zmniejszają ogólny dobrobyt społeczeństwa
  • rozrost aparatu biurokratycznego oznacza że coraz większa grupa ludzi pozostaje na utrzymaniu reszty społeczeństwa jednocześnie nie uczestnicząc w produkcji wartościowych dóbr i usług, które polepszają ogólny dobrobyt – zatem rozrost klasy urzędniczej zmniejsza ogólny dobrobyt
  • dotacje rządowe i programy tanich rządowych kredytów dla wybranych firm i sektorów gospodarki zaburzają procesy rynkowe i promują przedsiębiorców nieudolnych kosztem reszty społeczeństwa
  • państwa wywołują i eskalują konflikty zbrojne, które prowadza do destrukcji mienia i śmierci niewinnych ludzi i w dłuższym okresie spowalniają rozwój gospodarczy oraz niszczą zakumulowany przez społeczeństwo kapitał
  • wzrastające opodatkowanie w największym stopniu uderza w dochody najbiedniejszych warstw społecznych uniemożliwiając im wydźwignięcie się z biedy i awans społeczny oraz skazując je na egzystencje w stagnacji i frustracji co przyczynia się do wzrostu przestępczości i kosztów jej zwalczania i prewencję

Te i wiele innych sposobów w jakie rozrastające się rządy szkodzą gospodarce stanowią obecnie o wiele większy problem, jaki musimy rozwiązać. Musimy zatem promować wolność i zachęcać ludzi do popierania tylko dobrowolnych, obustronnie korzystnych relacji społecznych, zamiast tych opartych na przymusie i przemocy, na jakich opiera się państwo. Tylko uświadamiając społeczeństwo ideologicznie i ekonomicznie zdołamy osłabić wiarę w zapewniany przez rząd „dobrobyt” oraz konieczność istnienia rządu w ogóle. A wtedy przedsiębiorcze jednostki dokonają reszty. Dekonstrukcja państwa i jego kultu może być jedynym krokiem na drodze ku dobrobytowi, a może być tylko wstępem do zaproponowanej przeze mnie rewolucji. Z pewnością jednak nie musimy obawiać się paranoicznych wizji przedstawianych nam przez nowoczesnych ludystów.  W istocie nie potrafimy przewidzieć nawet, jakie będą rzeczywiste konsekwencje automatyzacji pracy w przyszłości. Nie wiadomo, czy wzrost produktywności nie okaże się tak duży, że koszt utrzymania przeciętnego obywatela spadnie do kilku groszy dziennie i każdy, kto straci stałe zatrudnienie w przemyśle czy usługach będzie zdolny zapewnić sobie minimum egzystencji pracując dorywczo zaledwie kilka godzin w tygodniu, wszak przez całą historię ludzkości dążymy do tego właśnie, aby czas pracy nieustannie skracać i ułatwiać sobie życie, gdyż praca nie jest celem samym w sobie, a jedynie narzędziem do zapewnienia sobie bytu. Tylko w gwałtownym wzroście wydajności naszej gospodarki możemy upatrywać wymarzonych utopii – świata bez znoju, głodu czy nędzy. I nastania takiej przyszłości nam wszystkim, jako libertarianin, życzę.