Zaciekawiło mnie obecne ostatnio w polskim internecie zjawisko podziwu wobec Władymira Putina i opinie ludzi twierdzących, że „Polska potrzebuje kogoś takiego, jak Putin”, albo „jakby Putin rządził w Polsce”… O ile słowa takie nie dziwią mnie szczególnie, gdy padną z ust zwykłego zjadacza chleba, czyli nie-wolnościowca, to zadziwia mnie zawsze, gdy opinię tego typu wyraża ktoś ze środowiska. A przodują w tym miłośnicy Janusza Korwin-Mikke.
O ile przeciętny człowiek zazwyczaj jest zwolennikiem „sprawnie działającej i względnie silnej oraz stabilnej władzy”, a wszystkie powyższe przymioty można putinowskim rządom przypisać, o tyle w przypadku wolnościowców – za jakich korwiniści chcą być przecież uważani – postawa wobec silnej i sprawnej władzy nie jest bynajmniej pozytywna. Istnieją być może pewne argumenty przemawiające za władzą silną i sprawną – mianowicie zmniejszenie marnotrawstwa publicznych pieniędzy – jednak jest to argument z rodzaju „słodkich cytryn”, który w dodatku ustępuje przed wszystkimi wadami takiej „sprawnej” władzy.
Prawdziwy wolnościowiec postrzega tę kwestie dokładnie na odwrót: tylko niekompetencja rządu chroni nas przed jego wszechmocą. Innymi słowy, im twardszą ręką rządzi władza i im jest w tych rządach skuteczniejsza, tym gorzej dla obywateli. Zrozumiała do pewnego stopnia mogłaby być aprobata dla władzy skutecznej, gdyby ta władza ograniczała się do pełnienia roli słynnego „nocnego stróża” i poza tą ściśle ograniczoną funkcję nie wykraczało. Wydajny i szybki system rozstrzygania sporów oraz organizacja dbająca o bezpieczeństwo obywateli i ich mienia to pożądana sytuacja przynajmniej w porównaniu do obecnego kształtu państwa. Jednakże putinowska Federacja Rosyjska nie ma nic wspólnego z takim modelem. To typowe państwo-moloch w dodatku sterowane przez tajne służby oraz wąska elitę oligarchów w sojuszu z władzą, w którym społeczeństwo stanowi dojne bydło dla tejże elity. Elementy centralnego sterowania gospodarką, wtrącanie do więzienia przeciwników politycznych, wojny handlowe, ceny minimalne i maksymalne, cenzura, dotacje do niedochodowych przedsiębiorstw oraz bezprawie to nie są przymioty władzy, które powinny podobać się wolnościowcowi.
Jednakże wydaje mi się, że istnieje pewne zjawisko, które nazywam „syndromem Rothbarda”, polegające na tym, że ofiara postrzega obcych tyranów w lepszym świetle, niż własnych, niezależnie od tego, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. Jeśli pamiętacie fragmenty o Związku Sowieckim w „Manifeście libertariańskim”, szybko pojmiecie, o co chodzi. Niektórzy dzisiejszy wolnościowcy ulegli tej samej iluzji, co Rothbard – wierze, że każda władza jest lepsza od tej, którą akurat musisz dźwigać na swoich plecach. To taka specyficzna wersja „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. Rothbard pisał swoje banialuki o tym, jaki to „pokojowy” i fajny był Związek Sowiecki, gdyż po pierwsze: nigdy nie żył w ZSRR, a po drugie: żył w USA. Znany był mu „ucisk” władzy z Waszyngtonu, a obcy był mu realny ucisk władzy moskiewskiej. To amerykański IRS nastawał na jego prywatne dochody, a nie rosyjskie organy podatkowe, to amerykańska administracja trwoniła potem jego pieniądze na kosztowne programy zbrojeniowe, a nie Kreml. Innymi słowy, Rothbard nie potrafił spojrzeć poza swoje rodzime podwórko i dostrzec, że „tyrania” rządu z Waszyngtonu była łagodna niczym baranek w porównaniu do moskiewskiego terroru. Nie twierdzę bynajmniej, że Rothbard nie byłby zdolny do zauważenia tego, jednak ugrzązł zwyczajnie w swojej retoryce i poświęcił się tak bardzo swojej prywatnej i ideologicznej wojnie z najbliższym tyranem, że dopuścił się nawet pochwał pod adresem obcego, sowieckiego tyrana. Czasem prawda jest, że „nieprzyjaciel mojego nieprzyjaciela to nasz przyjaciel”, ale nie można popadać w skrajność ze stosowaniem tej zasady, a to właśnie uczynił Rothbard i to samo czyni obecnie wielu „wolnościowców” wychwalając Władymira Putina.
Aby więc było absolutnie jasne: nie, fakt, że Putin nie rządzi nami, nie czyni go dobrym władcą. Mało tego, jestem pewny, że każdy – tfu – „wolnościowiec”, który dziś okazuje sympatię do pułkownika KGB wyplułby te słowa, gdyby jego rządy stały się faktem.