Taki wniosek wyciągnął Wojciech Orliński z wydarzeń, które wstrząsnęły pod koniec lutego bieżącego roku światem bitcoina, czyli z upadku słynnej giełdy MtGox. Ten, i drugi – równie błędny – wniosek zamieścił w felietonie na łamach Gazety Wyborczej.
Tekst zaczyna się niewinnie i pozornie przychylnie dla bitcoina i samej idei kryptowalut. Co ciekawe autor wykazuje stosunkowo duże zrozumienie dla sposobu ich działania porównując trafnie minerów do „księgowych” i wskazując na zakodowany w bitcoinie mechanizm deflacyjny.
Po wstępie dotyczącym kwestii technicznych oraz ekonomicznych, Orliński przechodzi do części prawno-politycznej, w której jego ocena bitcoina nie jest już jednak tak pozytywna.
„Pesymiści uważali zaś, że jak się coś wyjmie spod prawa – zapanuje bezprawie.”
To filozoficzne stwierdzenie słabo odnosi się do bitcoina, gdyż bitcoin nigdy nie funkcjonował w ramach obowiązujących regulacji prawnych – jako innowacja wyprzedza kreatywność ustawodawców i, szczerze mówiąc, wykracza poza ich zdolności intelektualne. Udowadniają to aktualnie japońscy politycy sugerujący, że formą regulacji bitcoina, która może zapobiec katastrofom podobnym do upadku MtGox, jest… opodatkowanie bitcoina. Jeśli takie rozwiązania proponują ustawodawcy, to znaczy, że nie rozumieją nawet trochę istoty problemu, jaki doprowadził do upadku firmy Marka Karpellesa.
Tak czy inaczej, Wojciech Orliński pomija fakt, że prawo, czy też raczej normy prawne nie wywodzi się od państwa i regulatorów, lecz zrodziło się w wyniku spontanicznych interakcji międzyludzkich, a dopiero potem te normy zaczęto kodyfikować ubierając w paragrafy i podpunkty. Słusznie natomiast zauważa, że ludzie wykazują pewną potrzebę poczucia bezpieczeństwa, co przejawia się w pragnieniu posiadania możliwości dochodzenia swoich roszczeń od oszustów:
„(…)chcielibyśmy móc pójść do sądu, kiedy ktoś nas okradnie, albo oszuka.”
Do sądu pójść zawsze możemy, inną kwestią jest to, co sąd orzeknie: czy w ogóle uzna naszą stratę za wynik oszustwa i nasze roszczenia za mające podstawę. Brak wiedzy ustawodawców i sędziów dotyczącej natury kryptowalut stanowi tutaj znacznie większy problem, niż brak rzekomych regulacji. Sytuacja ma się tutaj podobnie jak trudność w dochodzeniu swoich praw przez osoby poszkodowane w skutek np.: kradzieży hasła do konta w grach MMO. Poszkodowani spotykają się z ignorancją ze strony skostniałej, nieelastycznej machiny państwowej i nie mogą liczyć na jej skuteczną pomoc. Jeśli ustawodawca twierdzi, że remedium na nieuczciwe giełdy bitcoinowe mogą być podatki od bitcoinowych transakcji, oznaczać to może tylko dwie rzeczy:
1. Nie wie, o czym mówi
2. Jest cyniczny i zależy mu tak naprawdę tylko na korzyści fiskalnej dla aparatu państwa.
Dlatego niepokojące są pojawiające się nawet oddolnie, spośród społeczności bitcoinowej, wołania o uregulowanie rynku. Poszkodowani na aferze MtGox są rozgoryczeni, zrozpaczeni, może wściekli. Niektórzy utracili naprawdę duże kwoty, może całe, życiowe oszczędności. Jednak wiara w to, że państwo zadba o ich bezpieczeństwo jest dość naiwna. Wystarczy wspomnieć precedensy z historii, gdy rządy dbały raczej o interes banków i instytucji finansowych, niż o dobro obywateli: wakacje bankowe podczas Wielkiego Kryzysu w USA, czy niedawny skandal na Cyprze.
Jednak Wojciech Orliński katastrofą MtGoxa próbuje poprzeć swoją dużo radykalniejszą tezę, zgodnie z którą bitcoin to:
„dowód, że wolny rynek nie może istnieć bez nadzoru państwa.”
Teza ta jest o tyle karkołomna, że zostaje obalona już przez sam fakt istnienia takich bytów, jak bitcoin i inne kryptowaluty – bytów całkowicie wolnorynkowych, stworzonych oddolnie, rozwijających się na skutek spontanicznych interakcji społecznych, nie regulowanych i nie kontrolowanych przez żadne rządy. Oczywiście Orlińskiemu – i jemu podobnym apologetom etatyzmu – chodzi raczej o to, że wolny rynek bez nadzoru państwa będzie czasami wstrząsany poważnymi kryzysami, takimi, jak ten w związku z upadkiem giełdy MtGox. Będzie też na nim operować wielu oszustów. Jednak taka argumentacja może zostać równie dobrze zastosowana przeciwko państwu i znajduje równie wiele dowodów: wystarczy wspomnieć o Wielkim Kryzysie w USA, który był nieporównywalnie straszniejszy od jakiegokolwiek przekrętu czy afery związanie z kryptowalutami, a wydarzył się w otoczeniu silnie regulowanego przez rząd USA i Rezerwę Federalną, świata finansowego. Jak widać nadzór i uciążliwe regulacje potężnych instytucji państwowych a niekiedy międzynarodowych, takich, jak EBC, MFW czy Fed, nie chroni nas przed oszustwami o skali miliardy razy przekraczającej skalę przekrętu giełdy MtGox, jednocześnie obciążając społeczeństwo ogromnymi kosztami finansowania armii biurokratów. Nie ma więc żadnego powodu, aby sądzić, że utrzymywanie podobnej armii biurokratów do „nadzoru” nad światem kryptowalut, przyniosłoby inne skutki.
Wojciech Orliński sprytnie, ale nieuczciwie posłużył się też złośliwym porównaniem świata bitcoina do świata gangów narkotykowych poprzez odwołanie do popularnego ostatnio serialu „Breaking Bad”. Autor sugeruje, jakoby, podobnie jak w świecie karteli narkotykowych, w świecie bitcoina musiało prędzej, czy później dojść do tragedii. Jego teza jest błędna dlatego, że nie dostrzega prawdziwych przyczyn dla których handel narkotykami jest ostoją dla bandytów gotowych zabijać się nawzajem i krzywdzić przy okazji niewinnych ludzi. Nie przyjdzie mu do głowy, że to właśnie państwo odpowiada za taki stan rzeczy poprzez delegalizację produkcji i handlu narkotykami i prowadząc bezlitosną wojnę na ulicach z handlarzami i wytwórcami. Czy aptekarze handlujący lekarstwami, albo sprzedawcy butów strzelają do siebie nawzajem, albo do policjantów na ulicach? Nie. Nie robią tego, gdyż państwo nie zabrania im produkcji ani sprzedaży swych dóbr. Ceny butów spadają i są na pewno znacząco niższe, niż byłyby, gdyby buty były towarem nielegalnym, ich sprzedaż i produkcja zakazana i ścigana przez uzbrojone ekipy policji. Z lekarstwami sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo państwa stosują skomplikowane i kosztowne procedury licencjonowania i kontroli, które zawyżają koszty, blokują konkurencję i zmuszają społeczeństwo do kupowania po zawyżonych cenach leków wąskiej grupy beneficjentów państwowych przywilejów. Zmierzam oczywiście do tego, że gdyby zalegalizować produkcję i sprzedaż narkotyków, branża ta przekształciła by się w najgorszym wypadku w to, co obserwujemy w przypadku rynku farmaceutycznego, a w najlepszym, w to, z czym mamy do czynienia w przypadku butów. Obie możliwości są z pewnością korzystniejsze dla społeczeństwa, niż wojny narkotykowych gangów, ogromne koszty utrzymywania policyjnych wydziałów antynarkotykowych, tysiące ofiar na ulicach i armia skazanych w więzieniach, którą też trzeba utrzymywać z kieszeni podatnika.
Jak więc widzimy, w przypadku narkotyków państwo nie jest rozwiązaniem, tylko źródłem problemu.
Podobnie może stać się z kryptowalutami: gdyby komuś przyszło do głowy „uregulowanie” krytpowalut tak, jak „uregulowano” narkotyki w większości krajów, zamiast rozwiązania problemów, mielibyśmy do czynienia z ich lawinowym wzrostem. Wyobraźmy sobie że rząd USA, Parlament Europejski czy Sejm RP wprowadzają zakaz użytkowania bitcoina, uniemożliwiając ich wymianę na pieniądz państwowy. Jednocześnie jakiś wydział policji zostaje przemianowany na „wydział do zwalczania przestępczości kryptowalutowej” i zaczyna organizować najazdy na serwerownie mieszczące strony giełd, kantorów i serwisów z portfelami bitcoinowymi. Ludzie są aresztowani za sam fakt prowadzenia takich usług. Bankomaty umożliwiające wymianę bitcoinów na pieniądz państwowy zostają zarekwirowane. Policja śledzi w internecie ruch w sieci bitcoina, stara się namierzać i identyfikować osoby powiązane z adresami bitcoinowymi. Sporadycznie udaje im się to i kogoś o 6:00 rano odwiedza brygada antyterrorystyczna. W społeczeństwie narasta strach, ludzie posiadający bitcoiny mogą je wymieniać tylko u innych osób prywatnych za gotówkę, gdyż giełdy i kantory znikły lub są śledzone przez służby. Osób gotowych przyjmować od innych bitcoiny i wymieniać je na gotówkę jest coraz mniej, z obawy przed prowokatorami policyjnymi, coraz większy udział w tym procederze zaczynają mieć przestępcy. Po kilku miesiącach aby dogadać się z człowiekiem z localbitcoins.com, trzeba znać język ukraiński lub białoruski. Zaczynają się mnożyć napady i rabunki dokonywane na osobach chcących nabyć bitcoiny za gotówkę. W sieci TOR pojawiają się za to nielegalne giełdy i kantory, jednak istnieje ryzyko, że przelew na konto bankowe zostanie zgłoszony do KNF, a środki zablokowane. Przestępczość rozwija się i zajmuje nowy segment ludzkiej działalności.
Ale czy regulacja bitcoina – i innych kryptowalut w przyszłości – musi zakończyć się w taki sposób? Nie musi, można oczywiście, przy dużej dozie wysiłku, zapoznać ustawodawców z kryptowalutami i wykształcić ich, aby zrozumieli, że to, czego bitcoin potrzebuje, to nie zakazy i opodatkowanie, lecz raczej prawo poszkodowanych do dochodzenia swoich roszczeń od oszustów – tutaj w pełni zgadzam się z tezą Orlińskiego – oraz ewentualnie wymóg, aby firma prowadząca giełdę bitcoinową miała stosowny kapitał. Sytuacja, gdy spółka z kapitałem 5000$ prowadzi giełdę na której leżą miliony $ w postaci wpłat klientó oraz ich bitcoinów, jest dość karkołomna.[1]
Choć, w istocie, nawet na to wolny rynek znajdzie rozwiązanie, wbrew obawom Wojciecha Orlińskiego. Po katastrofie MtGox, pozostałe, największe giełdy ogłosiły swoim klientom wprowadzenie regularnych zewnętrznych audytów, które będą dobrowolnie publikować. Jak widać, nie wszyscy są oszustami i niektórzy dobrowolnie chcą zadbać o zaufanie swoich klientów, bez odgórnych, państwowych regulacji. Podobnie stałoby się zresztą w świecie wolnej bankowości bez banku centralnego: złe, nieuczciwe banki upadałyby, tak, jak MtGox, a dobre i uczciwe starałyby się utrzymać zaufanie klientów i dbałyby o swoją płynność finansową właśnie po to, aby nie zbankrutować. Pomijając bowiem teorie spiskowe o tym, jakoby MtGox wcale nie stracił swoich środków a bankructwo miało posłużyć mu do okradzenia swoich klientów i ulotnienia się z ich bitcoinami i pieniędzmi, to tak naprawdę to MtGox jest największym przegranym, a nie użytkownicy i świat bitcoina [2]. Co widać po odbiciu się kursu i licznych dobrych sygnałach o coraz szerszej adaptacji bitcoina przez kolejne firmy.
Czy rynek jest zawodny? Na pewno. Czy jednak rynek uregulowany przez jakiekolwiek państwo jest mniej zawodny? Na pewno nie. Wynika to z faktu, że z natury rzeczy i na wolnym rynku i w strukturach państwa decyzje podejmują niedoskonali, a czasem nieuczciwi ludzie. Wiara, że urzędnicy państwowi z jakichś magicznych przyczyn zawsze są mądrzejsi i uczciwsi od prywatnych przedsiębiorców, jest naiwna i bezpodstawna. CO więcej, tam, gdzie nieuczciwy prywatny biznes wejdzie w sojusz z nieuczciwymi urzędnikami państwa, tam szkody dla społeczeństwa będą o wiele poważniejsze, niż w przypadku, gdy działa sam, nieuczciwy biznesmen. Tak więc z wyciąganiem tak karkołomnego wniosku, na jaki pozwolił sobie Wojciech Orliński, jakoby wolny rynek wymagał regulującego go państwa, lepiej się powstrzymać, nawet, jeśli jest się dziennikarzem gazety propagującej etatyzm.
Jeśli zaś chodzi o tezę, jakoby bańka na bitcoinie dobiegła już końca, w oparciu o którą Orliński odradza ludziom inwestować w kryptowalutę, polecam spojrzeć na poniższy wykres i zwrócić uwagę, w którym punkcie się znajdujemy:

Wykres pochodzi z portalu bitcoinet.pl
——————————————————————————————————————–
[1] – Nadzieje na niezbyt szkodliwe i mordercze regulacje świata bitcoina dają działania Benjamina M. Lawsky’ego z NYDFS: http://www.coindesk.com/new-york-accepting-applications-digital-currency-exchanges/
[2] – Nawet, gdyby Mark Karpeles miał taki zamiar, wydaje się mało prawdopodobne, aby zdołał zachować swą potencjalną fortunę zbitą na MtGox, jego aktywa został zablokowane: http://www.coindesk.com/chicago-court-freezes-mark-karpeles-assets-us/